Reklama

Jeszcze dwa lata temu mówiłam o nas „my” z dumą. Klara i Marek – jak nierozdzielne słowa. Wiedzieli o nas nasi znajomi, moja mama, ekspedientka z warzywniaka i pani z poczty. Nie było mnie bez niego i jego beze mnie. A potem... potem zaczęły się pojawiać drobne rysy. Ciche kolacje, rozmowy jak z urzędu, jego wzrok, który coraz rzadziej trafiał na mnie.

Próbowałam to ratować. Gotowałam jego ulubione dania, choć po pracy marzyłam tylko o herbacie. Zaczęłam zakładać sukienki, których wcześniej nie nosiłam, „bo Marek lubi kobiecość”. Kupiłam nową pościel – taką jak w hotelu w Lizbonie, gdzie ostatni raz naprawdę byliśmy blisko. Przestałam pytać, kiedy wróci z pracy. Zawsze odpowiadał to samo: „Zależy, ile się przeciągnie projekt”. Przestałam się dziwić, gdy wyciszał telefon przy mnie. Przestałam robić cokolwiek, poza czekaniem.

I nagle – zaproszenie. Halloweenowa impreza w jego firmie. Nigdy wcześniej nie zabierał mnie na takie wydarzenia.

– Ciebie? – Monika aż uniosła brwi. – On cię nigdy nie zapraszał.

– No właśnie – szepnęłam.

Coś było nie tak. Sandra, jego koleżanka z pracy, coraz częściej pojawiała się w rozmowach. Znała się na winach, była zabawna, znała DJ-a. A ja tylko się uśmiechałam. Jeszcze nie wiedziałam, że tej nocy wszystko się wyjaśni. Że zobaczę coś, co sprawi, że już nigdy nie będę tą samą Klarą.

Mężczyzna w białej masce

Nie chciałam iść na to przyjęcie. W biurze Marka nie byłam nigdy wcześniej. Weszliśmy razem, ale po pięciu minutach zostałam sama.

– Zaraz wracam, tylko coś ogarnę z chłopakami z marketingu – rzucił.

Zostałam z plastikowym kubkiem, w którym pływała sztuczna gałka oczna. Przebrani ludzie przepływali obok mnie, ktoś potrącił mnie łokciem, ktoś się zaśmiał za głośno. Stałam pod ścianą, czułam się jak tło. Zero punktów za kostium. Czarna peleryna, brokatowe cienie, tanie rogi kupione w drogerii. Widziałam Sandrę z daleka – ponętna diablica w obcisłej czerwonej sukience. Śmiała się głośno, kiwała biodrem w rytm muzyki. Marka ani śladu. Piłam powoli i patrzyłam.

I wtedy ich zobaczyłam. Mężczyzna w masce – biały, groteskowy uśmiech. I Sandra, wtulona w niego, jakby tylko oni istnieli. On objął ją ramieniem. Tak blisko. Tak naturalnie, że aż poczułam ucisk w żołądku. Przysunęłam się odruchowo. Właśnie wtedy, jak w zwolnionym tempie, maska opadła z jego twarzy.

– Marek?! – krzyknęłam.

On spojrzał na mnie, jakby mnie pierwszy raz widział.

– Klara… To miał być żart – wydukał, cofając się o krok.

– Bardzo śmieszne – odpowiedziałam lodowato. – Wiesz, czego mi ostatnio najbardziej brakowało? Twojego dotyku. Teraz już wiem, gdzie go zostawiłeś.

Odwróciłam się i odeszłam. Czułam, jak ściska mnie w gardle, ale nie mogłam się rozpłakać. Jeszcze nie. Jeszcze trzymałam się na nogach.

Noc po imprezie

Wróciliśmy do domu w milczeniu. Ja pierwsza weszłam do mieszkania, Marek zamknął za nami drzwi i od razu ruszył do kuchni. Jakby napięcie dało się rozpuścić w herbacie.

– Robisz sobie coś do picia? – zapytałam sucho, nie odwracając głowy.

– Klaro, nie rób sceny, proszę. Wszyscy się śmiali. To miał być żart, nie miałaś tego tak odebrać.

– To może ja czegoś nie zrozumiałam – powiedziałam i usiadłam na kanapie, patrząc mu prosto w oczy. – Widziałam, jak na nią patrzysz. Jak ją dotykasz. Jakbyś zapomniał, że masz żonę.

– Przesadzasz. Wymyślasz sobie. Jesteś przewrażliwiona – odpowiedział zbyt szybko, zbyt mechanicznie.

– Już nie muszę sobie niczego wyobrażać – wyszeptałam.

Miałam wrażenie, że za chwilę się rozpłaczę, ale łzy stały w miejscu. Zamiast nich czułam, jak moje ciało robi się cięższe z każdą minutą. Cisza między nami była jak ściana, a jego obecność w kuchni nagle stała się nie do zniesienia.

– Jak długo to trwa? – zapytałam w końcu.

– Nie ma czegoś takiego jak „to”. Pracujemy razem, dobrze się dogadujemy. Ty zawsze robisz z igły widły.

– Czyli od dawna – powiedziałam, jakby sam mi się przyznał.

Tej nocy nie spałam. Marek odwrócił się do mnie plecami i zasnął, jakby nic się nie stało. Leżałam na boku, wpatrzona w ciemność. Przypominałam sobie wszystkie momenty, które wcześniej ignorowałam. Te nagłe wyjścia, jego uśmiechy do telefonu, moje wieczory w samotności. Teraz wszystko układało się w całość. I bolało.

Rano wiedziałam już, co robić

Zbudziłam się przed siódmą. Nie spałam właściwie całą noc, tylko przewracałam się z boku na bok, a każda minuta przeciągała się jak godzina. Wstałam, jakbym już nie była w swoim domu. Jakbym była gościem, który właśnie postanowił się spakować.

Otworzyłam szafę. Walizka z wakacji leżała na samej górze. Zrzuciłam ją z hukiem, nie dbając już o to, czy Marek się obudzi. Pakowałam ubrania szybko, automatycznie. Koszula nocna, dżinsy, bluzy. Bez planu. Nie wiedziałam, dokąd pójdę. Po prostu musiałam wyjść. Natychmiast.

– Co ty robisz? – zapytał Marek zaspanym głosem, stając w drzwiach sypialni.

– Wychodzę – powiedziałam spokojnie, jakby to była najprostsza rzecz na świecie. – Już wiem wszystko.

– Nie możesz tak po prostu wyjść. Porozmawiajmy.

– Tak samo, jak ty nie powinieneś był tak po prostu zdradzić – odpowiedziałam.

– To nic nie znaczyło. Naprawdę. To było... głupie. Może mi się wymknęło spod kontroli, ale nie chciałem cię zranić.

– Ale trwało. I to znaczy wszystko.

Zamilkł. Wzięłam walizkę i minęłam go bez słowa. Stanął za mną w przedpokoju, jakby jeszcze szukał odpowiednich słów.

– Od miesięcy nie patrzyłeś na mnie tak, jak patrzysz na nią. A dziś… już nawet nie muszę zgadywać. Zobaczyłam wszystko na własne oczy – powiedziałam, zatrzymując się na chwilę w drzwiach.

Nie odpowiedział. Tylko stał, w piżamie, z rozczochranymi włosami, jakby wciąż nie rozumiał, że coś właśnie się skończyło. Trzasnęłam drzwiami i zeszłam po schodach. Każdy krok był jak uderzenie serca.

„Albo zostajesz, albo wybierasz siebie”

Monika przyjechała od razu, gdy zadzwoniłam. Nie zadawała żadnych pytań przez telefon, tylko rzuciła: „Za dwadzieścia minut będę”. I była.

– Chodź – powiedziała, nie czekając, aż coś powiem. – Zabrałam cię stąd na chwilę. Jedziemy.

Nie pytałam dokąd. Potrzebowałam tylko siedzieć obok kogoś, kto wie, że nic nie trzeba mówić, dopóki nie będę gotowa. Po piętnastu minutach byłyśmy w naszej ulubionej kawiarni, tej z miękkimi fotelami i słodkim cappuccino. Siedziałam w ciszy, trzymając kubek oburącz. W końcu wybuchłam:

– On mnie zdradza, Monika. Nie tylko fizycznie. Zdradzał mnie już wtedy, gdy przestał na mnie patrzeć.

– Wiem – odpowiedziała cicho. – Domyślałam się od dawna.

Spojrzałam na nią zszokowana.

– Czemu nic nie mówiłaś?

– Bo nie chciałam ci tego odbierać. Musiałaś zobaczyć sama.

Milczałyśmy chwilę.

– On cię nie szanuje, Klara. A ty ciągle go usprawiedliwiasz – dodała.

– Nie wiem, co bardziej mnie boli… to, co zrobił… czy to, że pozwoliłam mu tak długo to robić – wyszeptałam.

– To nie twoja wina – powiedziała zdecydowanie. – Ale teraz masz wybór. Albo zostajesz i uczysz się na nowo, jak siebie nienawidzić. Albo w końcu wybierasz siebie.

Patrzyłam przez szybę kawiarni na szary, zimny dzień. Ale gdzieś w środku – po raz pierwszy od miesięcy – poczułam coś ciepłego. Może jeszcze nie siłę. Ale coś w rodzaju kierunku.

Róże niczego nie zmienią

Wróciłam po swoje rzeczy dwa dni później. Marek wiedział, że przyjdę – zostawiłam mu krótką wiadomość: „Będę w czwartek po resztę rzeczy”.

Otworzył drzwi, jakby czekał cały dzień. Pachniało jego wodą kolońską, jak wtedy, gdy się starał. Trzymał w rękach bukiet róż – czerwonych, absurdalnych, jakbyśmy grali w jakimś kiepskim melodramacie.

– Klaro… Proszę, posłuchaj mnie – zaczął od razu.

– Stoisz z kwiatami, bo myślisz, że da się to przykryć? – zapytałam chłodno, zdejmując buty. – Ja tylko zabieram swoje rzeczy.

– Pogubiłem się. Naprawdę. To nie tak miało wyglądać… Ja cię nadal kocham.

– Kochałeś też ją?

Zamilkł.

– Zrobiłem coś głupiego. Ale to ty jesteś moją żoną. To z tobą chcę być.

Zamknęłam torbę, stanęłam naprzeciwko niego.

– Zróbmy reset. Zacznijmy od nowa – powiedział z nadzieją, jakby jego słowa miały jakąkolwiek moc.

– To nie film, Marek. Tutaj maski już spadły – odpowiedziałam.

– Czyli to koniec?

– To początek. Ale już nie dla nas.

Wzięłam torbę i ruszyłam do drzwi. Odwróciłam się na chwilę. Patrzył na mnie z tym samym wyrazem twarzy, co wtedy na imprezie, gdy go złapałam – zaskoczenie, niedowierzanie, strach. Po prostu wyszłam. Jakby ten rozdział sam się zamknął.

W tym bólu jest coś prawdziwego

Jechałam pociągiem, siedząc przy oknie. Deszcz sciekał po szybie, rozmazując widoki jak akwarele. Obok mnie – torba z najpotrzebniejszymi rzeczami. Jechałam do Moniki, do innego miasta, do miejsca, gdzie mogłam znowu oddychać.

Patrzyłam na krajobraz i myślałam: zdrada nie zaczyna się w łóżku. Nie od pocałunku. Nie od nocy spędzonej z kimś innym. Ona zaczyna się wcześniej – kiedy druga osoba przestaje być obecna. Kiedy twoje „jak ci minął dzień?” trafia w ścianę. Kiedy on śmieje się do ekranu telefonu, ale nie do ciebie. Kiedy czujesz się samotna, choć ktoś śpi obok.

Najgorsze nie było to, że mnie zdradził. Najgorsze było to, że tak długo pozwalałam mu odchodzić – centymetr po centymetrze – udając, że tego nie widzę. Nie chcę już siebie przekonywać, że „to chwilowy kryzys”. Że „musi się wyszumieć”. Że „praca go zmienia”. Mam trzydzieści lat i nie chcę być kobietą, która latami udaje, że wszystko jest w porządku, żeby tylko nie zostać sama.

Teraz jestem sama. I to boli. Ale w tym bólu jest coś prawdziwego. Coś czystego. Po raz pierwszy od miesięcy czuję... spokój. I może właśnie od tego trzeba zacząć.

Klara, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama