„To miał być nasz miesiąc miodowy we Włoszech. Kiedy ja piłem espresso, moja żona spijała słowa z ust byłego”
„Słońce już mocno grzało taras restauracji hotelowej, a my z trudem znaleźliśmy wolny stolik. Hania, jak zawsze rozpromieniona, rzucała komplementy kelnerowi za smak cappuccino i puszczała oczko do dziecka przy sąsiednim stoliku. I wtedy go zobaczyła. Zamarła na sekundę, a potem uśmiech wypełnił jej twarz”.

- Redakcja
Nigdy nie byłem duszą towarzystwa. Hania – owszem. Potrafiła rozkręcić każde spotkanie, rozśmieszyć kogoś jednym słowem, rozjaśnić pomieszczenie samą obecnością. Ja zawsze byłem raczej tym, który stoi obok, przy ścianie, z rękami w kieszeniach i z tysiącem myśli w głowie, z których żadna nie wychodziła na głos.
Kiedy się poznaliśmy, zaskoczyła mnie tym, że właśnie mnie wybrała. Nie jakiegoś pewnego siebie wesołka, ale mnie – spokojnego, introwertycznego, wiecznie zamyślonego faceta. Nasz związek od początku był wyważony – pełen czułości, rozmów do późna w nocy, planowania wspólnej przyszłości. Nie było w nim burz ani dramatów. Myślałem, że to dobrze. Że tak właśnie wygląda dojrzała miłość.
Ślub był prosty, ale wzruszający. Wzruszyłem się, kiedy Hania przysięgała miłość. Wierzyłem, że właśnie rozpoczynamy najpiękniejszy etap naszego życia. Miesiąc miodowy miał być spełnieniem – Włochy, plaże, ciepło, tylko my dwoje. I rzeczywiście – pierwszy dzień był idealny. Jedliśmy pizzę nad samym morzem, piliśmy białe wino i śmialiśmy się do łez, kiedy wiatr porwał Hani kapelusz prosto do fontanny.
Noc była równie piękna. Pocałunki, dotyk, szeptane słowa. Leżała wtulona we mnie, a ja czułem, że to jest moje miejsce. Moja przyszłość. Moja rodzina. Ale gdzieś, głęboko, był też niepokój – ledwie wyczuwalny, niemal niezauważalny. Że może... może ona zawsze będzie trochę ponad mną. Bardziej otwarta. Bardziej pewna siebie. A ja będę tylko cieniem u jej boku. Ale przecież się kochaliśmy. Więc nic nie mogło pójść źle, prawda?
To miał być miesiąc miodowy we dwoje
Drugiego dnia zeszliśmy na śniadanie nieco później niż reszta gości. Słońce już mocno grzało taras restauracji hotelowej, a my z trudem znaleźliśmy wolny stolik. Hania, jak zawsze rozpromieniona, rzucała komplementy kelnerowi za smak cappuccino i puszczała oczko do dziecka przy sąsiednim stoliku. I wtedy go zobaczyła. Zamarła na sekundę, a potem uśmiech wypełnił jej twarz.
– Adrian?! – zawołała z niedowierzaniem, wstając z krzesła.
Mężczyzna, mniej więcej w moim wieku, odwrócił się od bufetu z talerzem pełnym owoców. Zmrużył oczy, a potem uśmiechnął się szeroko.
– Hania?! No proszę, świat jest naprawdę mały!
Podszedł. Był wysoki, opalony, ubrany niedbale, ale z klasą. Typ faceta, który wie, jak się poruszać i jak mówić, żeby go słuchano. Uściskali się, przy czym on przytrzymał ją o sekundę za długo.
– To mój mąż, Damian – powiedziała Hania, przypominając sobie o moim istnieniu. – A to... Adrian. Kiedyś byliśmy razem. Dawno temu.
– Miło cię poznać – powiedziałem i uścisnąłem mu dłoń.
Rozmawiali chwilę – banalne pytania o to, co robią, gdzie pracują, skąd się znają. Ja stałem obok, jak mebel. Po śniadaniu, kiedy szliśmy do pokoju, zapytałem niby mimochodem:
– Dawno się nie widzieliście?
– O rany, z dziesięć lat. To nic ważnego, naprawdę. Adrian był moim chłopakiem przez kilka miesięcy, jak miałam dwadzieścia dwa lata. Dziecinna historia, nie wracajmy do tego.
– Ale wyglądało, jakbyś się naprawdę ucieszyła.
– Bo się ucieszyłam. No błagam cię, Damian. Mamy miesiąc miodowy, nie psujmy nastroju, proszę.
Uśmiechnęła się i pocałowała mnie lekko w policzek. Ale coś już nie grało. I jeszcze tego samego wieczoru, kiedy wracałem z toalety w barze na plaży, zobaczyłem ich znowu. Hania stała z Adrianem przy barze. Pili drinki. Pochylali się ku sobie, rozmawiali zbyt cicho, by usłyszeć słowa, ale wystarczająco blisko, by wyglądało to... intymnie. Zanim zdążyłem podejść, Adrian się oddalił. Hania udawała, że mnie właśnie wypatrywała.
– Szukałam cię! – zawołała z uśmiechem. – Adrian też tu siedzi. Co za zbieg okoliczności, prawda?
Uśmiechnąłem się krzywo. Nie wierzyłem już w przypadki.
Nie wierzę w zbiegi okoliczności
Trzeciego dnia zaczęło się robić dziwnie. Adrian pojawiał się wszędzie. Kiedy z Hanią wybraliśmy się na spacer do portu – siedział przy stoliku w kawiarni z książką. Kiedy poszliśmy na plażę – przechodził akurat wzdłuż brzegu z deską surfingową. Kiedy wybraliśmy się na kolację do restauracji poleconej przez recepcjonistkę – siedział dwa stoliki dalej.
– To robi się trochę zabawne – rzuciła Hania któregoś popołudnia. – Albo nas śledzi, albo to jakiś żart losu.
– Ty się śmiejesz, a ja się zastanawiam, czy to wszystko naprawdę przypadek – odpowiedziałem, zerkając na nią spod oka.
– Damian... – westchnęła, zatrzymując się na promenadzie. – Chyba żartujesz.
– Serio pytasz?
– Przecież nic się nie dzieje. Rozmawiam z nim czasem, jak go spotkam, i tyle. To nie znaczy, że coś między nami jest.
– A nie masz wrażenia, że jakoś często go „spotykasz”?
– Damian, proszę cię... – Jej głos był już wyraźnie zirytowany. – Nie mogę nawet pogadać z kimś znajomym?!
– To nie jest tylko znajomy – powiedziałem twardo. – To twój były.
Zamilkła. Spojrzała na mnie zimno.
– Serio? Myślałam, że jesteś dojrzalszy. Może się przesłyszałam w czasie przysięgi, ale wydawało mi się, że padło tam słowo „zaufanie”.
– A może po prostu się boję, że zaczynasz się gubić w tym, czego chcesz – rzuciłem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
– A może to ty masz problem ze sobą, nie ze mną – powiedziała ostro i odwróciła się na pięcie.
Zostałem sam. Wściekły na nią. I na siebie. W nocy nie mogłem spać. Leżałem obok niej, słyszałem jej spokojny, głęboki oddech. I zastanawiałem się, czy to wszystko naprawdę wymyślam. Czy to ja jestem tym, który nie potrafi odpuścić, który widzi duchy tam, gdzie są tylko cienie? Ale coś mnie uwierało. Coś szeptało: „To nie przypadek. Nie tym razem.”
Nocne odkrycie
Obudziłem się o drugiej w nocy. Czułem chłód na prawym ramieniu – tam, gdzie zwykle wtulała się Hania. Sięgnąłem ręką – łóżko było puste. Przesiąknięte jej zapachem, ale zimne. Usiadłem. Najpierw nasłuchiwałem. Potem wstałem. Zerknąłem do łazienki – pusto. Zajrzałem na balkon – pusto. Wciągnąłem na siebie spodnie i koszulkę i zszedłem do lobby. Portier drzemał przy recepcji. Bar był otwarty – włoska nonszalancja i sezon wakacyjny robiły swoje. Zatrzymałem się w wejściu. I zobaczyłem ich.
Siedzieli na końcu baru, blisko okna. Hania miała rozpuszczone włosy, jakby celowo. Trzymała w dłoni kieliszek, drugą gestykulowała, uśmiechając się lekko. Adrian słuchał uważnie, pochylony w jej stronę. Miał ten uśmiech – pewny siebie, znający ten teren, ten typ relacji. Wszedłem powoli. Stąpałem jak po lodzie. Podszedłem do nich, a serce biło mi jak szalone. Hania podniosła wzrok – nie od razu. Dopiero gdy stanąłem obok nich.
– Co tu się dzieje? – zapytałem spokojnie, zbyt spokojnie.
Hania zamarła. Adrian wstał gwałtownie, jakby chciał się wycofać, a może mnie uprzedzić.
– Damian... Nie mogłam spać. Zeszłam na drinka. Tylko gadamy.
– Tylko gadacie? W środku nocy? W miesiącu miodowym?
Adrian podniósł ręce.
– Nie chcę robić problemów. Wychodzę.
– Tak, zrób to – powiedziałem chłodno.
Hania patrzyła na mnie z mieszaniną złości i bezradności.
– Damian, przesadzasz.
– Albo on, albo ja – powiedziałem bez mrugnięcia okiem. – Wrócimy do Polski, złożę papiery. Nie będę grał drugoplanowej roli w twoim życiu.
Zbladła.
– Damian...
– Nie teraz. Nie tu. Przemyśl to. Ale jeśli wybierzesz flirt z przeszłością, nie wracaj do mnie z winem i uśmiechem.
Odwróciłem się i wyszedłem. Nie czekałem, czy za mną pójdzie. Tej nocy nie spałem. Leżałem z otwartymi oczami, gapiąc się w sufit. Myślałem: może to wszystko tylko cień. Może to tylko moje lęki, zraniona duma. Ale może właśnie tak wyglądają początki końca. Cicho. Niewinnie. O jeden drink za dużo.
Ciche dni
Od tamtej nocy Hania jakby zniknęła – nie dosłownie. Fizycznie była przy mnie – spała w tym samym łóżku, jadła przy tym samym stoliku, siedziała obok mnie w autobusie podczas wycieczki do Amalfi. Ale emocjonalnie – jakby się zapadła pod ziemię. Nie mówiła o Adrianie. Nie mówiła też o tamtej nocy. Ani o moim ultimatum.
Wróciliśmy do rytuałów: wspólne śniadania, spacery, zachody słońca na klifie. Robiliśmy zdjęcia, śmialiśmy się z turystów, próbowaliśmy nowych smaków. Z zewnątrz – wyglądało to jak miesiąc miodowy. Ale w środku była już tylko cisza. Gęsta, zimna, niewygodna.
– Ładne światło – powiedziała jednego wieczoru przy kolacji, wskazując na świeczkę. To było wszystko, co z niej wtedy wyciągnąłem.
– Zamierzasz w ogóle ze mną rozmawiać? – zapytałem w końcu.
– Nie wiem, o czym – odpowiedziała po chwili, nie podnosząc wzroku.
Zamknąłem oczy, czując coś pomiędzy żalem a rozpaczą. Tak łatwo można się rozminąć, nawet siedząc przy tym samym stole. Zwłaszcza gdy ktoś – a może oboje – nie chce już naprawdę rozmawiać. Współczuli nam kelnerzy, pewnie myśląc, że się pokłóciliśmy o coś błahego. Ale to nie była kłótnia. To było... zapadanie się w ciszę. W oddalenie. W tę pustą przestrzeń między nami.
Wieczorami długo siedziałem na balkonie. Patrzyłem na migoczące światła miasteczka i pytałem siebie, co dalej. Czy to tylko kryzys? Czy coś, co trzeba przeczekać? A może to jest prawdziwa twarz naszego małżeństwa – zbudowanego na idealizacji i złudzeniach?
– Zawsze myślałem, że zazdrość to oznaka słabości – pomyślałem tamtej nocy. – Ale może to po prostu oznaka strachu? Że się kogoś straci. Albo że on nigdy tak naprawdę nie był twój.
Powrót i niepewność
Po powrocie do Polski wszystko wyglądało normalnie. Z zewnątrz. Mieszkanie pachniało znajomo, kawa smakowała jak zwykle, klucz obracał się w zamku tak samo jak przed wyjazdem. Ale we mnie coś się przesunęło. Jakby jeden klocek z fundamentów naszej relacji został wyjęty – i teraz całość była trochę mniej stabilna.
Hania wróciła do pracy, do swoich rytuałów: poranna joga, espresso z mlekiem migdałowym, szybki przegląd mejli. Nie mówiła o Włoszech. Nie wspominała o Adrianie. Nie zapytała, co myślę o tym, co się wydarzyło. Jakby ten rozdział został zamknięty – tylko że przez nią, nie przez nas. Ja... próbowałem być normalny. Oglądałem z nią seriale, gotowałem kolacje, śmiałem się wtedy, gdy wypadało się śmiać. Ale coś we mnie już nie wróciło na miejsce. Patrzyłem na nią i nie wiedziałem: czy to naprawdę moja żona? Czy ona kiedykolwiek była tylko moja?
– Stary, mam wrażenie, że mój miesiąc miodowy był testem, który oblaliśmy – powiedziałem Piotrkowi, mojemu kumplowi, podczas spotkania przy piwie.
– A może nie ty go oblaliście – powiedział cicho. – Może tylko ona.
Westchnąłem. Wieczorem Hania zapytała:
– Co u Piotrka?
– Wszystko po staremu. Pytał o nas.
– I co mu powiedziałeś?
– Że się staramy.
Uśmiechnęła się blado.
– Musimy się bardziej postarać – rzuciła tonem, który brzmiał jakby czytała hasło z plakatu motywacyjnego.
Siedziałem potem w kuchni długo po tym, jak zgasła. Czułem się jak ktoś, kto wygrał jakąś bitwę, ale zgubił po drodze sens całej wojny. Może to nie była próba. Może to było ostrzeżenie. A ja je zignorowałem.
Życie w niepewności
Minęły tygodnie. Czas nie wyleczył ran, tylko sprawił, że przestały krwawić na oczach innych. Hania funkcjonowała jak zawsze – jakby nic się nie wydarzyło. A może rzeczywiście nic się dla niej nie wydarzyło? Może tamta noc w hotelowym barze była tylko „niewinnym drinkiem”? Może rozmowy, uśmiechy i te ciche spojrzenia to wszystko było tylko projekcją moich lęków? Nie wiem. I chyba już nie chcę wiedzieć.
Zmieniliśmy się. Może nie dramatycznie, ale wystarczająco, bym to zauważył. Ja... zacząłem się wycofywać. Mniej mówiłem. Mniej pytałem. Przestałem ją przytulać bez powodu, przestałem szukać jej wzroku. Ona też nie próbowała mnie zatrzymać. Jakbyśmy oboje uznali, że lepiej udawać, że wszystko gra, niż wejść jeszcze raz w tę samą przepaść.
Są momenty – jak wtedy, gdy pijemy kawę w milczeniu, patrząc na wschód słońca zza kuchennego okna – że myślę: może to jednak wystarczy. Może wystarczy, że nie ma łez, krzyków, zdrad. Że jest spokój, wspólne zakupy, śmiech z głupiego mema. Ale potem przypominam sobie, jak wyglądała, gdy zobaczyła Adriana. Jak jej twarz rozjaśniła się tak, jak nie rozjaśniła się przy mnie od bardzo dawna.
I wtedy wiem: coś się w nas wypaliło. Nie wiem, czy da się to odbudować. Nie wiem, czy chcę. Wciąż jesteśmy razem. Ale czasem czuję, że jestem tylko pasażerem w pociągu, który już dawno zmienił kierunek, a ja po prostu nie miałem odwagi wysiąść. Nie mam odpowiedzi. Mam tylko jedno przeczucie, które nie daje mi spokoju: to nie był koniec. To był początek. Początek czegoś znacznie trudniejszego niż zdrada. Początek życia bez pewności.
Damian, 36 lat
Czytaj także:
- „Na wakacjach chciałam tylko odpocząć. To, co odkryłam w telefonie męża, sprawiło, że wróciłam do Polski sama”
- „Mąż myślał, że na wakacjach all inclusive wszystko jest w cenie. Nawet łóżkowe umizgi z panienkami”
- „Miałam męża na co dzień, a wakacje umilała mu kochanka. Chciałam go przyłapać, a odkryłam jeszcze gorszy sekret”