Reklama

Nigdy nie spodziewałam się, że wakacje moich córek staną się powodem rodzinnej awantury. Teściowie sami zaproponowali, że zabiorą dziewczynki nad morze – twierdzili, że to dla nich przyjemność. Cieszyłam się, że będą miały czas tylko dla siebie, a ja z mężem odrobinę odpocznę. Po dwóch tygodniach odebrałam telefon od teściowej, która z chłodnym tonem poinformowała mnie, że przesłała „rozliczenie za opiekę nad wnuczkami”. Kwota: 1500 zł.

Reklama

To była ich propozycja

– Zabierzemy dziewczynki nad morze – powiedziała teściowa przy niedzielnym obiedzie, zupełnie jakby mówiła, że zabierze je na spacer do parku.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Naprawdę?

– No pewnie! – wtrącił się teść. – Przecież zawsze mówiłaś, że wam się przyda trochę spokoju. My mamy więcej czasu, a one będą miały frajdę.

Zamilkłam, trochę zdezorientowana. Wiedziałam, że moi teściowie mają swoje przyzwyczajenia i że bywa z nimi różnie, ale też nigdy nie odmówili pomocy. Gdy tylko któraś z dziewczynek zachorowała, mama Marcina zjawiała się z rosołem i termometrem. Teść z kolei potrafił podjechać samochodem po zakupy, gdy byliśmy uziemieni w domu.

– To byłoby cudownie – powiedziałam w końcu. – Ale nie chcemy wam się narzucać.

– Nie narzucacie się! – machnęła ręką teściowa. – Będzie nam miło. Pojedziemy do tej samej kwatery w Rowach, co w zeszłym roku. Właściciele nas znają, mamy taniej.

– A my z Marcinem moglibyśmy wtedy wreszcie gdzieś wyskoczyć… – spojrzałam na męża.

– No i o to chodzi! – zaśmiała się teściowa. – Co za czasy, żeby dzieci musiały pytać rodziców, czy mogą gdzieś wnuki zabrać!

Do końca dnia chodziłam uśmiechnięta. Teściowie spędzą czas z wnuczkami, dzieci będą miały atrakcje, a my chwilę ciszy. Żadnych podejrzeń, żadnych sygnałów, że może być inaczej.

Pożegnanie z ulgą i niedowierzaniem

Stałam w drzwiach klatki, obserwując, jak dziewczynki pakują się do samochodu teścia. Obie rozemocjonowane, w nowych sandałkach i z plecakami w delfiny.

Mamo, a będą lody codziennie? – pytała młodsza, podskakując z radości.

– Tylko nie codziennie – wtrąciła się teściowa. – Ale nie martw się, będziecie miały swoje przysmaki.

– Dajcie buziaka – powiedziałam, przytulając je mocno.

Marcin wrzucał ostatnią torbę do bagażnika, a teść już zakładał okulary słoneczne i ustawiał nawigację. Gdy dziewczynki już siedziały w środku, a drzwi się zamknęły, poczułam ulgę. Ciepłą, miękką ulgę, jakby ktoś na chwilę wyłączył hałas codzienności.

– Cisza… – wyszeptałam, wchodząc do mieszkania.

Mamy tydzień dla siebie – uśmiechnął się Marcin. – Może pojedziemy do Kazimierza?

– Może. Albo chociaż na rowery, bez przerywania co pięć minut, bo „Zosi chce się siku”.

Rozśmieszyło nas to. Przez pierwsze dwa dni było bajkowo. Spaliśmy dłużej, wieczorami wychodziliśmy na spacery, w końcu obejrzeliśmy ten serial, który odkładaliśmy od pół roku. Telefon od teściowej zaskoczył mnie w czwartek wieczorem.

– Wszystko w porządku? – zapytałam od razu.

– Tak, kochanie. Tylko chciałam powiedzieć, że dziewczynki jedzą jak smoki. Jakby całe dnie nic nie jadły. A i lody, jak się uprą, to codziennie.

– No ale przecież wiedzieliście, że to dzieci. Mają wakacje.

– No tak, tak… tylko zobaczysz, ile ten pobyt nas kosztuje. Ale dobra, nie teraz o tym.

Zamurowało mnie. Pierwszy raz pojawił się zgrzyt.

Z dziadkami na wakacjach

W piątek rano dostałam MMS-a: zdjęcie dziewczynek przy fontannie, obie trzymają gofry większe od swoich twarzy. Pod spodem podpis: „Twoje łakomczuchy znowu wygrały. Pozdrawiamy z Rowów”. Odpisałam emotką z sercem, ale nie potrafiłam się już cieszyć tak jak wcześniej. W mojej głowie wciąż krążyła myśl: „Zobaczysz, ile nas to kosztuje”. Po co teściowa to powiedziała? Czy chciała coś zasugerować? Przecież same zaproponowali ten wyjazd.

Wieczorem zadzwoniłam, żeby porozmawiać. Odebrał teść.

– Jak tam nasze dziewczynki?

– Zdrowe, pełne energii. Spać nie chcą, budzą się wcześnie, wszędzie ich pełno.

– No tak, wakacje.

– Tylko wiesz… – zawahał się – my to już nie mamy takiego zdrowia. Z dziećmi to jednak ciężka robota.

– Ale przecież mówiliście, że to dla was przyjemność?

– No jasne. Ale wiecie, wy jesteście młodsi. A tu trzeba pilnować, karmić, kąpać po plaży, zabawiać…

– Tata, chcecie je przywieźć wcześniej? – zapytałam ostrożnie.

– Nie, nie o to chodzi. Tydzień damy radę. Ale jak przyjedziemy, to trzeba będzie to jakoś przegadać. Dobrze?

Wyczułam, że coś się święci, ale nie chciałam robić afery przez telefon. Może chcą po prostu opowiedzieć o swoich trudnościach. Przemęczyli się, poczuli starość, potrzebują wsparcia? Miałam nadzieję, że tylko o to chodzi. Nie sądziłam, że planują wystawić nam... rachunek.

Faktura z wakacji

Teściowie wrócili w niedzielę późnym popołudniem. Dziewczynki wybiegły z samochodu jak z procy, przytuliły mnie z piskiem, obwieszczając, że „babcia pozwalała im codziennie jeść lody, a dziadek uczył grać w badmintona”. Byłam wzruszona – pachniały słońcem, piaskiem i frytkami. Wniosłam torby do mieszkania, przygotowałam wodę z cytryną i usiedliśmy w salonie. Teściowa zaczęła opowiadać o plaży, o uciążliwych sąsiadach w pensjonacie i o tym, że wszystko teraz takie drogie. Słuchałam grzecznie, kiwając głową, ale czułam, że zmierza do czegoś.

– No i powiem wam szczerze – powiedziała w końcu – wyjazd z dziewczynkami to była przygoda. Ale też spory koszt. Jedzenie, atrakcje, bilety, nawet te głupie dmuchańce… Wszystko płatne.

– Domyślam się – odpowiedział Marcin, zerkając na mnie niepewnie.

– No właśnie. Dlatego z tatą pomyśleliśmy, że wypadałoby się jakoś podzielić. Przecież to wasze dzieci.

W tym momencie zamarłam.

– Jak to... podzielić?

– No… po prostu. My wyłożyliśmy wszystko z własnej kieszeni, ale chyba zgodzicie się, że to nie fair. Wysłaliśmy wam rozliczenie – spojrzała na mnie wymownie. – Przelew 1500 złotych. To tylko połowa.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale zrobiło mi się słabo. Spojrzałam na Marcina. Też zbielał na twarzy.

– Czyli… wystawiliście nam rachunek za wakacje z wnuczkami?

– Nie rachunek – odpowiedziała urażona. – Rozsądne rozliczenie. Czas kosztuje.

Rodzina się nie rozlicza?

– Czas kosztuje? – powtórzyłam po niej jak echo. – To były wakacje z wnuczkami, nie z obcymi dziećmi.

Ale przecież one cały czas czegoś chciały! – rzucił teść z korytarza, jakby podsłuchiwał. – Myśleliśmy, że jak zaproponujemy wyjazd, to może się dogadamy, ale… no. Wyszło, jak wyszło.

– To trzeba było powiedzieć wcześniej! – Marcin pierwszy raz się wtrącił, wyraźnie zły. – Gdybyśmy wiedzieli, że mamy wam płacić, nawet byśmy nie rozważali tej opcji.

– Oj, nie dramatyzujcie – mruknęła teściowa. – Te piętnaście stówek to i tak mniej niż zapłacilibyście opiekunce na pół etatu.

– Ale wy nie jesteście opiekunkami. Jesteście dziadkami. Z własnej woli zaproponowaliście ten wyjazd. Myśmy się nawet nie narzucali.

– To był błąd – powiedziała cicho, zbierając się do wyjścia. – Chyba źle was oceniliśmy.

Zostaliśmy z Marcinem jak rażeni piorunem. Dziewczynki rysowały coś w pokoju, nieświadome, że właśnie rozpadł się jakiś kawałek naszej rodziny.

– Co teraz? – zapytałam szeptem.

– Nie wiem. Ale nie chcę, żeby nasze dzieci musiały kiedyś płacić za każde „kocham cię”.

Wieczorem na mailu znalazłam wiadomość. Nadawca: „Babcia Jola”. Tytuł: „Rozliczenie za pobyt wnuczek – lipiec 2025”. Patrzyłam na ekran, a oczy mi się zaszkliły. Czegoś takiego nie da się odzobaczyć.

Nie chcę takiej rodziny

Przez kilka dni nie odzywaliśmy się do teściów. Nie odbieraliśmy telefonów, nie odpisywaliśmy na wiadomości. Nie z powodu dumy – po prostu nie wiedzieliśmy, co powiedzieć. Bo co się mówi komuś, kto wycenia uczucia? Dziewczynki pytały, kiedy znowu pojadą do babci. Wymigiwałam się ogólnikami, aż w końcu powiedziałam:

– Może kiedyś, kochanie. Na razie babcia i dziadek mają dużo spraw na głowie.

Nie miałam serca tłumaczyć im, że „dużo spraw” oznacza pieniądze, których niby im nie szkoda, ale które teraz stały się kartą przetargową za wspomnienia. Że czas spędzony z wnuczkami nie był dla nich bezinteresowną radością, tylko kosztem do pokrycia. Marcin był wściekły. Nie tylko na rodziców, ale i na siebie. Że dał się złapać w tę pułapkę – naiwnie wierzył, że robią to z dobroci. A teraz miał poczucie winy, że naraził nasze córki na relację, która okazała się transakcją.

– Nie chcę, żebyśmy żyli w rodzinie, gdzie miłość mierzy się przelewem – powiedział w końcu.

Postanowiliśmy, że nie oddamy tych pieniędzy. Nie dlatego, że ich nie mamy. Po prostu nie chcemy brać udziału w tym cyrku. To nie my powinniśmy się wstydzić. Dziewczynki nadal pytają o babcię i dziadka. Nie zamierzamy ich odcinać, ale… teraz wszystko będzie inaczej. Na naszych warunkach. Bez udawania, że nic się nie stało. Bo ja naprawdę nie chcę takiej rodziny. Ani dla siebie, ani dla moich dzieci.

Monika, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama