Reklama

– Zobacz, a tu mamy taki przestronny taras. Będziemy siedzieć wieczorami z Wiktorem i słuchać muzyki… Zawsze marzyłam o takim mieszkaniu. No i o takim widoku! – westchnęłam, uśmiechając się do własnych myśli, a moja kuzynka z trudnością ukryła zazdrość za poprawnym wykrzywieniem ust.

Reklama

Trzeba przyznać, że nasze nowe mieszkanie było imponujące. Wysokie na ponad trzy metry, przestronne, jasne. I do tego ta lokalizacja – samo centrum miasta! Tylko dwa kroki do rynku, do najmodniejszych kawiarni, do kina. Miejsce jak ze snów!

Naprawdę aż dziw, że udało nam się kupić to mieszkanie tak okazyjnie! Cena była więcej niż przyzwoita, dobrze więc, że mój mąż trzymał rękę na pulsie i codziennie przeglądał ogłoszenia. Od razu rzuciło mu się w oczy to ogłoszenie – przecież od ponad pół roku właśnie takiego miejsca szukaliśmy na swoje gniazdko…

Na pewno nie będzie problemu

Mieliśmy serdecznie dość tułania się po wynajmowanych kątach, wyrzucania pieniędzy w błoto, dlatego Wiktor z miejsca zadzwonił do właścicielki.

A tam – kolejna miła niespodzianka.

– Cieszę się, że pan dzwoni – usłyszał w słuchawce. – Czekałam na pana.

– Właśnie na mnie? – do tej pory ciarki mnie przechodzą, gdy sobie przypomnę, jak mąż opowiadał mi wieczorem o tej niecodziennej rozmowie.

– Ano właśnie na pana – kobieta mówiła z jakimś dziwnym, jakby cudzoziemskim akcentem; na dodatek nawet przez telefon słychać było, że uśmiechała się do własnych myśli.

– To mam nadzieję, że dogadamy się co do ceny za mieszkanie – Wiktor postanowił szybko wykorzystać wyraźnie pozytywne nastawienie kobiety do sprzedaży nieruchomości.

– Ależ bez obaw, nie będzie problemu – ku jego zdziwieniu odpowiedziała właścicielka mieszkania. – Na pewno nie będzie problemu.

Potem roześmiała się jakoś tak dziwnie, jakby czymś szczerze ubawiona, i odłożyła słuchawkę.

Opuściła cenę, byle tylko nas na to lokum namówić!

Przez cały następny dzień drżeliśmy, że wycofa się z transakcji. Mieszkanie podobało nam się niezwykle, jak jeszcze nigdy żadne miejsce na ziemi. Oboje czuliśmy, jakby coś nas do niego przyciągało, jakby to miejsce emanowało niezwykłą, trudną do opisania mocą. Posunęliśmy się nawet do tego, że wieczorem pojechaliśmy do centrum popatrzeć w jego okna. Były ciemne, tylko w kącie parapetu paliła się mała, zielona lampka.

– Jakie dziwne światło – zauważyłam wtedy. – Ludzie zwykle zapalają żółte albo czerwone żarówki. A tu – zielona. Nawet lampki w tym mieszkaniu są niecodzienne, zauważyłeś?

– Kasiu, nie ekscytuj się tak – próbował mnie uspokajać Wiktor. – Może się okazać, że to jakaś wielka pomyłka, ściema, i że wcale nas na to mieszkanie nie stać. Poczekajmy z marzeniami, aż porozmawiamy z właścicielką.

Wiedziałam, że prawdopodobnie Wiktor ma rację, bo na tym etapie wszystko było możliwe, a jednak nie mogłam powstrzymać swoich myśli. Wyobrażałam sobie, jak urządzę tę niezwykłą przestrzeń, jakie zasłony powieszę, jakie obrazy. Oboje z mężem uwielbialiśmy malarstwo. Do tej pory nie mieliśmy gdzie wystawić naszych skromnych zbiorów. Pobraliśmy się zaledwie dwa lata temu, biedni jak myszy kościelne. Pewnie do końca życia gnieździlibyśmy się w wynajmowanych klitkach, gdyby nie dziadek stryjeczny Wiktora, który niespodziewanie zmarł, zostawiając mu, jako jedynej rodzinie, niewielki spadek.

To dzięki niemu mogliśmy myśleć o kupnie własnego mieszkania.

O dziwo, rozmowa z właścicielką upatrzonego miejsca przebiegła idealnie, lepiej, niż się spodziewaliśmy. Choć Wiktor od samego początku podkreślił, że zaproponowana przez nią cena jest dla nas za wysoka, kobieta tylko machnęła lekceważąco ręką:

– Jestem przekonana, że to mieszkanie właśnie dla was – powiedziała tajemniczo. – Jeśli spuszczę dwadzieścia procent, to będzie w porządku?

Nie śmieliśmy się odezwać. Teraz cena była bardziej niż okazyjna! Wiktor zaproponował, żeby od razu, skoro się dogadaliśmy, pójść do notariusza. Po prostu baliśmy się, że ta kobieta z kimś porozmawia, ktoś jej uświadomi, że popełnia błąd, i w końcu nam mieszkania nie sprzeda! Ona jednak zaśmiała się tylko tym gardłowym śmiechem:

– Nie bójcie się, nie ucieknę wam. Będę mieszkała zaraz obok. Miałam dwa mieszkania. Tego z pewnych względów już dłużej nie chcę. Ale w swoim pozostanę. Mieszkam tam. Do końca moich dni – zakończyła, wskazując drzwi obok naszych, pokryte ciemnozieloną farbą.

W tym momencie zrobiło mi się jakoś nieprzyjemnie. Jakby powiało chłodem. Pamiętam, pomyślałam nawet, że ktoś otworzył okno. Spojrzałam na Wiktora, ale on wyglądał zupełnie normalnie, jakby niczego nie zauważył. Wzruszyłam ramionami – musiało mi się coś przywidzieć.

I tak właśnie kupiliśmy nasze mieszkanie.

Gdy urodzi się nam córeczka, damy jej na imię Melania

– A to kto? – kuzynka przerwała mi rozmyślania, wskazując na starszą kobietę w zielonym szalu, która podlewała kwiaty w skrzynkach na sąsiednim balkonie.

– Właśnie ona sprzedała nam mieszkanie, o niej ci opowiadałam. Pani Agata – wyjaśniłam półgłosem.

W tym samym momencie gdy to powiedziałam, pani Agata spojrzała dokładnie na mnie. Jak zwykle uderzyło mnie, jak niezwykły kolor mają jej oczy. Były intensywnie szmaragdowe, niczym dwa szlachetne kamienie. Widziałam to bardzo wyraźnie, nawet poprzez szkła jej okularów w staromodnych, złoconych oprawkach.

– Niezwykła kobieta – powiedziała z nagłym zamyśleniem moja kuzynka. – Przez chwilę wydawało mi się, że ona z tymi kwiatami rozmawia…

– Bo rozmawia. Prawdę mówiąc, rzeczywiście dość ekscentryczna z niej osoba – ściszyłam głos, odwróciłam głowę od balkonu sąsiadki.

– Muszę ci się przyznać, że to jedyny minus tego wspaniałego mieszkania. Niby była właścicielka nic nam nie robi, ale ta jej ciągła obecność, to stałe poczucie, że ona tu jest, że obserwuje… No i te jej niesamowite zielone oczy…

– Zielone? – moja kuzynka spojrzała na mnie podejrzliwie. – Nie zauważyłam, żeby miała zielone oczy. Zresztą nosi okulary, ja tam nic nie widziałam.

Po prostu nie mogłam w to uwierzyć! Czyżby Ilona nie zauważyła tak oczywistej rzeczy? Przecież kolor oczu pani Agaty były najbardziej charakterystyczną cechą u tej kobiety! Ja na nie zwróciłam od razu uwagę…

– Słuchaj, a ty się interesowałaś, dlaczego ona nie chciała tu mieszkać? – zapytała mnie nagle kuzynka.

– Właściwie to nie – odpowiedziałam z wahaniem. – Ona sama nic na ten temat nie mówiła. Ale dotarły do mnie plotki, że kiedyś w tym mieszkaniu doszło do jakiegoś strasznego wydarzenia. Nie wiem jakiego, ale podobno ona po nim, no wiesz, straciła rozum. Tylko co mnie to obchodzi! Wiesz dobrze, że nie wierzę w takie rzeczy – żachnęłam się po chwili. – Ani ja, ani Wiktor. Dla nas ważne jest, że mamy gdzie wystawić nasze obrazy, no i że wreszcie możemy pomyśleć o dziecku.

– Powiem ci szczerze… – Ilona mówiła teraz z wyraźnym wahaniem w głosie. – Nie obraź się, ale jakoś dziwnie się czuję w tym mieszkaniu. Tak jakby ta pani Agata ciągle nas obserwowała.

– Absurd! – zniecierpliwiłam się, a w myślach dodałam: „Zazdrościsz, i tyle! Sama gnieździsz się w czterdziestometrowej klitce w bloku z wielkiej płyty, nic dziwnego, że serce cię boli, że niektórym życie inaczej się ułożyło!”.

Przez kolejne dni nie myślałam o słowach kuzynki. Zajęta byłam urządzaniem naszego nowego gniazdka. Wybierałam tapety, zasłonki, kwiatki. Starałam się, aby to miejsce nabrało przytulnego charakteru, by było jasne i prawdziwie domowe – takie, do którego każdy chciałby wracać.

To było moje marzenie – stworzyć takie zacisze dla mnie, dla Wiktora i dla naszego przyszłego dziecka. Dawno podjęliśmy bowiem z mężem decyzję, że jak tylko znajdziemy mieszkanie, staramy się o maleństwo. Już nie mogłam się doczekać, kiedy nasz dom wypełni się niepowtarzalnym śmiechem i głosikiem małego lokatora!

Byłam tak zajęta swoimi sprawami, że nawet nie zauważyłam, że przez kilka dni nie widziałam swojej sąsiadki. Przypomniałam sobie o niej dopiero w sobotę, kiedy usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Wyjrzałam przez wizjer i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jadowicie zielony kolor szala, którym owinięta była stojąca po drugiej stronie drzwi pani Agata. Otworzyłam drzwi…

– Dzień dobry, pani sąsiadko – powitałam ją z uśmiechem.

– Dzień dobry – pani Agata spojrzała na mnie przenikliwie. – W domu nie ma pani męża, to pomyślałam, że dotrzymam pani towarzystwa. Mam nadzieję, że się pani nie gniewa?

„O rany, a skąd ona wie, że nie ma mojego męża? – przebiegło mi przez myśl, ale nie zamierzałam dłużej się na tym pytaniu zatrzymywać. – E, może po prostu widziała Wiktora, jak wychodził dwa dni temu z walizkami, kiedy jechał w delegację” – pomyślałam, choć na dnie serca poczułam niepokój.

Skąd ta niesamowita kobieta wiedziała, że jestem w ciąży?!

– Ależ zapraszam – szerzej otworzyłam drzwi. – Napije się pani kawki?

– Dziękuję – pani Agata szczelniej owinęła się szalem. – A może chciałaby pani, aby jej powróżyć? Wie pani, ja się trochę zajmuję takim, hmm, amatorskim wróżeniem… Niejedną ciekawą rzecz mogłabym pani powiedzieć.

Trzeba przyznać, że propozycja była niecodzienna. Postanowiłam jednak nie dać się przestraszyć tej ekscentryczce.

– Proszę się nie gniewać, ale nie – powiedziałam stanowczo. – Nie wierzę w takie rzeczy, gusła, przepowiednie. Twardo stąpamy po ziemi i ja, i Wiktor.

– Ale to maleństwo, co je pani urodzi, nie będzie tak twardo stąpało po ziemi. Będzie kochać muzykę i… – powiedziała pani Agata i szybko zakryła sobie usta szalem.

– Oj, proszę na to nie zwracać uwagi, to tylko takie tam gadanie starej kobiety! No ale nic, lepiej pijmy już tę kawę, poproszę mocną, czarną i bez cukru…

Wzruszyłam ramionami. Owszem, od kilku dni spóźniała mi się miesiączka, ale skąd ta kobieta mogłaby wiedzieć, nawet gdyby…? Poszłam do kuchni i zaparzyłam kawę, ale rozmowa się już nie kleiła.

Było coś takiego w mojej sąsiadce, jakaś głęboko skrywana tajemnica, jakiś smutek, coś, co sprawiało, że człowiek nie potrafił z nią prowadzić niezobowiązującej pogawędki. Po jakiejś godzinie pani Agata pożegnała się i wyszła. A ja niezwłocznie pobiegłam do apteki.

Teraz czułam się już po prostu zmuszona, żeby zrobić test ciążowy. Słowa dziwnej kobiety nie dawały mi spokoju! I oczywiście wcale nie będziecie zdziwieni, gdy powiem, że test pokazał dwie kreseczki. Aż usiadłam z wrażenia!

W głowie jednak ciągle kołatały mi się słowa „to maleństwo, co je pani urodzi, nie będzie tak twardo stąpało po ziemi”. „Skąd ona to wiedziała?! Skąd ona to wiedziała?!” – pytałam siebie ciągle od nowa i od nowa.

Od tej pory zaczęłam intuicyjnie unikać pani Agaty. A i ona na mój widok czym prędzej znikała w swoim mieszkaniu, wymieniając tylko ze mną zdawkowe ukłony z daleka.

Nigdy nie nawiązała ani jednym słowem do mojego stanu, nawet gdy mój brzuszek był już całkiem widoczny. Ciąża na szczęście przebiegała książkowo. Ustaliliśmy oboje z Wiktorem, że córeczce, bo od 24 tygodnia wiedzieliśmy, że urodzi się dziewczynka, damy na imię Melania. To staromodne imię było bardzo popularne w rodzinie mojego męża, i wiedziałam, że dla niego to bardzo ważne, żeby nasza pierworodna właśnie je nosiła. Byłam taka szczęśliwa!

Córeczka urodziła się jesienią, w słoneczny wrześniowy dzień. Oczywiście dla mnie była najpiękniejsza, wszyscy zwracali jednak uwagę na pewien niezwykły szczegół w jej wyglądzie: jej oczy, zamiast zwykłej u niemowlęcia błękitnej barwy, miały zielonkawy odcień. Nie było osoby, która nie powiedziałaby mi na ulicy: „Cóż za niezwykły kolor oczu, jak szlachetne kamienie!”.

Ja jednak nie widziałam w tym nic niezwykłego. Nie chciałam dostrzegać zieleni oczu córki. Za bardzo przypominały mi one dziwne, zielone oczy pani Agaty… Wiktor zachwycał się niezwykłą córką, a historię z panią Agatą uważał za moje urojenia. Nie miałam po swojej stronie nikogo. I pewnie sama z czasem zapomniałabym o całej historii i skupiła się na wychowywaniu małej, gdyby nie pewna sytuacja. To było latem. Mela uczyła się siadać, pełno było z tym śmiechu i zabawy. I właśnie kiedy ćwiczyła siadanie na trawniku w parku, podeszły do nas dwie niepozorne starsze kobiety.

Opowieść nieznajomych kobiet z parku bardzo mnie przeraziła

– Jaka śliczna dziewczynka, dzień dobry – zagadnęła jedna z nich. – A jakie ma piękne zielone oczy. Takie same jakie miała Marysia, pamiętasz, Bogusiu?Druga z kobiet skinęła głową z wyraźnym smutkiem na twarzy.

– Jaka Marysia? – nie mogłam się powstrzymać, by nie zadać tego pytania.

– To taka smutna historia, może lepiej nie opowiadać jej przy dziecku – zastrzegła się szybko kobieta nazwana Bogusią.

Proszę, niech pani jednak opowie – sama nie wiem, czemu tak mi zależało.

Może czułam, że w tej historii nareszcie znajdę wyjaśnienie tych wszystkich dręczących mnie wątpliwości?

– To było tak dawno temu. Mieszkałam wtedy w jednej z tych pięknych kamienic przy rynku – zaczęła kobieta. – Mieszkała tam też pewna rodzina. On był muzykiem, dość znanym, ona zajmowała się domem. Mieli córkę, Marysię. Też miała takie niezwykłe, zielone oczy. Podobały się nie tylko dobrym ludziom. Pewnego dnia do ich zamożnego, bezpiecznego mieszkanka wtargnęło dwóch mężczyzn. Podobno zrobili straszną krzywdę temu dziecku. Nie wiem, co się dokładnie stało, ale Marysia po dwóch tygodniach zmarła. To była straszna tragedia. Ten muzyk też tego nie wytrzymał. Została tylko ona, matka. Mówili, że postradała rozum, ale kto ją tam wie. Podobno kupiła drugie mieszkanie, zaraz obok swojego. Podobno wyobrażała sobie, że tam ciągle mieszka jej Marysia. Zapraszała tam różnych ludzi, a że zajmowała się trochę wróżeniem, potrafiła zaciekawić… Ale mówili, że coś dziwnego działo się z ludźmi, którzy się z nią zadali.

– Tak, bo ona jakby zarażała ich swoim bólem i rozpaczą – podjęła opowieść druga pani. – Przestawali cieszyć się życiem, stawali się cieniami dawnych siebie, nie cieszyły ich już sława i sukcesy, jakiekolwiek by one były. Dwóch lokatorów tego mieszkania odeszło na tamten świat. Tylko dzieci były odporne na jej czary. Kto to zresztą wie, jak to tam było… – kobieta uśmiechnęła się z zawstydzeniem.

– Proszę nam wybaczyć, to takie bajanie starych bab – dodała pierwsza. – Ma pani piękną córkę, proszę się nią cieszyć i nie słuchać głupich podań! – zakończyła szybko, jakby dopiero się zreflektowała, że za dużo powiedziała.

Przez cały czas czułam gęsią skórkę na całym ciele, jednak nie śmiałam przerwać kobietom. A teraz, gdy w milczeniu patrzyłam, jak szybko odchodzą, wiedziałam jedno – musimy uciekać!

Nie mogłam się doczekać, aż powiem o wszystkim Wiktorowi. W głowie zaczęłam sobie układać, jak przekonam go do wyprowadzki. Na pewno mnie nie zrozumie, przecież to była taka okazja, takie wspaniałe mieszkanie, taki cudowny dom dla naszej córeczki. Ogarnięta rozpaczą spojrzałam na Melę, która przez cały czas naszej rozmowy wytrwale ćwiczyła siadanie na trawniku i wstawanie. Spojrzałam i aż mnie zatkało. Spojrzałam po raz drugi.

Oczy Melki nie były już jaskrawozielone – wyraźnie ściemniały! Były teraz bardziej niebieskie, bardziej przypominały oczy wszystkich innych znanych mi dzieci, były zwyczajne…

– Melu, co się dzieje? – szepnęłam, ale córka odpowiedziała mi tylko radosnym gaworzeniem; była za mała, żeby mówić.

Oby pani Agata odnalazła spokój, gdziekolwiek teraz jest

Tego samego dnia wieczorem od sąsiadów dowiedziałam się, że pani Agata zaginęła. Ktoś mówił, że zamieszkała w przytulnym domu spokojnej starości, ktoś inny podobno widział ją w szpitalu dla umysłowo chorych, jeszcze inny upierał się, że to na pewno ona chodziła po łąkach nad rzeką przyodziana w swój nieodłączny zielony szal.

Jaka jest prawda – tego nikt już nie odgadnie. Po kilku miesiącach policja zawiesiła poszukiwania starszej pani. Nigdy nikomu z nas nie powiedzieli, co się z nią stało – cóż, nie mają takiego obowiązku, nawet jeśli wiedzą.

W końcu ani ja, ani mój mąż nie byliśmy żadną rodziną dla pani Agaty. Do jej mieszkania wprowadziło się młode małżeństwo, ponoć jakoś z nią spokrewnione. Ona spodziewa się dziecka, wydają się bardzo szczęśliwi. Kiedyś słyszałam, jak nowa lokatorka mówi, że jeśli urodzi się dziewczynka, to da jej na imię Marysia. To podobno bardzo popularne imię w jej rodzinie…

Oczy naszej córki całkowicie straciły swoją niezwykłą barwę. Są teraz niebieskie jak oczy wielu innych trzyletnich dziewczynek i coraz bardziej przypominają tęczówki Wiktora. Nikt oprócz mnie nie przejął się specjalnie tą zmianą. Lekarze, których o to pytam, tylko wzruszają ramionami, mówiąc, że to przecież jeszcze dziecko i wiele może się w jego życiu zmienić. Kolor oczu nie jest tu żadnym wyjątkiem.

Reklama

Nie mogę przestać myśleć o mojej sąsiadce, o nieszczęsnej kobiecie, która straciła dwoje najbliższych. Modlę się, żeby znalazła spokój, gdziekolwiek jest. I może dlatego, dzięki tym modlitwom, z zupełnym spokojem przyjęłam prośbę naszej córeczki, która poprosiła, żebyśmy pomalowali jej pokój na zielono. To teraz jej ulubiony kolor.

Reklama
Reklama
Reklama