„To miała być nasza oaza, a nie kolejne źródło stresów. Wściekłam się na sąsiadów, że nie ostrzegli mnie w porę”
„Słuchałam tego wszystkiego z rosnącym przerażeniem. Nagle zrozumiałam, dlaczego działka była tak tania! To, co widziałam poprzedniej nocy, także nabrało sensu… Po rozmowie z tamtym facetem z miasteczka spakowałam manatki i wróciłam do domu. Odechciało mi się na jakiś czas obcowania z naturą”.
- Kamila, 33 lata
Rozsiadłam się wygodnie w wiklinowym fotelu na werandzie, spojrzałam w dal. Było pięknie. Słońce powoli wsuwało się za horyzont, sprawiając, że gładka tafla jeziora mieniła się tysiącami złocistych punkcików. Niewielkich rozmiarów drewniany pomost wyglądał tak, jakby wyrósł tam niczym jakaś wodna roślina, tak bardzo zlewał się z tłem. Wokół mnie szumiały brzozy, a z pobliskiego lasu dochodziło wieczorne kwilenie ptaków. Przymknęłam oczy i wreszcie poczułam upragniony spokój.
Ostatnie miesiące mocno mnie zmęczyły. W pracy miałam urwanie głowy, szef wymagał niemożliwego, a współpracownicy strasznie mnie irytowali. Coraz częściej myślałam o zmianie zawodu. Miałam dość szaleńczego tempa harówy w naszej firmie reklamowej, a także świata telewizji i internetu, w którym musiałam się obracać. Zajmuję się pisaniem komercyjnych tekstów na etykiety produktów i scenariuszy spotów reklamowych.
Kiedy siedem lat temu, jeszcze jako studentka, rozpoczynałam pracę w branży, byłam wniebowzięta, że trafił mi się staż w tak znanej i prestiżowej firmie. Bawiły mnie te wszystkie slogany i durne filmiki, które miałam tworzyć. Teraz na samo ich wspomnienie robiło mi się niedobrze. Czułam, że chcę w życiu robić coś innego; coś, co przyniesie pożytek innym, a mnie satysfakcję. To właśnie przygnało mnie do tej samotni. Zamierzałam… napisać książkę!
Działkę wraz z domkiem nad jeziorem kupiliśmy z mężem kilka miesięcy temu, lecz przedłużająca się w tym roku zima uniemożliwiła nam dłuższy pobyt w tym miejscu. W zasadzie przyjechaliśmy tutaj tylko raz, na początku marca, by odebrać klucze i zasięgnąć niezbędnych informacji od poprzednich właścicieli. Trzeba przyznać, trafiła nam się okazja. W zasadzie dostaliśmy tę ziemię półdarmo.
Przyjechałam sama, musiałam odpocząć
Niedawno kupowaliśmy mieszkanie w Warszawie, mieliśmy więc pewne doświadczenie w podobnych sprawach i wiedzieliśmy, że za niską ceną kryje się zazwyczaj jakiś haczyk. Sprawdziliśmy więc wszystko dokładnie: stan prawny gruntu, ewentualne zadłużenie, planowane zagospodarowanie pobliskiego terenu, no i w końcu samą działkę z domkiem. Wszystko jednak było w porządku, więc zdecydowaliśmy się na kupno.
Zobacz także
Od dawna marzyliśmy o miejscu takim jak to – malowniczym, cichym, a jednocześnie położonym w odległości góra stu kilometrów od stolicy. Co prawda, zarówno moi rodzice, jak i rodzice Adriana mają domy na wsi odziedziczone jeszcze po dziadkach, i zawsze mogliśmy tam jeździć. My jednak pragnęliśmy czegoś własnego.
Tak, aby móc w każdej chwili oderwać się od codzienności i odpocząć na łonie natury, bez martwienia się, czy aby nie zastaniemy na miejscu zgrai kuzynów… Już miesiąc temu zaplanowaliśmy z mężem wyjazd na działkę, ale Adrianowi w ostatnim momencie cofnęli urlop. On też nie miał w pracy łatwego życia.
– Jedź sama – powiedział. – Ja dołączę do ciebie w weekend.
Uznałam, że to nie najgorszy pomysł i świetna okazja, aby w ciszy i spokoju zacząć pisanie. Przyjechałam koło osiemnastej, rozpakowałam się i od razu na biurku ustawiłam laptopa.
.„Będę miała dobre miejsce do pracy” – pomyślałam, spoglądając na rozciągający się za oknem widok na jezioro.
Ponieważ byłam zmęczona, postanowiłam, że pisać zacznę dopiero następnego dnia, a na razie się zrelaksuję. Marzyłam o tym… Siedziałam więc na werandzie, wdychałam świeże powietrze i rozkoszowałam się urokiem letniego wieczoru. Choć był późny czerwiec, po zachodzie słońca robiło się dosyć chłodno, otuliłam się więc szczelniej kocem. Wzięłam do ręki butelkę czerwonego wina, które kupiłam po drodze w miasteczku; nalałam trochę do kieliszka.
„Mogłabym tak spędzić resztę życia” – pomyślałam z uśmiechem.
Wtem moja uwagę przykuł niewielki punkcik majaczący nieopodal brzegu jeziora. Wytężywszy wzrok, stwierdziłam, że to chyba dziecko, najpewniej chłopczyk. Z tej odległości trudno mi było ocenić jego wiek, ale sądząc po posturze, mógł mieć najwyżej dziesięć lat. Przyznam, zdziwiłam się. Zapadał zmrok, okolicę otaczał gęsty las, a do najbliższego miasteczka było przynajmniej pięć kilometrów. Co za rodzice pozawalają dziecku włóczyć się samotnie po nocach tak daleko od domu?! Po namyśle wzruszyłam ramionami. Widocznie nie znam tutejszych obyczajów. Ludzie mieszkający z dala od zgiełku i niebezpieczeństw miast zapewne pozwalali swoim pociechom na więcej.
Obudził mnie krzyk…
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Kręciłam się, przewracałam z boku na bok. Raz było mi gorąco, za chwilę dygotałam z zimna. Dręczył mnie dziwny niepokój. Czasem tak się zdarza, zwłaszcza gdy człowiek ma jakieś zmartwienie lub za dużo stresów. A ja miałam tego ostatnio pod dostatkiem. Dopiero nad ranem udało mi się zapaść w drzemkę.
Śnił mi się chłopczyk. Szczupły, mniej więcej dziesięcioletni szkrab o bujnej, czarnej czuprynie i smutnym wzroku. Miał na sobie jedynie spodenki kąpielowe, wyglądał na zmarzniętego. Stał koło mojego łóżka i patrzył wprost na mnie. A potem… Ze snu wyrwał mnie krzyk. Tak mi się przynajmniej wydawało, choć po chwili wahania uznałam, że to też mi się śniło. Usiadłam na materacu i otarłam pot z czoła. Strasznie chciało mi się pić, wstałam więc i poszłam do kuchni nalać sobie wody. Za oknami panowała absolutna ciemność. Noc była czarna jak smoła. Przez gęste chmury, które musiały zebrać się już po zmroku, nie prześwitywała nawet jedna gwiazda.
Aż podskoczyłam ze strachu, gdy tuż za moimi plecami rozległ się głośny brzdęk. Odwróciłam się szybko i odetchnęłam z ulgą: to tylko blaszany garnek zsunął się ze stosu w zlewie i upadł z hukiem na podłogę z kafelków. Niemniej moja wyobraźnia zaczęła pracować. To przekleństwo tzw. ludzi kreatywnych, których codziennością jest wymyślanie niestworzonych historii – wszędzie widzą twory swojej fantazji.
Ja od zawsze lubiłam czytać książki, w których roiło się od tajemnic, i oglądać filmy przepełnione scenami mrożącymi krew w żyłach. A czy można znaleźć lepszą scenerię dla horroru niż pustkowie między gęstym lasem a jeziorem? Nagle odosobnienie tego miejsca mnie przeraziło. Przecież gdyby coś złego się stało, w okolicy nie było nikogo, kto mógłby mi pomóc! Co zrobię, jeśli zjawi się tu np. psychopatyczny morderca?… Oczami wyobraźni już widziałam wielkiego, zwalistego osiłka z zakazaną gębą, czającego się z nożem na werandzie. Choć na razie w pobliżu domu psa z kulawą nogą nie zauważyłam… No, może z wyjątkiem tamtego chłopca.
Następnego dnia, niewyspana, lecz pełna zapału, zabrałam się do pisania mojej książki. Zaparzyłam kawę, rozsiadłam się przy biurku i włączyłam laptopa. Od dawna chodził mi po głowie pewien pomysł, teraz trzeba go tylko ubrać w odpowiednie słowa. Chciałam stworzyć powieść grozy, coś na kształt psychologicznego thrillera z elementami nadprzyrodzonymi. Jakże inny był to klimat od tego, czym zajmowałam się na co dzień w swojej pracy…
Ależ mi się tam wspaniale pisało!
Najpierw postanowiłam stworzyć ogólny zarys wydarzeń, taki konspekt. Z początku chciałam bohaterką mojej historii uczynić małą dziewczynkę o imieniu Łucja. Mała ginie z rąk demonicznej opiekunki, a potem nawiedza morderczynię każdej nocy, doprowadzając ją do szaleństwa. Jednak w trakcie pisania z dziewczynki zrobił się chłopak, a opiekunka zamieniła się w babcię.
Być może sprawił to mój sen, a może dzieciak, którego widziałam nad brzegiem jeziora. Tak czy inaczej uznałam, że chłopczyk będzie bardziej przekonujący. Zajęta pisaniem nie zauważyłam, jak mijały kolejne godziny. Ocknęłam się dopiero, gdy na dworze znów zapadał zmierzch. Przez chwilę siedziałam zapatrzona w spokojną toń jeziora, lecz nagle coś mignęło tuż przed moimi oczami. Niewyraźny kształt, który przemknął gdzieś pod oknem. Wstałam, narzuciłam na plecy koc i wyszłam na werandę.
Wokół panowała niemal absolutna cisza, można było usłyszeć jedynie dobiegające gdzieś z głębi lasu piski i kląskania ptaków. Wyglądało na to, że w pobliżu nikogo nie ma.
„To musiał być jakiś nisko latający ptak, może jaskółka ma tu swoje gniazdo” – pomyślałam.
Spojrzałam na niebo. Było czyste i wciąż jeszcze jasne, po wczorajszych chmurach nie zostało nawet śladu. Nie wyglądało, jakby miał spaść deszcz. Postanowiłam zatem przejść się na spacer. Po dniu spędzonym na twardym krześle bolały mnie wszystkie mięśnie. Trochę ruchu powinno mi dobrze zrobić…
Kiedy dotarłam do pomostu, słońce już dawno schowało się za horyzontem. Przykucnęłam na brzegu jeziora i koniuszkami palców dotknęłam wody. „Zimna jak diabli, jeszcze nie czas na kąpiele” – stwierdziłam, siadając na zmurszałych deskach. Tkwiłam tak przez dłuższą chwilę, wsłuchując się w wieczorne szmery, po czym położyłam się na plecach i zapatrzyłam w gwiazdy. Tym razem widać je było doskonale. Świeciły jasno i wyraźnie niczym maleńkie latarenki. Zamknęłam oczy i zanim się zorientowałam, zapadłam w drzemkę.
Ejże, a co ona robi temu dziecku?!
Obudził mnie straszliwy ziąb. Ze zdziwieniem spostrzegłam, że wokół unosi się gęsta mgła. To ziemia parowała po ciepłym dniu. Obejrzałam się i z ulgą dostrzegłam nieco przydymione, ale dobrze widoczne światło dochodzące z okien mojego domku. „Dobrze, że zostawiłam włączoną lampkę! Nie wiedziałabym, jak wrócić” – pomyślałam, pospiesznie ruszając w tamtą stronę.
Mniej więcej w połowie drogi gdzieś za mną ktoś krzyknął. Odwróciłam się: na pomoście, dokładnie w miejscu, z którego przed chwilą odeszłam. stały jakieś dwie niewyraźne postacie. Jedna była wysoka, lecz nieco przygarbiona, druga mniejsza, wyraźnie dziecko. Ta pierwsza ewidentnie ciągnęła tę drugą w stronę wody.
Nie myśląc wiele, kto to, skąd się wziął i dlaczego, ruszyłam biegiem z powrotem. W miarę jak się zbliżałam do pomostu, postacie stawały się coraz wyraźniejsze. Teraz mogłam już z całą pewnością stwierdzić, że przede mną stoi jakaś starsza kobieta, która szarpie za włosy małego chłopca. Zanim jednak do nich dotarłam, usłyszałam głośne „chlup!” i mały wylądował w ciemnej otchłani jeziora.
Nie bacząc na staruszkę, w jednej chwili doskoczyłam do skraju pomostu i opadłam na kolana, wypatrując dzieciaka. Tymczasem on… jakby rozpłynął się w tej wodzie. Staruszka też zniknęła! Dysząc ciężko, wpatrywałam się w gładką taflę jeziora i zastanawiałam się, co się właściwie stało. I nagle zdałam sobie sprawę z tego, że oto przed moimi oczami rozegrała się scena żywcem wyjęta z książki, którą zaczęłam pisać… Trzęsąc się z zimna i strachu, wróciłam do domku. Usiadłam na kanapie i zaczęłam myśleć. Czyżby zadziałała moja wyobraźnia? W końcu cały dzień spędziłam, tworząc tego rodzaju obrazy. Może jestem przemęczona? Może to wszystko wymyśliłam?
O poranku byłam już prawie pewna, że nad brzegiem jeziora wcale nie widziałam żadnej staruszki ani chłopca, a ja jestem po prostu mistrzynią autosugestii. Pół dnia siedziałam przed komputerem. Około trzynastej pracę przerwał mi głód. Lodówka świeciła pustkami, więc postanowiłam pojechać po zakupy do miasteczka. Zaparkowałam samochód pod sklepem spożywczym i weszłam do środka. Kilka osób obróciło się w moim kierunku i wytrzeszczyło oczy, jakby po raz pierwszy zobaczyli człowieka.
„Czy warszawiacy budzą tu aż taką sensację?” – pomyślałam z niesmakiem. Panienkę za ladą poprosiłam o dwie piersi z kurczaka, ryż i kilka pomidorów.
Ekspedientka podała mi zakupy, wzięła ode mnie pieniądze, po czym przyjrzała mi się niepewnie, jakby chciała o coś spytać.
– O co chodzi? Mam robaka na włosach albo plamę na bluzce? – spytałam zniecierpliwiona.
Młoda kobieta odchrząknęła znacząco, jakby z zakłopotaniem.
– Czy to pani kupiła może ostatnio domek nad jeziorem? – spytała wreszcie, łypiąc na boki.
– Owszem, razem z mężem, ale on dojedzie dopiero w piątek po południu – odparłam.
– Więc jest pani sama… – ekspedientka zamyśliła się. – Niech pani uważa w nocy.
Spojrzałam na nią ze zdumieniem, a ona dodała już znacznie raźniejszym tonem:
– Wie pani, pusto tam, a nuż jakiś pijaczyna się przyplącze…
Podziękowałam ekspedientce za troskę, wzięłam torbę z zakupami i wyszłam ze sklepu. Już miałam wsiadać do samochodu, gdy dogonił mnie jakiś mężczyzna.
– Ona tak nie bez powodu – powiedział ni w pięć, ni w dziesięć.
– Kto? – spytałam, odsuwając się, bo od faceta cuchnęło wódką.
– No, Halinka, sklepowa. Nie na darmo każe uważać – wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Ludzie mówią, że nad jeziorem straszy!
Normalnie machnęłabym na faceta ręką, żeby mi głowy nie zawracał. Ale zważywszy na to, co się działo, odkąd tu przyjechałam… Aż mi ciarki przebiegły po plecach.
– Nie rozumiem, może pan jaśniej? – wykrztusiłam z trudem, chociaż doskonale rozumiałam.
– Ja tam nie wiem, czy to prawda – zastrzegł się facet. – Staram się nie zapuszczać w te okolice po zmroku. Ale faktem jest, że odkąd zginął ten chłopak, nikt nowy nie zagrzał miejsca na dłużej w tym domu nad wodą. Co i rusz działka Antoniaków przechodzi w inne ręce. Ludzie kupują, przyjadą raz czy dwa, i zaraz odsprzedają. Coś musi być na rzeczy.
Na razie nie bardzo chcę tam wracać
W taki oto sposób poznałam upiorną historię swojego wymarzonego siedliska… Otóż przed około trzydziestu laty w domku nad jeziorem mieszkała stara kobieta, niejaka Antoniakowa, z wnukiem. Chłopak był upośledzony umysłowo, ale silny i zdrowy fizycznie. Wszędzie go było pełno. Wciąż ganiał po lesie albo po wsi i babce kłopoty sprawiał. A ona do łagodnych się nie zaliczała.
Chłopak dostawał więc straszne cięgi, o czym każdy w miasteczku wiedział, bo wciąż chodził posiniaczony. Aż pewnego razu zniknął. Wszyscy myśleli, że uciekł od wrednej babki. Tak było do dnia, kiedy z jeziora ktoś wyłowił jego ciało. Ludzie uznali, że to wypadek. I nikt by o nic nie podejrzewał staruszki (mimo jej wybuchowego charakteru), gdyby nie to, że przyznała się do wszystkiego.
Sama poszła na milicję i błagała, żeby ją zabrali, bo wnuk nawiedza ją nocami i nie daje spokoju; pewnie chce się zemścić za to, że go utopiła. Była w tak złym stanie psychicznym, że wkrótce wylądowała w domu dla obłąkanych, tym samym unikając więzienia. Tydzień później znaleziono ją martwą w łóżku. Odtąd domek nad jeziorem przechodził wiele razy z rąk do rąk, co skłoniło mieszkańców okolicy do podejrzeń, że dusza chłopca wciąż w nim mieszka i wypędza nieproszonych gości. Słuchałam tego wszystkiego z rosnącym przerażeniem. Nagle zrozumiałam, dlaczego działka była tak tania! To, co widziałam poprzedniej nocy, także nabrało sensu… No i była jeszcze moja książka, a właściwie jej plan… Dokładny zapis tego, co przed chwilą opowiedział mi facet!
Czy to duch chłopca stworzył w mojej głowie obrazy, które przelałam na papier? Czy to on kazał mi opowiedzieć historię, która wydarzyła się tu przed laty? Na razie zawiesiłam plany wydania powieści i spisałam jedynie to, co sama przeżyłam. Po rozmowie z tamtym facetem z miasteczka spakowałam manatki i wróciłam do domu. Odechciało mi się na jakiś czas obcowania z naturą. Nie wiem też, co będzie z działką. Obawiam się, że będziemy musieli ją sprzedać, bo przecież chcieliśmy mieć odrobinę spokoju, a jakoś się na to nie zanosi.