„Zakochana nastolatka to tragedia. Ta smarkula zgotowała mi piekło. Ciekawe, czy rodzice byliby dumni z córeczki”
„Zakochana nastolatka to najmniej przytomna osoba na świecie. Ma zamglone oczy, usta wiecznie rozchylone w głupawym uśmiechu i komórkę w pełnej gotowości. I, oczywiście, w ogóle nie zwraca uwagi na to, co się dzieje dookoła”.
- Władek, 38 lat
Z Agnieszką od początku były kłopoty. Kiedy tylko usłyszała o wycieczce w góry, popatrzyła na mnie, jakbym złożył jej niemoralną propozycję.
– W Pieniny? A co to jest? – wydęła usta z niechęcią.
– Pasmo górskie na południu Polski – machnąłem ręką w stronę mapy. Lata pracy w gimnazjum uodporniły mnie na fochy nastolatek. W ogóle na wszystko mnie uodporniły: na ich wyzywające stroje, pierwsze żałosne próby makijażu i telefony komórkowe wiecznie przyklejone do rąk. Na lekcji tępiłem tylko wysyłanie esemesów pod ławką, a karą była pała z aktywności.
Późną jesienią góry bywają niebezpieczne. Nigdy nie wiadomo, kiedy zmieni się pogoda i słoneczny dzień przerodzi się w ulewę albo nawet zacznie sypać śnieg. Nakazałem więc wszystkim, by zabrali ciepłe kurtki i solidne buty.
– Takie na mocnej, perforowanej podeszwie! – krzyknąłem jeszcze.
Wśród dziewcząt zawrzało. Przecież takie obuwie jest mało kobiece, a bez obcasów poza domem ani rusz!
– Ja takich nie mam – nadęła się znowu Agnieszka.
– Pożycz od brata. Bez traperek nie wpuszczę do autobusu i z miejsca obniżę ocenę z zachowania – uciąłem dyskusję.
Dwa tygodnie później na zbiórce przy autokarze wszyscy mieli na sobie nakazane przeze mnie stroje, nawet obrażona na cały świat Agnieszka, zatem uznałem, że nad wszystkim panuję. Podejście pod Trzy Korony od strony Szczawnicy Krościenka nie należy do trudnych tras. Poradzi sobie z nią nawet średnio wysportowany nastolatek, który większość czasu spędza przed komputerem. Postanowiłem więc zabrać tam swoją grupę uczniów, aby zobaczyli przepiękny przełom Dunajca z góry.
Nie ma co, za chwilę rozpęta się piekło
Oczywiście, ledwie zaczęliśmy podchodzić pod szczyt, młodzi rozwlekli się jak zdychający wąż. Jedni popędzili do przodu, z dumą prezentując niezłą kondycję; drudzy umierali z wysiłku w ogonie, podpierając się dramatycznie znalezionymi na trasie kijkami. I zamiast podziwiać przyrodę, gadali, gadali, gadali… Jedni miedzy sobą, w grupach, inni zaś przez komórki – dopóki nie stracili zasięgu.
– Do kogo ona tak wiecznie dzwoni? – zapytałem jedną z przytomniejszych uczennic, patrząc na Agnieszkę, która cały czas szła z telefonem przy uchu.
Nie przerwała swojego wywodu nawet wtedy, kiedy potknęła się o kamienie.
– A, bo jest zakochana! – stwierdziła Ewa, jakby to wszystko wyjaśniało.
I w sumie tak było. Zakochana nastolatka to najmniej przytomna osoba na świecie. Ma zamglone oczy, usta wiecznie rozchylone w głupawym uśmiechu i komórkę w pełnej gotowości. I, oczywiście, w ogóle nie zwraca uwagi na to, co się dzieje dookoła.
„Może jednak jest chociaż trochę zainteresowana wycieczką?” – przez moment miałem taką nadzieję, kiedy dotarliśmy na szczyt, bo Agnieszka nagle zaczęła swoim smartfonem strzelać fotki z zapałem fotografa.
– Wyśle je chłopakowi, żeby wiedział, gdzie jest – usłyszałem na to od Ewy. – A zaraz potem wklei te fotki na swój profil na Facebooku.
„No tak, nigdy tego nie zrozumiem. Chyba już jestem na to wszystko za stary – westchnąłem melancholijnie. – Oni teraz przecież dokumentują wszystko, każdy swój krok, i od razu dzielą się zdjęciami ze światem, wrzucając je do sieci… Tylko, na litość boską, po co?!”.
Nad szczytami gór nagle zaczęły gromadzić się podejrzane chmury, więc zarządziłem odwrót. Młodzież, która zdążyła się już rozsiąść na ławeczkach ustawionych przed wejściem na platformę widokową, ruszyła grupkami w dół, jak zwykle zagadana i zajęta zupełnie czym innym, niż przyrodą. Ja pognałem do przodu, a końca grupy pilnowała moja koleżanka.
Do Krościenka dotarliśmy szczęśliwie przed ulewą. Zacząłem przeliczać swoją klasę i… wyszło mi, że jednej osoby brakuje. Zdenerwowany przeliczyłem jeszcze raz. A potem kazałem się rozejrzeć uczniom, kogo nie ma.
– Agnieszki – padło po chwili.
Jasny gwint, ona wciąż tylko gada i gada!
„Cholerna Agnieszka!” – zakląłem w duchu. Pewnie się gdzieś ciągnie z tym swoim telefonem.
– Nie widziałaś jej? Może się gdzieś zatrzymała? – zapytałem koleżankę, która miała pilnować tyłów.
– Poszła w krzaki na wiesz co, ale zaraz potem z nich wyszła – stwierdziła spokojnie Hanka.
– Skąd wiesz, że wyszła?
– Mignęła mi jej kurtka, taka czerwona – bąknęła, teraz już mniej pewnie.
– Taka jak tamta? – pokazałem jej uczennicę w czerwieni.
– Identyczna!
– Bo to była moja kurtka i Agnieszka ją ode mnie wzięła, kiedy poszła w te swoje krzaki – przyznała się wtedy Iga.
No to pięknie! Jedna drugiej dała kurtkę, Hanka myślała, że dziewczyna zeszła w dół, a ta tymczasem została gdzieś tam w krzakach – sama…
– Chyba zaraz za nami zejdzie, nie uważasz? – zapytała coraz mniej przekonana Hanka.
– A widzisz ją? Jakby szła, to już powinna tutaj być! – zdenerwowałem się.
– Kto ma numer telefonu do Agnieszki? – zapytałem młodzież.
Zgłosiło się kilka osób. „Bogu dzięki!” – odetchnąłem z ulgą, wystukując jej numer, ale oczywiście było zajęte.
– Kiedy ona przestanie wreszcie gadać?! – omal nie cisnąłem swoim telefonem o ziemię.
– Jak się jej bateria wyczerpie – padło z tłumu i rozległy się chichoty.
Tak, to było bardzo pocieszające…
– Wracam po nią! – zadecydowałem. – Idźcie od autokaru i tam na mnie czekajcie – poprosiłem młodzież i Hankę, po czym ruszyłem szybkim krokiem w górę.
Mimo zmęczenia szło mi nieźle, ale wciąż nie widziałem Agnieszki. Wyobraźnia zaczęła mi podsuwać coraz mroczniejsze obrazy, że nieszczęsna się zgubiła lub gdzieś leży ze złamaną nogą…
„Ale chyba wtedy wreszcie by przestała gadać przez telefon? Dziewczyno, rozłącz się i daj mi szansę!” – prosiłem w duchu, wybierając kolejny raz jej numer.
Zajęte… Niech to jasny szlag! Byłem zdruzgotany i wściekły. Nie wiedziałem, co mam robić. Zawiadomić GOPR?
– Chyba będę musiał, bo zaraz się przecież zacznie ściemniać! – stwierdziłem zdenerwowany.
W tym momencie zadzwoniła moja komórka. Przez moment miałem nadzieję, że to Agnieszka oddzwania, widząc na swoim wyświetlaczu kilkanaście prób połączenia. Jednak nie: to była Hanka.
– Słuchaj, dzieciaki mówią, że Agnieszka gdzieś teraz siedzi na pizzy – usłyszałem głos nauczycielki.
Informacja ta była tak surrealistyczna, że mnie wprost zatkało.
– Na pizzy? – powtórzyłem z niedowierzaniem.
– No tak. Podobno wrzuciła zdjęcie jakiejś pizzerii na Facebooka. Wiem, dla mnie też to brzmi dziwnie, ale powinieneś sprawdzić to miejsce.
– Dawaj to zdjęcie! Możesz mi je przesłać? – zapytałem.
– Ewa może… – stwierdziła Hanka.
Dwie minuty później miałem tę pizzerię w swojej komórce. Znałem ją: była w Sromowcach Niżnych. Ta dziewczyna, zamiast pójść w prawo podczas schodzenia ze szczytu Trzech Koron, poszła sobie w lewo. Ciągle żółtym szlakiem, a jakże. I dotarła w całkiem inne miejsce. Zamiast wylądować w Krościenku, znalazła się w Sromowcach Niżnych, pod słowacką granicą.
Najchętniej pognałbym ją z powrotem przez te góry
A tam, niezrażona, nie widząc grupy stwierdziła, że zje sobie pizzę.
– No co? Byłam głodna! – tłumaczyła mi się potem, niezrażona sytuacją.
A dlaczego nie szukała grupy? Bo myślała, że może nas wyprzedziła na szlaku i dopiero gdzieś sobie za nią idziemy…
– Nigdzie was przecież nie było – powiedziała beztrosko i wtedy omal jej nie udusiłem własnymi rękoma.
Jak mogła nie zauważyć prawie trzydziestoosobowej grupy? A tym bardziej – jej nie słyszeć?! Aż tylu turystów nie było w górach o tej porze roku!
Jednak gdy spojrzałem w te jej nieprzytomne oczy i kiedy uciekła wzrokiem w stronę swojej komórki, pałając chęcią porzucenia mojego towarzystwa i powrotu do rozmowy z chłopakiem, zrozumiałem, że dla zakochanej nastolatki rzeczywiście wszystko jest możliwe. Z bezsilności opadły mi ręce, a tymczasem Agnieszka spokojnie dopiła swoją colę i zapytała:
– To co? Idziemy do autokaru?
Zupełnie jakby na nią czekał pod barem niczym jakaś taksówka… Autokar zresztą faktycznie czekał na parkingu nieopodal pizzerii, ponieważ poprosiłem Hankę, aby kierowca podjechał z całą grupą ze Szczawnicy do Sromowców Niżnych. Dołem – szosą – to był tylko jakiś kwadrans jazdy.
Ale przyznam się szczerze, że byłem taki zły, że najchętniej pognałbym Agnieszkę z powrotem, górą, przez sam szczyt – tak żeby w ciągu tych dwóch godzin wspinaczki raz na zawsze przeszła jej ochota na telefoniczne gadki. I głupie rozładowywanie komórki, która w górach mogła uratować jej życie. Okiem wyobraźni już widziałem, jak nieszczęsna gdzieś się teraz błąka albo leży w jakiejś szczelinie ze złamaną nogą…