„Teściowie wybudowali willę z tarasem na działce pod lasem. Wolimy się kisić w naszej klitce, niż żyć na ich łasce”
„Po urodzeniu drugiego syna zrezygnowałam z pracy. Nie chciałam, przedszkole kosztowało więcej niż to, co zarabiałam na umowie śmieciowej. Piotr został sam na froncie finansów. Jest nauczycielem. Na etacie. Wciąż żartuje, że najgorsze nie są pieniądze, tylko to, że zna na pamięć całego Tuwima”.

- Redakcja
Kiedy wieczorem stawiam kubek z herbatą na parapecie i patrzę przez zaparowaną szybę na światła sąsiednich mieszkań, czasem myślę, że jesteśmy całkiem zwyczajną rodziną. Dwóch chłopców śpi w małym pokoju, przytulonych do pluszaków, które już dawno powinny być przekazane młodszym dzieciom znajomych. Piotr krząta się w kuchni, zbiera talerze po kolacji, bo wie, że ja padam na twarz. I tyle. Żadnej tragedii. Żadnego dramatu. Tylko że to nie do końca prawda.
Po urodzeniu drugiego syna zrezygnowałam z pracy. Nie dlatego, że chciałam – ale dlatego, że przedszkole kosztowało więcej niż to, co zarabiałam na umowie śmieciowej. Piotr został sam na froncie finansów. Jest nauczycielem. Na etacie. Wciąż żartuje, że najgorsze nie są pieniądze, tylko to, że zna już wszystkie wiersze Brzechwy i Norwida na pamięć. Ja śmieję się razem z nim, ale wiem, że coraz mniej nam do śmiechu.
Nasz dom to wynajmowane czterdzieści parę metrów, gdzie kuchnia to bardziej aneks niż pomieszczenie. Jedna szafa dla czterech osób. Liczymy każdy grosz. Robię zupę na trzy dni, mrożę porcje dla Piotra, bo wieczorami dorabia korepetycjami. Kiedy dzieci pytają, czemu nie możemy iść na basen jak Franek od sąsiadów, tłumaczę, że basen jest zamknięty. Albo że musimy dzisiaj sprzątać. Kłamię.
– Mamo, a kiedy pojedziemy na wakacje? – zapytał ostatnio młodszy.
Pokiwałam głową i powiedziałam „zobaczymy”, jak zawsze. Ale nic nie zobaczymy. Ostatni raz byliśmy gdzieś dalej niż działka u wujka sześć lat temu. Rodzice Piotra żyją w zupełnie innym świecie. Budują właśnie dom pod lasem, z wielkim tarasem i kominkiem. Pani Halina, moja teściowa, mówi: „Zawsze chciałam mieć kuchnię z wyspą i widokiem na las”. Patrzy przy tym tak, jakby to była nagroda za trudne życie, której nikt inny nie powinien kwestionować. Ostatnio nas odwiedzili. Przynieśli sernik z cukierni, w której nawet nie stać mnie na kawę. Halina rozglądała się po naszym mieszkaniu i w pewnym momencie powiedziała:
– U was to chyba za wesoło nie jest, co?
Uśmiechnęłam się tylko. Jak zawsze.
Nie jestem częścią tego świata
To był pierwszy raz, kiedy zobaczyłam ich nowy dom. Pod lasem, w miejscu, które wcześniej widywałam tylko zza szyb samochodu, mijając tablice z nazwami inwestycji: „Zamieszkaj bliżej natury”, „Twój luksus na wyciągnięcie ręki”. Dom moich teściów był większy, niż się spodziewałam. Z tarasem, który ciągnął się niemal wokół całego budynku, z ogromnymi oknami, przez które widać było salon z kominkiem i kuchnię z wyspą i ziołami w glinianych doniczkach. Pachniało w nim świeżo malowanymi ścianami i cynamonem. Dzieci biegały boso po jasnych deskach tarasu, śmiejąc się głośno i zerkając na nas, jakbyśmy właśnie przyjechali do bajki. Teściowa oprowadzała nas po kolejnych pokojach, otwierała szafy i szuflady, opowiadała o funkcjonalnych rozwiązaniach, które zastosowali dzięki pomocy „świetnego projektanta wnętrz”.
– Zobaczcie tę kuchnię! Marzyłam o tym widoku – powiedziała, rozkładając ręce i pokazując na duże okno wychodzące na las. – Rano jem tu śniadanie i patrzę na sarny.
Piotr przytaknął, nawet się uśmiechnął.
– Mamo, to naprawdę imponujące – powiedział.
Goście, sąsiedzi i znajomi krążyli po domu z kieliszkami prosecco, rozmawiali o zaletach ogrzewania podłogowego i o tym, jak ciężko teraz o dobrego stolarza.
– Taki taras to jak wakacje – rzucił ktoś.
Stałam pod ścianą, z ręką na ramieniu starszego syna, który przybiegł do mnie, żeby powiedzieć, że mały znalazł pokój z miękkim dywanem i chce tam spać. Uśmiechnęłam się do niego i pogłaskałam po głowie. Nie powiedziałam nic. Przez chwilę miałam wrażenie, że patrzę na swoją rodzinę jak przez szybę – stoję po drugiej stronie, widzę ich wszystkich, słyszę ich rozmowy, ale nie jestem częścią tego świata. W drodze powrotnej siedzieliśmy w samochodzie w milczeniu. Dzieci zasnęły niemal od razu. Młodszy wtulił się we mnie, jego policzek był ciepły i wilgotny. Patrzyłam w ciemność za oknem, łzy spływały mi po twarzy, cicho, nieśmiało. Piotr zerknął na mnie.
– Nie powiedziałaś ani słowa. Wszystko w porządku? – zapytał.
Kiwnęłam głową. Kłamałam. Znowu.
Nie mogłam już dłużej udawać
Następnego dnia rano krzątałam się po kuchni, robiłam herbatę i smarowałam kanapki, jak zawsze. Piotr wszedł w piżamie, ziewając, podrapał się po karku i usiadł przy stole. Przez chwilę słyszeliśmy tylko odgłos tostera i cichy chlupot czajnika. Wiedziałam, że nie wytrzymam długo w tym udawanym spokoju.
– Widziałeś ich szafę na zioła? – zapytałam, nie podnosząc wzroku znad deski do krojenia. – My mamy jedną szafkę w kuchni. Na wszystko.
Nie odpowiedział od razu. Sięgnął po kromkę chleba, obrócił ją w palcach.
– A co miałem im powiedzieć? Że my nie mamy nawet na lepszą pastę do zębów dla dzieci?
– Nie o to chodzi. – Odwróciłam się do niego. – Chodzi o to, że czuję się jak statystka w cudzym filmie. Wczoraj tam, w tym ich domu, miałam wrażenie, że jesteśmy tylko tłem. Dla ich idealnej scenografii.
Westchnął.
– Może wystarczyłoby, gdyby czasem zapytali, jak się trzymamy. Ale nie. Im wystarczy rozmowa o ich kominku.
Zamieszałam herbatę i przysiadłam naprzeciw niego.
– Czasami sobie myślę, że dla nich najważniejsze jest to, żeby dobrze wypaść przed sąsiadami. Przed rodziną. Żebyśmy im nie popsuli obrazka. Żebyśmy się nie żalili, nie prosili o pomoc. Po prostu przyjechali, pochwalili i zniknęli.
– Może po prostu nie wiedzą, że mamy gorzej. – Wzruszył ramionami. – Może ich to nie obchodzi. Albo nie chcą wiedzieć.
Spojrzałam na niego uważnie. W jego głosie pojawiła się nuta, której dawno nie słyszałam – zmęczenie wymieszane z jakimś cichym żalem. Może nawet złością. Na siebie? Na nich?
– A ciebie to nie rusza?
– Ewa, ja się przyzwyczaiłem. – Upił łyk herbaty. – Od lat tak jest. Żyjemy obok, nie razem. Wiesz, że jeszcze nigdy nie zapytali mnie, czy nam czegoś brakuje?
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Dzieci w tym czasie bawiły się w pokoju, słychać było, jak młodszy woła starszego, żeby „nie zabierał mu ludzika”. Piotr spojrzał na mnie z takim smutkiem, jakby właśnie zrozumiał, że nic się nie zmieni. A ja poczułam, że jeśli nie zrobimy czegoś teraz, to naprawdę utkniemy na dobre. W szafce z jednym garnkiem i ta samą zupą na trzy dni.
Podsłuchałam rozmowę
Było koło północy, kiedy się obudziłam. Nie miałam pojęcia, czy to przez zły sen, czy przez hałas za oknem, ale coś mnie wyrwało z półsnu. Wstałam i wyszłam z sypialni, próbując nie robić żadnego hałasu. Na korytarzu panowała cisza. Minęłam pokój chłopców i usłyszałam ciche głosy dochodzące z kuchni. Stanęłam w progu. Piotr siedział przy stole z telefonem przy uchu, mówił półgłosem, jakby nie chciał nikogo zbudzić, ale nie brzmiał spokojnie. Jego ramiona były napięte, palce stukały nerwowo w blat.
– Nie, mamo. Naprawdę. Nie skarżymy się. Wszystko jest w porządku – mówił.
Chciałam się wycofać, ale wtedy usłyszałam jej głos z głośnika, dość wyraźny i zbyt pewny siebie.
– Ale przecież moglibyście się dobudować. Mamy miejsce. Można by zaprojektować coś przy garażu. Tak byłoby wam wygodniej, no i dzieci miałyby wreszcie ogród.
Piotr westchnął.
– Nie chcemy niczego. Będzie niezręcznie. Nie chcemy cudzej łaski.
– To nie łaska, tylko rodzina. Trzeba sobie pomagać. My mamy, wy nie. To chyba oczywiste.
Stałam bez ruchu, czułam, jak we mnie wszystko wrze. Wtedy zrobiłam krok do przodu. Piotr podniósł wzrok, zaskoczony moją obecnością. Spojrzałam mu prosto w oczy i odezwałam się, zanim zdążył coś powiedzieć.
– Nie chcemy się dobudować. Chcemy być niezależni. Ale nie jesteśmy. I oboje o tym wiemy.
Pod rugiej stronie zapadła cisza. Piotr nadal trzymał telefon przy uchu, jakby nie wiedział, co zrobić. A ja mówiłam dalej, spokojnie, cicho, ale wyraźnie.
– Nie chcemy być waszą porażką w ogrodzie. Nie chcemy być elementem krajobrazu, który będzie wam przypominał, że coś w życiu nie poszło zgodnie z planem.
Piotr odłożył telefon na stół. Siedział przez chwilę, wpatrując się w swoje dłonie.
– Przepraszam – powiedział.
Nie odpowiedziałam. Usiadłam naprzeciwko niego, zmęczona i pusta. Pierwszy raz wypowiedziałam to wszystko na głos. I pierwszy raz poczułam, że to coś zmienia.
Nie stać nas, żeby tak żyć
Wyszłam z domu, zanim zrobiło się jasno. Chodziłam bez celu po osiedlu, między blokami, które znałam od lat. Przystanęłam pod starym pawilonem, gdzie kiedyś kupowałam oranżadę w szklanych butelkach. Pamiętałam ten chłód na dłoniach, smak dzieciństwa, które było skromne, ale ciepłe. Wtedy nikt niczego nie udawał. Nikt nie miał kominka, ale wszyscy grzali się obok siebie. Usiadłam na ławce. Myślałam o chłopcach. Nie chciałam, żeby dorastali z poczuciem, że zawsze trzeba udawać. Że szczęście to coś, co mają inni, a my możemy co najwyżej patrzeć z boku. Nie chciałam, żeby patrzyli przez szybę tak jak ja tamtego dnia. Wróciłam do domu. Piotr nie spał, siedział oparty o ścianę, jakby na mnie czekał.
– Zróbmy coś. Cokolwiek – powiedziałam.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Nie stać nas nawet na kredyt.
– Ale nie stać nas też na to, żeby tak żyć.
Przytaknął. Wiedział, że to prawda.
Czułam, że wreszcie oddycham
W ciągu tygodnia obejrzeliśmy kilka mieszkań. Nie szukaliśmy niczego wyjątkowego. Tylko czegoś, co będzie naprawdę nasze. W końcu znaleźliśmy niewielkie, dwupokojowe mieszkanie na peryferiach. Raptem pięćdziesiąt metrów. Zniszczona podłoga, stare kafelki, ale było w nim coś, co sprawiło, że spojrzeliśmy na siebie i kiwnęliśmy głowami bez słów. Zrezygnowaliśmy z „dobrej propozycji” teściów. Nie chcieli zrozumieć. Twierdzili, że to duma, że krzywdzimy dzieci, że jesteśmy uparci. Może i byliśmy. Ale kiedy zobaczyłam chłopców biegających po nowym mieszkaniu, cieszących się z tego, że mogą mieć piętrowe łóżko, poczułam coś, czego nie czułam od dawna. Ulgę.
– To tylko dwa pokoje, ale nasze – powiedział, kładąc ostatni karton w kącie.
– Pierwszy raz od dawna czuję, że oddycham – odpowiedziałam.
Usiedliśmy na podłodze, otoczeni pudłami, i po prostu milczeliśmy. Tym razem to milczenie było inne.
Ewa, 34 lata
Czytaj także:
- „Teściowa wydoiła nas z kasy i tyle ją widzieli. Bez pełnego portfela byłam dla niej warta tyle, co zgniłe truskawki”
- „Zrujnowana suknia ślubna to był początek kumulacji dramatów. Im dalej w las, tym było jeszcze gorzej”
- „Jestem teściową z kawałów, bo nienawidzę swojego zięcia. Wstyd mi, że ojcem mojego wnuka jest taki burak”