„To, co odkryłam w mojej piwnicy przechodzi ludzkie pojęcie. Nie sądziłam, że sąsiad będzie zdolny do takiej intrygi”
„Było spokojnie, dopóki nie wprowadził się Tomek. Pierwsze piętro, kawaler, 30 lat, spojrzenie jakby wszystko miał w nosie. Odkąd tu zamieszkał, zaczął się bałagan. Resztki jedzenia, papiery, plastik. Myślałam, że to przypadek. Aż pewnego dnia zobaczyłam, jak z jego balkonu spadają resztki obiadu”.

- Redakcja
Mieszkam tu od zawsze. W tym samym bloku, na tym samym piętrze, z widokiem na te same, coraz bardziej zapuszczone krzaki przy śmietniku. Żyję sama, ale nigdy nie narzekałam na samotność. Codziennie o siódmej rano wychodzę z miotłą, bo nikt inny nie poczuwa się do tego, żeby zadbać o czystość wokół budynku. To nie praca, nikt mi za to nie płaci. Po prostu nie mogę patrzeć, jak teren wspólny staje się wysypiskiem. Większość sąsiadów udaje, że tego nie widzi.
Nie lubię bałaganu. Wszystko musi mieć swoje miejsce, inaczej dostaję szału. Znam ten blok i jego mieszkańców jak własną kieszeń. Pani Halina z parteru codziennie obchodzi osiedle i zbiera najnowsze plotki, pan Roman z drugiego piętra od lat suszy pranie tylko w salonie. I tak to się kręci. Było spokojnie, dopóki nie wprowadził się Tomek. Pierwsze piętro, kawaler, trzydzieści lat, spojrzenie jakby wszystko miał w nosie.
Od kiedy tu zamieszkał, zaczął się bałagan. Butelki po piwie, resztki jedzenia, papiery – pojawiały się znikąd pod balkonami. Początkowo myślałam, że to przypadek. Ale pewnego dnia spojrzałam w górę i zobaczyłam, jak z jego balkonu spadają resztki obiadu. Rzucał to z rozmysłem, jakby wyrzucał śmieci do kontenera, tylko że z trzeciego piętra i na trawnik. I wtedy coś we mnie pękło.
Trzęsłam się z wściekłości
Zebrałam się w sobie. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam włosy odruchowo i ruszyłam na pierwsze piętro. Miałam już dosyć zamiatania po kimś, kto najwyraźniej nie rozumie, że blok to nie chlew. Zadzwoniłam do jego drzwi. Dźwięk był krótki, nieprzyjemny, jak wszystko związane z tym człowiekiem.
– No? – Tomek uchylił drzwi, nawet nie wyszedł z mieszkania.
– Czy ty sobie żarty robisz? – zaczęłam ostro. – Śmieci z twojego balkonu lądują na trawniku. Codziennie coś nowego. Puszki, papiery, resztki jedzenia! Przecież to obrzydliwe!
Spojrzał na mnie jak na natrętną muchę.
– To tylko trochę odpadków. Wielkie halo. Przecież nie wyrzucam lodówki. – wzruszył ramionami.
– Co?! Myślisz, że jak to się rozłoży w trawie, to zniknie? Tutaj ludzie mieszkają! Dzieci się bawią! – zgrzytnęłam zębami. – Ty chyba nie masz za grosz kultury!
– Daj spokój. Nie rób z igły widły. Zresztą, ja płacę czynsz, mogę robić, co chcę.
– Serio? – parsknęłam. – Jeszcze raz zobaczę papierek pod twoim balkonem, idę do wspólnoty. I nie będę się cackać.
– Idź sobie, gdzie chcesz. – mruknął i zamknął mi drzwi przed nosem.
Stałam przez chwilę w miejscu, patrząc w pustkę. Serce waliło mi w piersi. Wróciłam do siebie, trzęsąc się z wściekłości. Czy to ja przesadzam? Może faktycznie jestem już tą „staroświecką zrzędą”, co wszystkim wszystko wypomina? Ale przecież nie wymagam wiele. Tylko szacunku. Odrobiny odpowiedzialności za wspólną przestrzeń. A może właśnie tego już nikt dzisiaj nie rozumie?
Sąsiad schodził cichaczem do piwnicy
Następnego dnia rano, zanim jeszcze słońce porządnie się rozwinęło nad dachem bloku, zeszłam do piwnicy po miotłę. W drzwiach natknęłam się na panią Halinę. Niosła reklamówkę pełną świeżych bułek i oczywiście nie mogła przejść obok mnie obojętnie.
– Ewelinka, ty znowu zamiatasz? – zapytała ze swoim zwyczajowym teatralnym westchnieniem. – Co za czasy, co za ludzie…
– Pani Halino, ten nowy z pierwszego… Tomek… Rzuca śmieci z balkonu. Normalnie, jakby wyrzucał do śmietnika. Wczoraj z nim rozmawiałam. Zero skruchy.
Pani Halina zrobiła wielkie oczy.
– Ja go widziałam! Na własne oczy. Rzucał coś, chyba jakąś reklamówkę. Myślałam, że to przypadek. Ale teraz jak mówisz…
– Zgłoszę to prezesowi – zdecydowałam.
I tak zrobiłam. Jeszcze przed dziesiątą zapukałam do drzwi prezesa wspólnoty, pana Dariusza. Starszy pan, który zawsze mówił „a po co afery robić”. Siedział w kuchni nad kawą, z gazetą rozłożoną jak mapa świata.
– Panie Dariuszu, sprawa jest poważna. Ten nowy lokator z pierwszego robi z naszego podwórka śmietnisko.
Prezes westchnął i spojrzał ponad okularami.
– A może to dzieciaki? Wie pani, te z drugiego? Bawią się i… samo leci?
– Nie, ja widziałam. I pani Halina też.
– No dobrze, porozmawiam z nim, ale nie ma co robić burzy. To młody chłopak, może się ogarnie – rzucił od niechcenia i wrócił do lektury.
Dziwne, ale kilka dni później śmieci przestały się pojawiać. Trawnik czysty. Cisza. Aż za cicho. A Tomek... jakby jeszcze bardziej zniknął. Nie rzucał już nic z balkonu. Ale też rzadziej go widywałam. I wtedy zaczęłam go obserwować. Codziennie schodził do piwnicy. Po cichu. Nigdy nic ze sobą nie niósł. I nigdy nic nie wynosił. A potem... zaczęło śmierdzieć.
Fetor w komórce był koszmarny
Najpierw był tylko lekki zapaszek. Coś jakby zgniłe warzywa, może resztki. Ale z każdym dniem stawał się mocniejszy. Gęsty, lepki, jakby oblepiał nozdrza i zostawał w gardle. Sąsiedzi zaczęli narzekać.
– Ewelina, ty zawsze wszystko wiesz. Co tak śmierdzi? – zaczepiła mnie któregoś ranka pani Halina, zatykając nos chusteczką.
– Nie wiem, ale czuję to od klatki aż do piwnicy. Muszę to sprawdzić.
Zeszłam do piwnicy jeszcze tego samego dnia. Zapach był silniejszy, jakby ktoś otworzył puszkę z rozkładającym się mięsem. Przeszłam przez korytarz, powoli, z trudem łapiąc oddech. Stanęłam przed drzwiami swojej komórki. Klucze w dłoni mi drżały. Przekręciłam zamek. Drzwi zaskrzypiały. W środku było ciemno, tylko smuga światła wpadała przez kratkę wentylacyjną. I wtedy to zobaczyłam. Zwinięty w czarną folię mały pakunek. Z folii kapał płyn. Metaliczny wręcz zapach uderzył mnie tak mocno, że zatoczyłam się na ścianę. Podparłam się dłonią, zgięłam w pół, próbując nie zwymiotować.
– Co to jest do cholery… – wyszeptałam.
Usłyszałam skrzypnięcie za plecami. Odwróciłam się gwałtownie. To była pani Halina. Stała z nosem zasłoniętym szalikiem, oczy miała szeroko otwarte.
– Ewelina... Ty to czujesz, prawda? – zapytała cicho.
– To mięso. – wycedziłam.
Stałyśmy w ciszy. Fetor z piwnicy zdawał się wypełniać cały korytarz, nasze ubrania, skórę, myśli. Zrobiło mi się zimno. Bardzo zimno.
Wyglądał jakby się załamał
Następnego dnia zebrałam się w sobie i zapukałam do drzwi Tomka. Musiałam wiedzieć. Musiałam usłyszeć to z jego ust.
– Otwieraj, wiem, że jesteś! – waliłam pięścią, ignorując spojrzenia z mieszkań.
Po chwili uchylił drzwi. Oczy miał podpuchnięte, zmęczone. Nie wyglądał na zaskoczonego.
– O co chodzi? – zapytał, nie patrząc mi w oczy.
– Naprawdę muszę ci tłumaczyć?! W piwnicy, w mojej komórce, ktoś podłożył... coś. Wiesz dobrze, co. Śmierdzi na całą klatkę!
– Nie wiem, o czym mówisz – mruknął, próbując zamknąć drzwi.
Włożyłam stopę między framugę a skrzydło.
– Nie wymigasz się tym razem. Jeśli sam nie powiesz, pójdę na policję.
Zamilkł. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. A potem... jego twarz wyglądała jakby coś w nim pękło. Nie płakał, ale coś w nim się załamało.
– To nie twoja sprawa – powiedział cicho. – Nie powinno cię to obchodzić.
– Trzymasz rozkładające się mięso w piwnicy? To obchodzi nas wszystkich! Co to w ogóle ma być?!
Z korytarza zaczęły dochodzić głosy. Pani Halina, pan Roman z drugiego. Ludzie wychodzili z mieszkań, słyszeli podniesione głosy.
– Przecież to nienormalne! – krzyknęłam. – Chowasz tam coś? Co to jest, Tomek?!
– Odejdź. Proszę – powiedział, głosem, który nie był już arogancki. – To nie tak... Nie tak, jak myślisz.
– A jak?! – wrzasnęłam. – Jak mam to zrozumieć, co?
Sąsiedzi patrzyli. Tomek cofnął się, zatrzasnął drzwi. A ja zostałam sama na klatce, w ciszy pełnej domysłów. I nagle miałam przeczucie, że wcale nie chcę wiedzieć, co on tam trzymał.
Prawda wyszła na jaw
To było dziś nad ranem. Zeszłam do piwnicy z workiem starych gazet, które chciałam schować na zimę do rozpałki. I wtedy zobaczyłam Tomka. Stał przy mojej komórce. Tym razem miał przy sobie torbę z zakupami – wystawała z niej natka pietruszki, coś w folii i kawałek bułki.
– Co ty tu robisz? – zapytałam, zaskoczona jego obecnością.
Odwrócił się wolno, z miną winowajcy, którego przyłapano na gorącym uczynku.
– Już… już zabieram. Wiem, co się dzieje. I zaraz to wyjaśnię – powiedział, wyciągając spod regału mały, rozdarty worek foliowy.
W środku leżało surowe mięso. Śmierdzące, tłuste, oblepione kurzem.
– Co to ma znaczyć?! – uniosłam głos. – Przecież to tu leży od tygodni!
Westchnął.
– Zszedłem tu z zakupami, zostawiłem torbę na chwilę przy twojej komórce, bo chciałem z mojego schowka zabrać rower. I wtedy ten cholerny kot… Ten bury dachowiec z trzeciego piętra. Wyskoczył skądś, porwał mięso i uciekł w kąt. Zanim się zorientowałem, już go nie było. A ja... zapomniałem o tym.
– Zapomniałeś?! – powtórzyłam, niedowierzając.
– Tak. Myślałem, że wyniosłem wszystko. A to tu leżało. Całą noc i dzień. No i… stało się – zakończył, wrzucając worek do czarnego worka na śmieci.
– Ludzie się duszą przez ten zapach! – syknęłam.
– Wiem. Naprawdę przepraszam. Nie jestem świnią. Tylko głupi bywam.
Wziął torbę i zniknął w ciemnym korytarzu. A ja zostałam. I chociaż śmierdziało, czułam, że tym razem to było prawdziwe. I ludzkie.
Atmosfera się oczyściła
Dwa dni później znów wyszłam z miotłą. Słońce przeświecało przez liście, a cisza na podwórku była prawie przyjemna. Wciągnęłam w płuca chłodne powietrze. Już nie śmierdziało. Tomek posprzątał wszystko – wyniósł worki, odkaził podłogę. A nawet – o ironio – umył klamkę do mojej komórki. Ludzie gratulowali mi odwagi. „Dobrze, że ktoś się za to wziął” – mówili. „Dobrze, że pani to zgłosiła, bo kto wie, co by tam jeszcze było”. Ale nikt wcześniej nie zapytał, czy mi pomóc. Nikt nie przyszedł z latarką, kiedy śmierdziało, ani nie zszedł zobaczyć, co się dzieje. Zostałam z tym sama.
A Tomek? Nie rzuca już śmieci. Czasem go mijam – spuszcza wzrok, kiwa głową. Raz nawet zapytał, czy mam jakieś plany na sobotę. Odparłam, że tak: zamierzam dokładnie pozamiatać. Czasem jednak wracam myślami do tamtej sytuacji i tamtego smrodu. Do tej chwili, gdy otworzyłam drzwi i zobaczyłam worek w mojej komórce. Ten obraz nie znika. Nie przez to, że był straszny. Ale przez to, że przez chwilę myślałam, że znajdę tam coś gorszego. Coś, co rozłożyłoby się nie tylko w piwnicy, ale też we mnie... Może lepiej było nie otwierać tych drzwi? Ale teraz już wiem, że nie potrafiłabym ich nie otworzyć.
Ewelina, 40 lat
Czytaj także:
- „Wdałam się w romans z umięśnionym rolnikiem. Niestety plotki o naszej relacji rozeszły się szybciej niż owoce na skupie”
- „Brat nie przyjął zaproszenia na nasz ślub, bo miał inne plany. Od kiedy poznałem powód, nie umiem mu spojrzeć w twarz”
- „Wakacje na wsi miały zacieśnić rodzinne więzy. Zamiast tego pasierb wykrzyczał mi w twarz, że żadna ze mnie matka”