Reklama

Liczyłam na chwilę relaksu

Młodzież ma talent do błyskawicznego pojawiania się i znikania. Gdy mojego syna odwiedził zaaferowany czymś kolega z klasy, padło nawet słowo „teleportacja”. Młodzian był wyraźnie zmartwiony, bo coś ważnego mu zginęło. Chłopcy naradzili się szybko, rzucili: „Pa, do widzenia” i już ich nie było.

Reklama

Pasowało mi to bardzo, bo zaplanowałam sobie miłe i spokojne popołudnie. Zabrałam się za parzenie kawy – gdy nagle z pokoju syna dobiegł dźwięk podobny do stukania pazurów o twarde podłoże. I ucichł. Nie mamy kota, ale zakradł się nam kiedyś do domu kocur sąsiadów i po jego wizycie długo wyczuwałam zapaszek kociego moczu. By uniknąć podobnych atrakcji, nalałam mleka do miseczki, na talerzyk położyłam kawałek kiełbasy i poszłam do pokoju wywabić futrzaka. Postawiłam frykasy w kącie.

– Kici, kici… – rozejrzałam się, ale kota nie było. Cwaniak, pomyślałam.

Już miałam wyjść, kiedy zobaczyłam, że zza fotela wystaje coś dziwnego i to coś się porusza. Jakby pluszowy albo bardzo włochaty mały palec. Do niego powoli dołączył drugi. W mojej głowie uruchomiło się pewne niemiłe skojarzenie, jednak rozmiar i kolor mocno odbiegały od normy…

Pająki mnie przerażały

Od dzieciństwa panicznie bałam się pająków. Nie wiem, skąd się ten strach wziął. Pierwsze znaczące wspomnienie to wieczorynka z „Pszczółką Mają”. Napięcie i strach wymalowane na twarzy konika polnego Filipa, gdy nieuważna Maja leciała wprost w pajęczą sieć Tekli. Uciekłam przerażona sprzed telewizora. Więcej nie obejrzałam ani tego, ani żadnego innego odcinka.

Do nasilenia się tej fobii mocno przyczynił się mój starszy brat, który czytał książki o owadach, a potem roztkliwiał się nad przemyślnością pajęczej natury, na tym, jak cudownie wysysają z ofiar wnętrzności, uprzednio je rozpuściwszy.

– Zaraz wpadniesz w moją sieć! – gonił mnie po domu, a gdy złapał, siorbał głośno przez słomkę, demonstrując pajęczy posiłek.

Bałam się – to mało powiedziane. Kiedyś mało nie wyskoczyłam z samochodu w trakcie jazdy, bo zaplątał mi się we włosach pajączek. Mały według mojej mamy. Według mnie – ogromny! Groźny potwór chcący wyssać ze mnie wnętrzności. W ostatniej chwili tata mnie złapał i zatrzasnął drzwi. Na szczęście jechaliśmy wtedy wolno.

– Jaki wielki musiałby być pająk, żeby cię wyssać? – kpili i śmiali się ze mnie, nie biorąc mojego strachu na poważnie.

Nawet mama nie zauważyła, że to coś poważniejszego niż dziecięca histeria czy typowy dla dziewczynek wstręt wobec robali.

– Gdy człowiek jest mały, ma inną perspektywę, przerażają go inne rzeczy niż dorosłych – pocieszała. – Jedne dzieci boją się guzików, drugie balonów, a inne pająków albo klaunów. I wszystkie z tego wyrastają.

Nie znalazł się nikt, kto wytłumaczyłby przerażonej dziewczynce, że ma głupiego brata, a pająki ludzi nie wysysają.

To mnie przerastało

Z pierwszego biwaku, na który pojechałam jako kandydatka na zucha, tata odbierał mnie pierwszej nocy. Okazało się, że w ośrodku, w którym nocowaliśmy, w toalecie pająki urządziły sobie bazę. Odtąd mój brat jeździł na obozy i biwaki, a ja jak sierota siedziałam w domu. Z rodzicami mieszkałam w bloku i na szczęście dużo pająków się tam nie gnieździło. Za to u babci, w zakamarkach jej starego domu, sporo się ich chowało.

U nas bałam się jedynie zejść do piwnicy, gdy trzeba było wyjąć rower albo przynieść ziemniaki. Przekupywałam brata albo upraszałam tatę, żeby mi pomogli. U babci jednak co rusz natykałam się na pajęczaka. Ich obecność jej nie przeszkadzała, przeciwnie, uważała, że w zdrowym domu muszą być pająki. Raz jeden spałam u babci. Pamiętam, była zima i musiałam się ubrać, by wyjść na dwór i przynieść z szopy trochę drewna. Zaczęłam wsuwać nogę do kozaka, gdy naraz wylazł z cholewki wielki, paskudny pająk, taki z grubym środkiem. Więcej nocować u babci nie chciałam. Za nic!

Na studiach mieszkałam w akademiku, gdzie nie widziałam ani jednego pająka. Być może odstraszał je zapach chemikaliów snujący się po pokojach i korytarzach, wydobywający się z naszych laboratoryjnych fartuchów. Najwidoczniej pająki reagowały podobnie do ludzi. Gdy po dłuższym przebywaniu w laboratorium wsiadałam do autobusu, robiło się wokół mnie luźno.

Mój mąż zaakceptował mnie razem z moim strachem. Bez gadania, mądrzenia się czy kpienia usuwał pająki sprzed moich oczu, i cześć. Na leczenie też mnie nie namawiał. To ja sama podjęłam taką decyzję, bo czułam się przez swoją fobię za bardzo ograniczona. Terapia pomogła o tyle, że skonfrontowałam swoje paniczne wyobrażenia z polską rzeczywistością i uwierzyłam, że nasze krajowe pająki nic mi nie zrobią…

Zostałam wystawiona na próbę

Wszystkie te myśli i wspomnienia przeleciały mi przez głowę, zanim pojawiło się trzecie włochate odnóże i kawałek odwłoka. Ten stwór najwyraźniej był nietutejszy! Może mam omamy? – pomyślałam z nadzieją. Uszczypnęłam się. Zabolało.

– Ożeż!

Odruchowo wskoczyłam na łóżko. Instynktownie, acz bez sensu, bo przecież taki pająk wlezie, gdzie zechce. Stałam bezradna, zlękniona i czułam, jak łzy ciekną mi po policzkach. Wszystko przez to cholerne globalne ocieplenie… Pająk wysunął się jeszcze odrobinę. Miał rozmiary talerzyka deserowego. Jezus Maria! „Myśl, kobieto, myśl, nie panikuj, bo nic ci to nie da!”. Paradoksalnie pomogła mi przerażająca świadomość, że jestem w domu sama, więc nikt mnie nie uratuje.

Co robić? Rozdeptać to, roztrzaskać? Ale czym? W domu zawsze chodziłam boso, chodaka pod ręką nie miałam. Młotek? Był w przydomowym warsztacie męża. Nie spuszczając oczu z pająka, zlazłam ostrożnie z łóżka i tyłem ruszyłam do kuchni. Cicho, na palcach podeszłam do szuflady, w której trzymałam narzędzia kuchenne, łopatki, tłuczki, tasaki… Nie! Nie dam rady zatłuc takiego olbrzyma. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać tej masakry, wypływających wnętrzności, drgających odnóży… Ble! Obrzydliwość. Zresztą pewnie by uciekł. Nie na darmo przecież matka natura wyposażyła go w tyle kończyn.

W szufladzie natknęłam się też na durszlak. Spory, swobodnie zmieściłby się pod nim talerzyk deserowy. Nada się. Niby mogłabym się teraz ewakuować z domu i poczekać na pomoc, ale… co będzie, jeśli wyjdę, a on gdzieś się zaszyje? Szukaj go potem i zastanawiaj się nad każdym krokiem, rozglądaj bojaźliwie wokół.

Uzbrojona, na powrót ruszyłam do pokoju. Durszlak zadziałał magicznie – ledwo go chwyciłam, poczułam przypływ nie tyle odwagi, co gniewu i zawziętości. Jakby nadeszła ostateczna pora walki z demonami, które opanowały mój umysł dawno temu i do dziś mną rządziły. Pokonam je! Jeśli poradzę sobie z tym niepasującym do realiów włochatym potworem, to poradzę sobie z każdym pająkiem!

W pokoju syna sytuacja uległa zmianie. Ten wielgachny pająk okupował środek dywanu. Idealnie. Gdyby umiał czytać w moich myślach, za nic wylazłby zza fotela. Dzieliły mnie od niego jakieś dwa metry z hakiem. Nie chciałam podchodzić bliżej, żeby go nie spłoszyć. Wysunęłam rękę z durszlakiem przed siebie i, starając się nie myśleć, że mam tylko jedną szansę na rzut, przymierzyłam się i rzuciłam.

Martwiłam się, czy nie stała mu się krzywda

Trafiony! Durszlak wylądował dokładnie nad pająkiem i uwięził go jak w klatce. Podbiegłam do regału i wyjęłam najgrubszą książkę. Potem obciążyłam nią cedzak, który już zdążył się ciut przesunąć, i umknęłam do kuchni. Sił zabrakło mi w progu; usiadłam na podłodze, dysząc ciężko… Ten moment wybrali sobie chłopcy na nagły powrót do domu.

– Mamo! Coś ci się stało?

Moje nastoletnie dziecko, ostatnio zgrywające nieczułego buntownika, wydawało się mocno poruszone moim stanem. Na twarzy kolegi też malowała się niepewność.

– Stoczyłam walkę z potworem i wygrałam – powiedziałam cicho, ale z dumą.

– Mamo, ty coś piłaś?

– Nie, choć nie ukrywam, że teraz chętnie bym coś łyknęła. I nie zwariowałam – dodałam. – Dowód masz w swoim pokoju, na dywanie. Idźcie zobaczyć.

Chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia i wzruszyli ramionami.

– Był naprawdę ogromny! Wstrętny włochaty pająk! – wyjaśniłam.

– Mój ptasznik! – jęknął kolega. – Taki był kochany! A pani go… – chłopakowi prawie łzy stanęły w oczach.

– Żyje i ma się dobrze, tyle że pod durszlakiem – uspokoiłam go.

– Naprawdę? Hodowałem go od małego. Dzisiaj mi uciekł i widać musiał wleźć do plecaka, jak czyściłem mu terrarium.

– Mam nadzieję, że się nie uszkodził – powiedziałam odmieniona ja, szczerze martwiąc się o to, czy jakiemuś pająkowi nie stała się przeze mnie krzywda.

Reklama

Syn patrzył na mnie zszokowany, z szeroko otwartymi oczami i ustami. I tamtego dnia zaczął się nowy rozdział w moim życiu, bez panicznego strachu towarzyszącego mi od dzieciństwa. Uwolnienie się od niego to naprawdę cudowna sprawa! Teraz już nie bałabym się nocować w domu mojej babci.

Reklama
Reklama
Reklama