Reklama

Rano, w przeddzień wigilii, zastanawiałam się, czy ubiegłoroczny stroik na stole wystarczy jako świąteczna dekoracja, ale w końcu machnęłam ręką. Skoro wystarczył przez ostatnie kilka lat, dlaczego miałabym go zmieniać? I tak czeka mnie samotna wigilia. A właściwie, to wigilia pod psem. Bo wczoraj znalazłam Maję…

Reklama

Nie mogłam przejść obojętnie

Wracałam właśnie z przedświątecznych zakupów i na tyłach sklepu spożywczego usłyszałam pisk i skomlenie. Było tak żałosne, że aż serce się krajało. Koło śmietnika zobaczyłam miotającego się na śniegu małego kundelka. Piesek był przywiązany sznurkiem do płotu. Kilka minut trwało, zanim go uwolniłam. Rozejrzałam się w nadziei, że może to jakiś klient sklepu zostawił tu psa na chwilę, ale w końcu zrozumiałam, że ktoś go zwyczajnie porzucił! Nie chciałam mieć psa. Naprawdę! Ale przecież nie mogłam go tak zostawić.

W domu wezwałam na pomoc sąsiada z góry, studenta Adama. Jako wytrawny „psiarz” i posiadacz kundelka o imieniu Szczurek, ustalił, że moja znajda jest suczką. Nazwałam ją Maja. Wciąż jednak mając nadzieję, że znajdzie się jej prawowity właściciel, rozwiesiłam na osiedlu ogłoszenia: „Znaleziono suczkę...” i podałam swój adres oraz numer telefonu.

Było mi przez chwilę raźniej

Pierwsza noc Mai w nowym domu minęła spokojnie. To znaczy jej, nie mnie. Wciąż się budziłam i sprawdzałam, czy nie nasikała. Było sucho, za to pojawiła się pierwsza kupka. W którą, oczywiście, wdepnęłam. Żyć nie umierać. To było wczoraj. A dziś na równe nogi poderwało mnie szczekanie Mai i brzęczyk domofonu. Zegar w dużym pokoju wskazywał dziewiątą rano. W słuchawce usłyszałam dziewczęcy głos.

– Dzień dobry, przepraszam, że tak wcześnie… Ja w sprawie ogłoszenia.

– Jakiego? – zapytałam mało przytomnie, bo choć wstałam z łóżka, chyba wciąż jeszcze spałam.

Dopiero po chwili dotarło do mnie, o co może chodzić. „Czyżby właścicielka Mai?”– pomyślałam.

– Czy to pani zgubiła psa – spytałam.

– Nieee… Ale wczoraj widziałam człowieka, który chciał wyrzucić psa na śmietnik i…

– Proszę wejść. Mieszkam na parterze. – powiedziałam, bo nie chciałam trzymać kogoś na mrozie.

Miała dobre serce

Po chwili w progu stała wysoka ładna dziewczyna z niesforną rudą czupryną. Dźwigała olbrzymi plecak. Musiała zmarznąć w dżinsowej kurteczce. Jej piegowaty nos był czerwony od mrozu.

– Ewa… – powiedziała cicho, podając mi rękę. – Dzień dobry. Chciałabym się dowiedzieć, co z tym psiakiem…

– Proszę, wejdź – zaprosiłam ją do środka. – Czy to ten „twój” pies? – wskazałam na Majkę.

– O, to chyba ten. Bo ja go widziałam przez chwilę wczoraj po południu. Ale… to dłuższa historia. Chciałam tylko zobaczyć, czy wszystko z nim w porządku…

Dziewczyna zdjęła plecak, przykucnęła i zaczęła głaskać Maję.

– Chyba zmarzłaś, co? – zagadnęłam. – Może wejdziesz, zrobię gorącej herbaty.

– Bardzo chętnie – odparła bez skrępowania. – Faktycznie zmarzłam. Źle się ubrałam, bo u nas jest wciąż dość ciepło, a w Warszawie zrobiło się bardzo zimno.

– U nas?

– Mieszkam koło Wrocławia. Właściwie to spory kawałek za Wrocławiem w stronę Legnicy. Takie małe miasteczko…

To nie była wesoła historia

Dziewczyna miała najwyraźniej potrzebę rozmowy, bo w kuchni, przy filiżance ciepłej herbaty opowiedziała mi swoją historię – o tym, jak zamknęli stolarnię, w której pracował jej tata, jak potem wyjechał na saksy. Był w Niemczech, Holandii, a teraz jest w Anglii.

– Co miesiąc wpłacał na konto mamy tyle, ile kiedyś zarabiał przy meblach. I jeszcze mu zostawało.

– Wpłacał? – zaciekawiłam się.

Ostatnio się nie odzywał. Przyjechał tylko w czerwcu, na pogrzeb mamy...

– Ewa nagle przerwała i rozpłakała się.

Podając jej chusteczkę, pomyślałam, że to nie będzie historia z happy endem.

– Mama miała problemy z sercem – mówiła dalej Ewa. – Leczyła się, potem przestała, bo lekarstwa drogie… Źle się czuła już wtedy, gdy tatę zwalniali, ale mu tego nie mówiła. W końcu upadła w drodze z pracy. Zawał.

– I mieszkasz sama?

– Ze starszym bratem, Wojtkiem. Mało ze sobą gadamy. Był bez pracy. Jak tata. Ale niedawno został kierowcą w browarze. Ojciec, jak był na pogrzebie mamy, to posiedział tydzień. Potem wyjechał. Wpłacał nam pieniądze do września. I nagle przestał. Nie ma z nim kontaktu

– To smutne…

– No. Po maturze chciałam iść na studia do Wrocławia, ale wtedy mama… Wojtek pojechał w listopadzie na szkolenie pod Hamburg. Miał wrócić na święta, ale zadzwonił, że zostaje. To pomyślałam, że ciocię i wujka odwiedzę w Warszawie. Zadzwoniłam, wujek mówi: przyjeżdżaj. To wsiadłam do pociągu…

Czuła się samotna tak jak ja

Zapytałam, czy jest głodna, ale wykręciła się, że w nocy była na dworcu i bufet był otwarty.

– Mam trochę ogórkowej z wczoraj, jakbyś się nie pogniewała, to…

– Ogórkowa? Moja ulubiona. Ale proszę sobie nie robić kłopotu. Przecież ja tylko na chwilę. O jedenastej mam pociąg do Wrocka… Ojej, już prawie dziesiąta…

– Ale dlaczego nie zostajesz na święta? – zapytałam. – I co było z tym psem?

Ewa westchnęła. Chwilę milczała, wzięła Maję na kolana, ale już po chwili z jej ust popłynął potok słów.

– Wujek to brat stryjeczny taty. A ciocia, której dotąd nie znałam, to jego druga żona. Z pierwszą się rozwiódł. Nigdy u nich nie byłam. Przyjechałam wczoraj po południu. Na peronie nikt nie czekał, ale jakoś trafiłam do nich do domu. Okolica była zapuszczona, ciasne podwórka pełne śmieci, jakieś typy w kapturach, smród. Blok był odrapany, a na klatce grafficiarze ścigali się chyba z wandalami. Zadzwoniłam do drzwi mieszkania wujka. Otworzyła mij pani w szlafroku, potargana, z papierosem w ustach i chyba lekko pijana.

– I co dalej?

Przykro było tego słuchać

– Mówię, że jestem Ewa z P. i że do wujka przyjechałam. Czy to mieszkanie pana Tadeusza O., pytam, a ona stoi i patrzy.

Drgnęłam, usłyszawszy to nazwisko, bo ja też kiedyś byłam O. po mężu. A i Tadzia znałam…

– Ryknęła: „Tadeeek, rusz tyłek! Jakaś do ciebie przylazła!”. Sparaliżowało mnie. I wtedy pojawił się wujek. Ale nie ten elegancki pan w mundurze kolejarza, którego pamiętałam, tylko zarośnięty menel w brudnym T-shircie. Był pijany. „Ewuniaaaa!”, krzyknął. I wziął się do całowania. W pokoju było nieposłane łóżko, stół zastawiony brudnymi talerzami i butelkami po wódce. I wszędzie walały się pety. Smród. Melina po prostu. A za oknami już ciemno.

Po chwili przyszedł taki jeden z blizną na policzku i z malutkim psem, tą Mają chyba. Wujek zapytał, gdzie niesie psiaka, a on, że do śmietnika wyrzuci to ścierwo. Chyba że ja mu dam..., no wie pani..., to on mi da psa. Taka świnia! Zaczął mnie dotykać, to go odepchnęłam. Ale on dalej do mnie z łapami! Krzyczałam. Maja szczekała. Wujek coś bełkotał. Ciocia się śmiała. W końcu złapałam plecak i uciekłam. Przesiedziałam na dworcu całą noc. A rano poszłam szukać tego psiaka. Pomyślałam, że szkoda małego, jakby go wyrzucił. No i wtedy znalazłam pani ogłoszenie.

Musiałyśmy na siebie trafić

– Tadeusz O.? Tak nazywa się ten twój wujek, kolejarz…

– No tak. Jak tata i ja.

– A o Stefanie O., takim malarzu, słyszałaś?

– Tak! Dziadek się chwalił, że takiego zdolnego brata miał. Pani go znała?

– Znałam. Twój dziadek był starszym bratem mojego pierwszego męża.

– O matko! Co za zbieg okoliczności! Jak w filmie… To pani jest moją, moją…

Babcią cioteczną... – byłam zdumiona. – Mój pierwszy mąż zmarł dwa lata po ślubie i z waszą rodziną nie utrzymywałam kontaktu. A Tadzia znam, bo uczyłam go w liceum wieczorowym. Że też tak źle skończył…

Nagle Ewa zdjęła z kolan Maję i wstała, robiąc niepewny krok w moją stronę. Padłyśmy sobie w ramiona.

– Może zostaniesz? Jutro wigilia, a my obie same – zaproponowałam jej.

Reklama

Ewa przytuliła się do mnie i po chwili obie płakałyśmy ze wzruszenia... Żadna z nas nie liczyła na prezent w te święta, a już na pewno nie na taki. Teraz żadna z nas już nie jest samotna. Mało tego, fajna z nas rodzinka. Ewa dostała tutaj pracę i zamieszkała w mniejszym pokoju, a Maja nie odstępuje jej na krok. Cieszę się, że na nie trafiłam. Wreszcie znowu mam dla kogo żyć.

Reklama
Reklama
Reklama