„Teściowie traktowali mnie jak darmozjada, więc wyjechałem za pracą do Dublina. Ściągnąłem rodzinę, a oni zostali sami”
„W Irlandii wylądowałem tydzień później. Miałem ze sobą starą walizkę, podręczny plecak i nadzieję, że nie będę musiał wracać do teściów z podkulonym ogonem”.

- Redakcja
Wszyscy myślą, że jak facet mieszka z teściami, to znaczy, że mu się nie chce. Że leży na kanapie i żyje na koszt rodziców żony. I wiecie co? Niektórzy naprawdę tak robią. Tylko że ja do nich nie należałem. Kiedy zamieszkałem z żoną w jej rodzinnym domu, nie wiedziałem, że to oznacza codzienną walkę o godność. I nie chodziło o kłótnie, o nie – teściowie byli zbyt wyrafinowani na awantury. Oni potrafili upokorzyć człowieka jednym zdaniem: „Rafał, a może byś w końcu coś ze sobą zrobił?”. No więc zrobiłem. Wyjechałem.
Aż mi ciśnienie skoczyło
– A ty znowu cały dzień w dresie? – zapytała teściowa, nawet nie podnosząc głowy znad deski do prasowania.
– Bo wróciłem dopiero z roboty – mruknąłem, łapiąc kubek kawy. – Nie każdy może prasować ręczniki o dziewiątej rano.
– A, bo to taka robota… – wtrącił tato, siedząc przy stole i rozwiązywał krzyżówkę. – Kierowca bułek, wielki świat. Ciekawe, czy w ogóle dostajesz za to jakieś pieniądze.
– Tato, dostaję. Tylko że się nią nie chwalę – odparłem i już czułem, jak ciśnienie mi rośnie.
– Bo wiesz, dom się sam nie opłaci. A twoja żona to u nas je, kąpie się, zużywa prąd. I dzieci też – dodała mama, kładąc kolejną stertę ubrań na komodę. – A z twojej strony, to jakoś się nie składa.
– Mamo, naprawdę już nie mogę tego słuchać – westchnąłem ciężko. – To nie jest tak, że nic nie robię. Staram się.
– Starasz się od pięciu lat – skwitował tato. – A my dalej musimy dzieciom kanapki do szkoły robić.
– Bo lubią twoje! – próbowałem zażartować, ale nawet sam nie wierzyłem w ten żart.
Teściowa odłożyła żelazko i spojrzała mi prosto w oczy.
– Mężczyzna, który nie potrafi utrzymać rodziny, to nie mężczyzna.
I wtedy poczułem, że muszę coś zmienić. Albo się stąd wyniosę, albo któregoś dnia wyjdę po bułki i nie wrócę.
Musiałem podjąć decyzję
Pomysł o wyjeździe przyszedł nagle. Pamiętam, że tamtego dnia wpadłem do garażu i zobaczyłem teścia siedzącego przy radiu. Słuchał audycji o emigrantach w Irlandii.
– Mówią, że teraz w Dublinie szukają ludzi do pracy – rzucił niby mimochodem. – Nawet takich bez wykształcenia.
– A co, chcesz mnie tam wysłać? – parsknąłem śmiechem.
– A nie przyszło ci do głowy, że może sam powinieneś o tym pomyśleć? Bo tu, Rafał, nikomu nie jesteś potrzebny – odparł spokojnie, ale tym swoim tonem, który wbijał się w człowieka jak nóż.
Później, kiedy dzieci spały, usiadłem w kuchni z Justyną.
– Kochanie, a gdybym pojechał do Dublina? – zacząłem niepewnie. – Mówią, że tam roboty pełno. Na budowie, w magazynach... Chciałbym cię stąd wyrwać.
– A dzieci? – zapytała cicho.
– Ściągnę was, jak tylko się ogarnę. Może po pół roku. Mamy dość tego życia pod jednym dachem z twoimi rodzicami. Tato mnie nie szanuje, mama robi ze mnie nieudacznika.
Justyna milczała. Patrzyła na swoje dłonie.
– Może masz rację – powiedziała w końcu. – Nie chcę być tu sama, ale jeśli to ma być szansa…
– Jest.
Wysłałem CV jeszcze tej samej nocy.
Poczułem ulgę
W Irlandii wylądowałem tydzień później. Miałem ze sobą starą walizkę, podręczny plecak i nadzieję, że nie będę musiał wracać do teściów z podkulonym ogonem. Praca w magazynie była ciężka – sortowanie towaru od świtu, noszenie skrzyń, skanowanie kodów. Jednak pierwszy raz od dawna czułem się dobrze. Nikt nie komentował, nikt nie patrzył mi przez ramię. Po tygodniu dostałem pierwszą wypłatę.
– A co, pan z Polski? – zapytał mnie Arek, kolega z pracy. – Masz już tu kogoś?
– Nie, żona i dzieci zostały w Polsce. Mieszkamy z teściami, dramat – westchnąłem.
– O stary… znam ten ból. Wyjechałem do Irlandii zaraz po tym, jak teściowa zaczęła mi rozliczać zużycie wody po prysznicu.
Roześmialiśmy się obaj. Wieczorem zadzwoniłem do Justyny przez wideo.
– Kochanie, znalazłem pokój na obrzeżach, nie jest duży, ale damy radę. Za miesiąc biorę większy i wtedy was tu ściągam.
– Serio? Tak szybko?
– Justyna, nie mogę i nie chcę cię tam zostawić. Powiedz mamie, że nie wrócę na obiad. Ani w tym tygodniu, ani w żadnym kolejnym.
– Nie wiem, czy oni się na ciebie nie obrażą.
– Niech się obrażają. Może wtedy zrozumieją, ile znaczył ten „darmozjad”.
Poczułem ulgę, jakby ktoś po latach zdjął mi ciężar z klatki piersiowej.
Przewróciłem oczami
W Dublinie zapracowałem się jak wół, ale pierwszy raz od lat widziałem sens w tym, co robię. Codziennie odkładałem pieniądze. Codziennie dzwoniłem do Justyny i dzieci. Codziennie powtarzałem im, że już niedługo będziemy razem. Tego wieczoru, gdy wracałem z nocnej zmiany, telefon zadzwonił. Spojrzałem na wyświetlacz: teściowa. Westchnąłem głęboko, ale odebrałem.
– Rafał! – wrzasnęła od razu. – Ty natychmiast wracaj! Tu się wszystko sypie!
– Mamo… jest piąta rano. Możemy porozmawiać jak ludzie?
– A jak mam rozmawiać, skoro twoja żona płacze? – syknęła. – Dzieci same, dom na głowie, a ciebie nie ma!
– Pracuję. Odkładam. Żebyśmy wszyscy mieli lepiej.
– A kto cię o to prosił?! – prychnęła. – Wróciłbyś normalnie do domu, poszedłbyś do jakiejś roboty tutaj…
Przewróciłem oczami, choć nie mogła tego zobaczyć.
– Daj mi Justynę do telefonu – poprosiłem.
Teściowa zakończyła rozmowę z głośnym westchnięciem.
– Rafał… – Justyna odezwała się cicho. – Ja już nie wyrabiam. Mama codziennie mówi, że dzieci są niewychowane, że sama wszystko robię, że ty nas zostawiłeś…
– Nie zostawiłem. Ściągam was. To kwestia kilku tygodni.
– A ona mówi, że to twoja fanaberia.
Zacisnąłem zęby. W tle usłyszałem teściową:
– Powiedz mu, że jak nie wróci do Wielkanocy, to ma tu nie wracać wcale!
– Słyszałeś? – zapytała z niepokojem w głosie.
– Słyszałem – wyszeptała.
Zapadła długa cisza. W końcu Justyna westchnęła:
– Rób to, co trzeba. Spakuję się i przyjadę z dziećmi.
To był pierwszy raz, kiedy poczułem, że naprawdę stoimy po tej samej stronie.
Nie miałem litości
Cztery miesiące później siedzieliśmy we czwórkę w naszym małym mieszkaniu w Dublinie. Dzieci śmiały się przy stole, Justyna kroiła świeże pieczywo, a ja... po prostu byłem szczęśliwy. Telefon zadzwonił w porze obiadu. Teść. Spojrzałem na Justynę. Kiwnęła głową.
– Halo?
– Co ty najlepszego zrobiłeś... – zaczął tato z ciężkim westchnieniem. – Mamy tu pustkę. Cicho. Nawet kot jakby obrażony.
– To chyba dobrze – zaśmiałem się krótko. – Lubiłeś ciszę.
– Lubiłem, ale nie taką. Justyna zawsze coś gotowała, dzieci biegały... A teraz?
– No właśnie. Teraz żyjemy swoim życiem.
– Oj, Rafał... Może trochę przesadziliśmy.
– Nie. Po prostu przywykliście, że jestem. Zawsze na miejscu, zawsze pod ręką. Jak mebel. Teraz musisz sięgnąć po szklankę sam.
Zapadła cisza. Po drugiej stronie słyszałem, jak tato wypuszcza powietrze nosem.
– Jak dzieci?
– Szczęśliwe. Uczą się angielskiego szybciej niż ja. Mają kolegów, swój pokój. Nie słyszą, że „za dużo hałasują”.
– A Justyna?
– Uczy się języka, szuka pracy i w końcu odetchnęła z ulgą. Po raz pierwszy od ślubu.
– I co teraz?
– Teraz buduję coś swojego. Bez waszego planu i waszej zgody.
– Rafał… – westchnął.
Rozłączyłem się. Wziąłem widelec do ręki, spojrzałem na dzieci i powiedziałem:
– No to co? Jemy. Zimne frytki to nie jest to, co lubimy.
Wzruszyłem się
Kilka tygodni później przyszła paczka z Polski. Na kopercie charakterystyczny, koślawy charakter pisma. W środku były słodkości dla dzieci i stary zegar kominkowy, który kiedyś należał do teścia. I list.
„Wiemy, że nie byliśmy łatwi. Że może za dużo gadaliśmy, a za mało słuchaliśmy. Jednak dom bez was jest jak puste pudełko po prezentach. Dziękujemy ci, że wziąłeś życie w swoje ręce. Przepraszamy, że musiałeś uciekać, żeby to zrobić. Jeśli kiedyś wrócisz – nie po to, żeby się tłumaczyć, ale żeby nas odwiedzić – drzwi będą otwarte. Bez pytań, bez osądów. Przyjmijcie ten zegar jako rodzinną pamiątkę.
Rodzice”.
Poczułem, jak ściska mi gardło. Odwróciłem głowę, żeby dzieci nie widziały. Justyna położyła dłoń na moim ramieniu.
– Rafał?
– Wysłali zegar – odparłem cicho. – Po raz pierwszy w życiu przyznali, że się mylili.
– Może kiedyś tam pojedziemy. Tak po prostu. Bez emocji.
– Może – odpowiedziałem, ale nie spieszyło mi się. Bo tu, w Dublinie, zrozumiałem coś ważnego. Rodzina to nie tylko ludzie, z którymi mieszkasz. To ci, którzy nie każą przepraszać za to, kim jesteś.
Rafał, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam już serdecznie dość rygoru mojego męża. Był dyrektorem nie tylko w pracy, ale i w domu dla naszej rodziny”
- „Zrobiłam ciasto bostońskie dla teściowej, a ona w podzięce potraktowała mnie jak śmiecia. Chciało mi się płakać”
- „Pożyczyłem ojcu w potrzebie 3 tysiące, ale nie chce mi oddać. Nie dam się traktować jak jakiś bankomat”