Reklama

Ciotka Bożena nie miała męża ani dzieci, więc każdy coś sobie wyobrażał. A może raczej: każdy był przekonany, że coś mu się należy. Bo przecież bywało się, pomagało, dzwoniło. Każdy miał swój powód, żeby oczekiwać wdzięczności. Jednak ciotka Bożena zagrała z nami va banque. Zostawiła po sobie testament, który brzmiał jak scenariusz taniego filmu. A jednak był prawdziwy. I zburzył wszystko, co o niej wiedzieliśmy.

Reklama

Nie pamiętam, kto pierwszy wypuścił z dłoni filiżankę. Pamiętam tylko dźwięk tłuczonej porcelany i to, że mama zasłoniła usta ręką, jakby próbowała powstrzymać krzyk. A ja? Siedziałam jak sparaliżowana, próbując zrozumieć, co to w ogóle znaczy.

Wstrzymałam oddech

– Czy wszyscy są? – Notariusz uniósł wzrok znad kartki i omiótł nas spojrzeniem. – To zaczynamy.

Usiedliśmy jak dzieci w szkolnej ławce. Nawet Wojtek, który zawsze musiał coś komentować, milczał. Może pierwszy raz w życiu.

– Testament został spisany w obecności dwóch świadków. Pani Bożena wyraziła wolę, by został odczytany dopiero po jej pogrzebie, w obecności całej rodziny – notariusz mówił bez emocji. – A zatem...

Wstrzymałam oddech. Obok mnie mama już ściskała moją dłoń. Spojrzałam na nią, a ona na mnie. Jej twarz była napięta, usta zaciśnięte.

– „Ja, Bożena K., będąc w pełni władz umysłowych, oświadczam, że niemal cały mój majątek – w tym dom, działki oraz oszczędności – przekazuję mojemu synowi, Sebastianowi P., urodzonemu...” – głos notariusza lekko zadrżał, jakby sam nie wierzył w to, co czyta.

– Co?! – wykrzyknęła ciotka Halina. – Jaki syn?! Bożena nie miała dzieci!

W salonie zrobiło się tak cicho, że słychać było tylko cichutkie tykanie zegara stojącego na komodzie.

– „...urodzonemu 3 kwietnia 1989 roku w Gdańsku. Moim bliskim pozostawiam przedmioty o wartości sentymentalnej – albumy rodzinne, biżuterię oraz obrazy...” – ciągnął notariusz.

– Przecież... – mama odsunęła się ode mnie gwałtownie. – To jakiś absurd. To pomyłka!

Nie sądzę – odezwał się nagle nieznajomy mężczyzna stojący pod oknem. – To ja jestem... jej synem.

Czułam, jak pokój wiruje.

Zatkało mnie

– Kłamiesz – powiedziała zimno ciotka Halina, wbijając w Sebastiana wzrok. – Chcesz się dobrać do majątku. Pewnie jakaś manipulacja.

– Ciociu, spokojnie – odezwałam się ostrożnie. – Dajmy mu powiedzieć.

Sebastian spojrzał na mnie z wdzięcznością, ale ja nie zrobiłam tego z sympatii. Po prostu chciałam wiedzieć. Czułam, jak wszystko we mnie pulsuje.

– Bożena była moją matką – powiedział, powoli, patrząc na nas wszystkich. – Oddała mnie do adopcji, miałem dwa tygodnie. Jednak szukała mnie. Pisała listy. Odnalazłem ją, gdy miałem trzydzieści trzy lata.

– Nie przypominam sobie, żeby nas informowała, że ma jakieś dziecko – rzuciła lodowato mama. – Byliśmy rodziną. Zawsze wszystko wiedzieliśmy.

Sebastian sięgnął do kieszeni płaszcza.

– Przyniosłem listy. Są tu. Pisane przez nią. Z podpisem. Może chcecie zobaczyć?

– Czyli to prawda? – odezwał się cicho mój ojciec, który dotąd milczał. – Bożena naprawdę miała dziecko?

– Niby kiedy? – ciotka Danusia rozłożyła ręce. – Bo ja pamiętam, że w ’88 była z nami w Zakopanem, a w ’89...

– Była „chora”. Pamiętasz? – mruknęła mama. – Nagle wyjechała, nie mówiła gdzie...

Zrobiło się duszno. Wszyscy zaczęli mówić naraz. Ktoś płakał. Ktoś inny coś przeklinał pod nosem. A Sebastian stał nadal, cicho, i trzymał w rękach plik pożółkłych listów.

– Mam nadzieję, że nie przyszliście tylko po porcelanę i zegarek – powiedział, cicho. – Bo ja przyszedłem tu po coś innego.

Było mi wstyd

– Po co tu przyszedłeś? – zapytałam w końcu.

Moje słowa rozcięły powietrze jak żyletka. Sebastian spojrzał na mnie z uwagą. Chwilę milczał, jakby ważył każde słowo.

– Chciałem ją poznać – odpowiedział w końcu. – A teraz… chcę wiedzieć, kim była. Naprawdę. Nie tą kobietą z listów. Tą, którą znaliście wy.

To sobie chyba żartujesz – prychnęła Halina. – Chcesz nas wypytać o jej życie, po tym, jak odebrałeś nam cały spadek?

– Halina, daj spokój – jęknął ktoś z tyłu, chyba kuzyn Tomek. – Przecież on nie napisał tego testamentu. Bożena napisała.

– Wszyscy żyliśmy w kłamstwie – powiedziała mama. – Przez tyle lat. Czemu nic nie powiedziała? Czemu nie ufała rodzinie?

– Może się bała – powiedziałam cicho. – Albo wstydziła.

– A może po prostu... nie chciała – dodał Sebastian spokojnie. – Nie jesteście gotowi przyjąć, że ona mogła mieć własne życie. Swoje decyzje.

Zapadła cisza. Znowu.

– Wiesz co? – mama wstała. – Jeśli Bożena naprawdę była twoją matką, to żałuję, że nie zdążyłam z nią pogadać. Miałabym kilka pytań. A teraz już nic nie ma sensu.

– Mamo... – zaczęłam, ale machnęła ręką.

– Nie. Koniec. Idziemy. Mam dość tej farsy.

Wyszła. Za nią ciotki i część kuzynostwa. Po chwili zostałam tylko ja, Tomek i Sebastian.

Przepraszam, że tak to wygląda – powiedziałam cicho, nie patrząc na niego. – Po prostu... to wszystko za dużo.

– Dla mnie też – odparł spokojnie. – Ale ja już nie mam dokąd pójść.

Rozumiałam go

– Chcesz zobaczyć dom? – zapytałam w końcu, wstając.

Sebastian spojrzał na mnie niepewnie.

Myślisz, że powinienem?

– Skoro teraz należy do ciebie, to chyba warto. Poza tym... – wzruszyłam ramionami – może to pomoże ci coś zrozumieć. Albo mnie.

Ruszyłam w stronę drzwi na korytarz, a on za mną. Tomek został, chyba nie wiedząc, czy powinien nam towarzyszyć. W końcu usiadł z powrotem. Pół godziny później staliśmy przed domem Bożeny.

– To jej ulubione schody – powiedziałam, wskazując na ciemne, dębowe stopnie. – Zawsze siadała na trzecim od góry. Z gazetą, żeby udawać, że nie podsłuchuje, kiedy się kłóciliśmy w salonie.

Sebastian się uśmiechnął lekko.

– Miała poczucie humoru?

– Ostre jak brzytwa. I serce nie tam, gdzie trzeba. Potrafiła przez tydzień się nie odzywać za jakiś głupi komentarz, a potem przyjść w nocy z herbatą i zostawić ją na szafce, jakby nic się nie stało.

Zatrzymaliśmy się przed jej pokojem. Otworzyłam drzwi.

– Tu spała. Wszystko tak, jak zostawiła. Nikt nie miał odwagi wejść.

Wszedł powoli. Dotknął zagłówka łóżka, potem zasłony.

– Pachnie... jak ona. Trochę lawendą, trochę starymi książkami i tanim kremem do rąk – dodałam. – Używała go całe życie. Nawet wtedy, gdy było ją stać na droższe.

Mogę tu zostać na chwilę?

– Jasne – szepnęłam. – Też czasem tu przychodziłam.

Zmieniłam zdanie o ciotce

Jakiś czas później dołączył do nas Tomek. Gdy weszłam do kuchni, właśnie przeglądał listy zostawione przez Sebastiana.

– Ty to czytałeś? – zapytałam cicho.

– Tylko pierwsze dwa. Wystarczyło. Bożena pisała do niego jak matka. Nie jak jakaś nawiedzona kobieta, która wpadła na pomysł adopcji i potem o wszystkim zapomniała.

– Wiedziałaś coś? – spojrzał na mnie nagle.

– Gdybym wiedziała, myślisz, że siedziałabym tutaj jak ostatnia idiotka?

Po chwili dołączył do nas Sebastian. Był blady, ale spokojniejszy.

Dzięki, że mi pokazałaś ten pokój – powiedział. – Nigdy nie widziałem jej życia tak... z bliska.

– A ty... – zaczęłam niepewnie – naprawdę nie przyszedłeś tu po pieniądze?

– Nie – pokręcił głową. – Ona mnie zaprosiła kilka razy. Odmówiłem. Bałem się. A potem już było za późno.

– A te listy?

– Pisała je przez ponad dziesięć lat. Kiedy pierwszy raz się odezwała, byłem wściekły. Potem ciekawy. W końcu... sam napisałem.

– Czemu się nie spotkaliście?

Sebastian usiadł. Patrzył gdzieś w przestrzeń.

– Miałem wtedy swoje życie. Żonę, dziecko w drodze. Nie umiałem tego pogodzić. Wiesz, jak trudno wybaczyć komuś, kto cię oddał?

– Może jej też było trudno cię oddać – powiedział cicho Tomek. – Może nie miała wyboru.

– Pewnie nie miała – Sebastian się uśmiechnął gorzko. – Ale wiecie, co mnie najbardziej boli? Że wszyscy uważaliście ją za pustelnicę, dziwaczkę, starą pannę. A ona... ona przez całe życie kochała w ukryciu.

Zamilkliśmy.

– A teraz – dodał – zostałem z tym sam.

Było mi go żal

Kilka dni później wróciłam do domu Bożeny sama. Weszłam do salonu. Cicho. Jakby dom sam próbował się przyzwyczaić do nowego właściciela.

– Ewelina? – usłyszałam głos zza drzwi. Sebastian.

Jesteś tu jeszcze?

– Tak. Myślałem, że może... pomożesz mi z albumami. Bo nie wiem, kto jest kim.

Usiedliśmy przy stole. Otworzyłam pierwszy album.

– To moja mama – powiedziałam. – Miała wtedy osiemnaście lat. Bożena była starsza o siedem. I zawsze wszystko wiedziała lepiej.

Sebastian uśmiechnął się.

– A to?

– Twój dziadek. I babcia. Ona zmarła, zanim się urodziłam. Ale Bożena miała jej oczy.

Przekładaliśmy strony powoli. Niektóre zdjęcia były podpisane, inne nie. W końcu doszliśmy do luźnej kartki wetkniętej pomiędzy strony.

– Co to? – zapytał.

Podałam mu ją. Krótki liścik. Pismo Bożeny.

„Sebastianie, jeśli to czytasz, to znaczy, że jednak przyszedłeś. Nie wiem, czy mnie znienawidzisz, czy zrozumiesz. Ale zawsze chciałam, żebyś wiedział: nigdy nie przestałam myśleć o tobie. I przepraszam. Za wszystko”.

Zamknął oczy. Wiedziałam, że nie wszystko da się naprawić. Jednak czasem coś można zbudować od nowa. Z ruin.

Ewelina, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama