Reklama

Kiedyś wydawało mi się, że potrafię rozwiązać każdy konflikt. Że wystarczy spokojna rozmowa, trochę empatii i zdrowy rozsądek. Że ludzie w gruncie rzeczy są dobrzy – tylko czasem się gubią. Byłem wtedy naiwny. I nie miałem jeszcze sąsiada z agregatem po drugiej stronie płotu.

Reklama

Nazywam się Czarek, mam 32 lata, jestem informatykiem, mężem Magdy i – od niedawna – ojcem. Jeszcze dwa lata temu mieszkaliśmy w kawalerce w bloku, z widokiem na zatłoczoną ulicę. Magda była wtedy w trzecim miesiącu ciąży, kiedy usłyszeliśmy od jej rodziców to, co wydawało się propozycją nie do odrzucenia.

Dostaliśmy działkę od teściów

– Tam jest cisza, śpiewają ptaki, zbudujcie tu dom, będziecie szczęśliwi – powiedziała teściowa z czułością, kładąc rękę na brzuchu Magdy. – I jeszcze ten las z tyłu… raj.

To była ich ziemia. Stary ogródek, kawałek ziemi pod miastem, który kiedyś służył im jako letnisko. Przekazali nam działkę jako prezent ślubny – z zastrzeżeniem, że to „dla wnuków”, „żebyście mieli swój azyl”. Byliśmy wzruszeni. Serio.

Szybko podjęliśmy decyzję. Przez dwa lata budowaliśmy dom. Właściwie budowała go ekipa, bo sami byliśmy zajęci pracą i ciążą. Przyjaciele zazdrościli nam determinacji. Myśleliśmy, że budujemy coś więcej niż mury. Że budujemy przyszłość. Bezpieczną, spokojną, własną.

Przeprowadzka była spełnieniem marzenia. O szóstej rano obudził mnie śpiew ptaków. Uśmiechnąłem się. Wstałem, zaparzyłem kawę, usiadłem przy kuchennym oknie i pomyślałem: to jest to.

Dwie godziny później usłyszałem ryk. Ryk, który przerwał mój zachwyt jak brzytwa. Zanim zdążyłem spytać Magdę, co to było, przeszywający dźwięk rozszedł się po działce niczym startujący helikopter.

– Co to, do cholery, jest? – spytałem, marszcząc brwi.

– Chyba warsztat za płotem… – odpowiedziała cicho, z jakimś niepokojem w głosie. – Tata coś wspominał o Witku, sąsiedzie, który „dużo majsterkuje”.

Wtedy jeszcze się śmialiśmy. Nie wiedzieliśmy, że właśnie zaczęliśmy życie w piekle.

Sąsiad nie chciał słuchać

Wyszedłem z domu, jeszcze w kapciach, bo ryk agregatu przebił się nawet przez zamknięte okna. Dzień był pochmurny, a w powietrzu wisiała wilgoć. Pomyślałem, że może to tylko chwilowe, że może naprawia coś awaryjnie. Złapałem kurtkę z wieszaka i przeszedłem przez furtkę, kierując się w stronę warsztatu sąsiada.

Warsztat był nieduży, blaszany, z przyklejoną reklamą serwisu klimatyzacji. Przed drzwiami stał stary passat z otwartą maską. Obok agregat, czerwony i głośny, tłoczył powietrze jak w fabryce. Przy aucie krzątał się mężczyzna w roboczym kombinezonie – domyśliłem się, że to Witek. Kiedy mnie zauważył, nawet nie zdjął słuchawek z uszu.

– Dzień dobry – powiedziałem głośniej, niż chciałem, żeby się przebić przez hałas. – Przepraszam, mogę chwilę?

Witek spojrzał na mnie spod czapki z daszkiem, zmarszczył brwi i podszedł powoli, jakby nie miał zamiaru się śpieszyć. Zdjął słuchawki, ale agregat dalej buczał jak opętany.

– Co jest?

– Chciałem tylko zapytać… czy ten agregat musi tak długo chodzić? Może dałoby się go ustawić w innym miejscu albo uruchamiać o późniejszej porze?

Witek nie odpowiedział od razu. Pokręcił głową i parsknął pod nosem.

To mój warsztat. Zawsze tu stał. Ja tu mieszkam od piętnastu lat. Jak się komuś nie podoba, to mógł kupić działkę gdzie indziej.

– Rozumiem, ale mamy malutkie dziecko, dopiero co się tu wprowadziliśmy… – zacząłem mówić spokojnie, ale poczułem, jak z każdą chwilą narasta we mnie napięcie.

– To nie moja wina, że ktoś się wprowadza, nie sprawdzając, gdzie trafia – przerwał mi ostro. – Mam swoją robotę, mam klientów. A że agregat chodzi? No chodzi. I będzie chodził. To nie sanatorium.

Zrobiłem krok do przodu, próbując jeszcze raz spokojnie:

– Nie chcę się kłócić. Może da się wypracować jakiś kompromis? Inne godziny? Może jakieś wygłuszenie?

Witek odwrócił się i wrócił do samochodu. Bez słowa. Agregat buczał dalej. Po chwili, kiedy już myślałem, że mnie kompletnie zignoruje, rzucił przez ramię:

Jak ci przeszkadza, to mnie pozwij. Zobaczymy, kto wygra. A teraz won – urwał i zatrzasnął drzwi warsztatu.

Stałem przez chwilę jak idiota, nie wiedząc, co powiedzieć. Poczułem, jakby ktoś właśnie zamknął mi drzwi przed nosem, ale nie tylko te blaszane. Wróciłem do domu powoli, nie patrząc przed siebie.

W głowie kołatała mi jedna myśl: czy to ja jestem problemem? Może niepotrzebnie próbuję się dogadywać z człowiekiem, który nie zna pojęcia kompromisu. Może nie da się z nim porozumieć, a cały ten nasz dom marzeń był pomyłką od samego początku.

To musiało być ukartowane

Siedziałem na tarasie z herbatą, ale smakowała jak woda z kranu. Agregat wciąż buczał. Po naszej stronie płotu – cisza, której nie dało się usłyszeć. Magda wyszła z dzieckiem na rękach. Miała podkrążone oczy, a usta zaciśnięte w linię, która u niej oznaczała złość tłumioną zbyt długo.

– Byłam u niego – powiedziałem, zanim zdążyła zapytać.

– I?

– Nic. Twierdzi, że był tu pierwszy. Że może robić, co chce. I że jak mi się nie podoba, to mam iść do sądu.

Magda nie odpowiedziała od razu. Podała mi dziecko i przysiadła obok. Przez chwilę patrzyliśmy, jak mała porusza rączkami. Kiedy wreszcie się odezwała, głos miała zmęczony.

– Może pogadamy z moimi rodzicami? Oni przecież go znają. Może coś się da zrobić po ludzku.

Pojechaliśmy do nich w sobotę. Magda wzięła ciasto, ja miałem nadzieję na rozmowę. Siedliśmy przy stole w ich salonie, gdzie wszystko wyglądało dokładnie tak samo, jak pięć lat temu – niezmiennie spokojnie i ciepło. Na pierwszy rzut oka.

– Kochani, jak się mieszka? – spytała teściowa z uśmiechem.

– Jest… inaczej, niż się spodziewaliśmy – powiedziałem ostrożnie.

Magda wzięła łyk herbaty i spojrzała na matkę.

– Mamo, ten sąsiad... Witek... on używa jakiegoś potwornego agregatu. Codziennie. Od rana. Nie da się wytrzymać.

– Oj, Witek zawsze był specyficzny – machnął ręką teść. – Ale nikomu nigdy nie wadził. My nie mieliśmy z nim problemu.

– Naprawdę? – spojrzałem na niego ostro. – Bo mam wrażenie, że ktoś tu o czymś nie wspomniał, kiedy proponował nam „spokój i ciszę”.

– No co ty, Czarek – zaśmiała się teściowa, ale jej śmiech był niepewny. – Przecież to drobiazg. Na wsi to normalne. Każdy coś tam sobie majstruje.

– To nie jest drobiazg. To codzienny hałas jak na lotnisku. My tam mieszkamy. Dziecko nie może spać. Ja nie mogę pracować. A wyście nam powiedzieli, że to raj.

– Przesadzasz – wtrącił się teść. – Trzeba być bardziej wyrozumiałym.

Spojrzałem na Magdę, czekając, że coś powie. Ale ona milczała, patrząc gdzieś w bok.

– Wiedzieliście – powiedziałem cicho. – Wiedzieliście, że ten człowiek robi to od lat. I nic nie powiedzieliście. Oddaliście nam działkę, żeby pozbyć się problemu?

– Przestań – odezwała się Magda. – Nie mów tak.

– To co mam myśleć?

– Nie tak to wyglądało. Moi rodzice chcieli dobrze. My też chcieliśmy dobrze. To miało być miejsce dla naszej rodziny…

– To nie jest miejsce dla nikogo – przerwałem jej. – Chyba że ktoś jest głuchy.

Magda zacisnęła usta, odsunęła krzesło i wyszła do kuchni. Jej matka spojrzała na mnie z oburzeniem, ale już się nie odezwała.

Zostałem sam przy stole z filiżanką zimnej herbaty. W głowie brzęczało mi jedno zdanie: może tu nigdy nie chodziło o nasze szczęście. Może to chodziło o to, żeby mieć z głowy problematycznego sąsiada.

To był koniec marzeń

Po tej rozmowie coś się we mnie złamało. Przestałem wierzyć, że uda się to załatwić po ludzku. Zacząłem dokumentować hałas. Nagrywałem dźwięki, robiłem zdjęcia, pisałem skargi do urzędu gminy, sanepidu, straży miejskiej. Odpowiedzi były zawsze podobne: „brak podstaw do interwencji”, „działalność gospodarcza zgodna z przepisami”.

Agregat buczał dalej. Dziecko budziło się z płaczem. Magda zaczęła mówić mniej, częściej siedziała sama z małą w sypialni. Nie miała już siły nikogo bronić.

Pewnego wieczoru, kiedy dziecięcy płacz ucichł, usiedliśmy w salonie przy zgaszonym świetle.

Nie dam rady tak żyć – powiedziałem. – Każdego dnia czuję, jak coś we mnie się zaciska. Jakby ten hałas miał mnie rozerwać od środka.

Magda nie odpowiedziała od razu. W końcu tylko skinęła głową i powiedziała:

– Może wystawmy go na sprzedaż. Może jeszcze komuś się spodoba.

– Chcesz?

– Nie chcę. Ale już nie widzę innego wyjścia.

To była najcichsza noc, jaką pamiętam. Nie dlatego, że Witek wyłączył agregat. Po prostu nasze marzenie właśnie się kończyło.

Cezary, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama