Reklama

Tego ranka nie chciało mi się iść na grzyby. Poprzedniego dnia zabalowaliśmy we czwórkę i chyba miałam kaca. To była nasza pierwsza noc w tym przepięknym domu.

Reklama

– Nie tylko wasza… – mówił tajemniczo Robert. – Tak naprawdę jeszcze nikt tu nie spał. Budowa ciągnęła się latami, ale spójrzcie na efekt. Ochrzcijmy dziś to miejsce – powiedział i podał nam kieliszki z szampanem.

Dom na skraju lasu

Robert, najlepszy przyjaciel mojego męża, zaprosił nas i swoją nową dziewczynę do domu, który właśnie wybudowali i podarowali mu rodzice. Facet pochodził z bogatego środowiska. Najpierw jego dziadkowie prowadzili wielki tartak, teraz przejęli go dziadkowie. Sprzedają najlepsze drzewo w całym województwie, mają odbiorców nawet za granicą. Robert jest jedynakiem, rodzice nie mają na kogo wydawać pieniędzy, więc najpierw, kiedy jeszcze studiował, kupili mu mieszkanie w Warszawie, a teraz wybudowali dla niego ten piękny dom. Mają nadzieję, że kiedyś wróci w rodzinne strony, przejmie firmę i będzie chciał tu mieszkać. Na razie jednak Robert ma już 35 lat i jak dotąd ani się nie ożenił, ani nie dał rodzicom wnuka do rozpieszczania i obdarowywania. Dlatego wszystkie prezenty trafiają do niego.

Ten dom naprawdę robi wrażenie. Drewniany, o pięknym, miodowym kolorze, budowany według skandynawskiego wzornictwa. Nowoczesna bryła, do tego na każdej ścianie ogromne okna, przez które ze środka maluje się widok na otaczający las i zakole jeziora. Rodzice Roberta kupili działkę w samym środku starego mieszanego lasu. Gdy się na nią wjeżdża, las prowadzi do wielkiej polany na wzgórzu, z którego rozciąga się widok na pobliskie pola. To na tej polanie postawiono dom. Ogrodzenie działki kończy się pod skarpą, tuż przy rzece. Pierwsze wrażenie? Jestem w bajce! Nie mogłam uwierzyć, że nasz znajomy jest właścicielem takiego raju na ziemi.

Mogłabym tu zamieszkać

Zgodnie z umową Robert obudził nas w sobotę skoro świt. Mieliśmy iść na grzyby. Michał, mój mąż już o szóstej rano był gotowy na tę wyprawę. Ja się wykręciłam. Potwornie chciało mi się spać, bolała mnie głowa od szampana, miałam też ponad czterdzieści klasówek do sprawdzenia na poniedziałek. Powiedziałam, że chętnie zostanę sama, odpocznę, trochę popracuję i przygotuję dla wszystkich obiad.

Zobacz także

To był wrześniowy weekend. Po upalnym sierpniu natura dała znać, że dobre się skończyło i przyszła pora na pochmurne, zamglone poranki i pierwsze słoty. Zaparzyłam kawę, usiadłam przy ogromnym oknie w salonie i podziwiałam widoki. Przyszła mi do głowy głupia refleksja. Pomyślałam, że może źle ulokowałam uczucia. Roberta poznałam w tym samym czasie, co Michała. Na jednej imprezie w studenckim klubie. Miałam wybór, bo obaj próbowali mnie poderwać. „Może gdybym wybrała Roberta, miałabym teraz lepiej?” – pomyślałam. „Siedziałabym w tym pięknym domu, piła kawę przy kominku, odpoczywała, zapraszała znajomych… A tak użeram się z dzieciakami w gimnazjum, które zamiast uważać na lekcjach, grają pod ławką w gry na telefonie”.

Wystraszyłam się

Nagle coś wyrwało mnie z tej głupiej karuzeli myśli. Zobaczyłam jakiś cień między częściowo ogołoconymi już z liści drzewami. Jeszcze wtedy nie widziałam, że to kobieta. Po prostu człowiek, jakiś drobny, w bluzie, z kapturem naciągniętym na głowę. Próbował przejść lasem wokół domu, starał się być niewidoczny. Mgła mu sprzyjała.

W jednej chwili przestałam się czuć bezpiecznie. Dotarło do mnie, że jestem zupełnie sama w tym dużym domu, w środku lasu, na łysej polanie. Dookoła żywej duszy, żadnego sąsiada, komórka co chwilę gubiła zasięg. Spojrzałam na zegar w salonie. Była ósma rano. Moi grzybiarze mieli wrócić dopiero koło południa. Wystraszyłam się. Odruchowo spojrzałam w stronę kuchni, zaczęłam wodzić wzrokiem za jakimś nożem, czymś ostrym, czym w razie czego mogłabym się bronić.

Znów spojrzałam przez okno. Postać stała przy drzewie blisko skarpy i patrzyła na rzekę. Otworzyłam drzwi od tarasu. Usłyszała skrzypnięcie, spojrzała na mnie. Zobaczyłam jej twarz. To była piękna, młoda dziewczyna. Wydawało mi się, że płakała. Szybko zrobiła krok do tyłu i jakby rozpłynęła się w powietrzu. Pewnie uciekła…

Przecież to odludzie

– Coś ci się przywidziało – zbagatelizował sprawę Robert. – Od trzech lat tu przyjeżdżałem, żeby doglądać budowę. Nikt obcy się tu nie kręci. Nasza część lasu jest ogrodzona. Poza tym wszyscy nas znają w okolicy, większość mieszkańców to pracownicy mojego ojca, baliby się tak po prostu tu wejść i się przechadzać. Chyba faktycznie wypiłaś wczoraj za dużo szampana – żartował ze mnie.

– Od kogo kupiliście tę działkę? – zapytałam Roberta wieczorem, gdy siedzieliśmy we czwórkę przy kominku i oczyszczaliśmy kilogramy grzybów.

– To była własność gminy – odparł Robert. – Rozpisali przetarg na kilka leśnych działek, prawie nikt się nie zgłosił, chociaż cena była atrakcyjna. Rodzice kupili jeszcze dwie mniejsze działki w okolicy. Przez kilka lat, nawet kiedy już rozpoczęła się budowa domu, nie ogradzaliśmy naszej części lasu. To spokojna okolica. Ale potem ojciec zauważył, że coraz więcej przyjezdnych traktuje tę naszą polanę na wzgórzu jak bezpański plac do imprezowania. I skończyło się. Rozciągnęliśmy siatkę i od tego czasu nikt tu się nie kręci.

Zostaliśmy u Roberta do niedzieli. Do zmierzchu spacerowałam wokół domu, poszłam też dalej, między drzewa. Nie było żywej duszy. „Może rzeczywiście coś mi się wtedy przewidziało?” – myślałam. Wyjechaliśmy, ale ja nie mogłam przestać myśleć o dziewczynie znad rzeki. Chciałam tam wrócić. Coś mnie ciągnęło do tego domu. I nie chodziło o jego nieprzeciętną urodę i luksus… Nie mogłam zapomnieć twarzy tamtej kobiety. Wiedziałam, że nie mogła być tam przypadkowo. Nie zabłądziła w lesie, bo teren był ogrodzony siatką. Musiała się na nią wdrapać i przeskoczyć na naszą stronę. Przyszła tam specjalnie, ale nie po to, żeby coś ukraść. Nie miała przy sobie przecież żadnej torby, była sama. A zachmurzony dzień to słaby moment na podziwianie widoków wiejskich pól z czyjejś posesji.

Musiałam poznać prawdę

Robert zaprosił nas na andrzejki. Minęły niecałe dwa miesiące od poprzedniej wizyty, ale zdążył dokupić świetny sprzęt grający do nowego domu i zaprosił ponad dwadzieścia osób na prawdziwą imprezę. Zaraz po północy, kiedy rozbawione towarzystwo wyświetlało na ścianie woskowe figurki, które miały przepowiedzieć im przyszłość na najbliższy rok, wyszłam na taras i zapaliłam papierosa. Było chłodno, ale pogodnie. Podeszłam do skarpy i spojrzałam w dół, bo chciałam sprawdzić, czy widać rzekę w tych ciemnościach. Wtedy ją zobaczyłam. Siedziała tuż przy skarpie. Chociaż było całkiem ciemno, nie miałam wątpliwości, że to ona.

Zgasiłam papierosa. Obejrzałam się za siebie. Przez okno salonu widać było zataczających się ze śmiechu gości Roberta. Nikt nie zauważył, że mnie nie ma. Mój mąż też bawił się w najlepsze. Nie bałam się tej kobiety. Chciałam ją poznać. Ślizgając się po wilgotnych liściach, próbowałam zsunąć się ze skarpy. Usłyszała mnie. Ale nawet się nie odwróciła. Siedziała spokojnie, patrzyła na czarną wodę. Byłam zaledwie kilka metrów od brzegu, gdy poślizgnęłam się na mokrej ściółce i zaczęłam spadać. Turlałam się w dół jak beczka. Zatrzymałam się na siatce ogrodzenia. Nie mogłam się ruszyć. Dziewczyna patrzyła na mnie przez chwilę, w końcu wstała, w milczeniu podeszła do mnie i podała mi rękę.

– Wtedy tej siatki nie było – powiedziała, nie wiedziałam, czy do mnie, czy bardziej do siebie.

– Nie mogłaś nic zrobić, to nie była twoja wina – odpowiedziałam, wstając z kolan.

Skąd mogłam wiedzieć, że tym niepozornym zdaniem uruchomię w niej lawinę wspomnień…

Tragiczna historia

– Nic ci do tego, wiem, że to moja wina – powiedziała cicho i usiadła na ziemi. – Wszyscy wtedy za dużo wypiliśmy. Tego domu na górze jeszcze nie było. Las i polana nie były ogrodzone. Mieliśmy zatrzymać się dalej, ale ktoś, chyba właśnie Mateusz znał tę polanę. Stwierdził, że to świetne miejsce na ognisko i imprezę. Byliśmy razem od dwóch lat, planowaliśmy ślub, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Po północy wszyscy poszli spać do namiotów, ja jeszcze piłam wino i patrzyłam na gwiazdy z Agatą, moją przyjaciółką. Z tego miejsca widać je latem doskonale. Wtedy przyszedł Dawid. Był pijany, wszyscy byliśmy. Zaczęliśmy rozmawiać, wygłupiać się. Agata w końcu poszła spać. Nie wiem, jak to się stało…

Dawid nigdy mi się nie podobał, ale zaczęliśmy się całować. W którymś momencie Mateusz się przebudził, usłyszał nas, wyszedł z namiotu i wtedy to się stało. Ściągnął ze mnie Dawida, uderzył mnie w twarz, a jego zaczął okładać ze wszystkich sił. Trenował kiedyś kickboxing, Dawid nie miałby z nim szans. Ale było ciemno, Mateusz nie widział, że stoi na skraju tej skarpy. Osunęła mu się noga, poślizgnął się i stoczył jak ty dziś. Tylko z większej wysokości. Nie było tego ogrodzenia, wpadł prosto do wody i utonął. Dawid próbował go ratować, ale nie udało mu się. Ciało Mateusza znaleziono dopiero dwa dni później. A po trzech tygodniach dowiedziałam się, że jestem w drugim miesiącu ciąży. Dowiedziałam się, bo poroniłam.

Siedziałam obok tej obcej dziewczyny i nie wiedziałam, co zrobić. Chciałam złapać ją za rękę, przytulić, poradzić, gdzie powinna szukać pomocy psychologicznej. Ale to wszystko wydawało mi się bez sensu wobec ciężaru, który ją przygniatał. Siedziałyśmy w milczeniu jeszcze jakiś czas. W końcu ona wstała i poszła w głąb lasu. Zanim odeszła, poprosiła, tylko żebym nie mówiła o niej właścicielowi posesji.

– Chciałabym móc tu przychodzić od czasu do czasu i posiedzieć w milczeniu.

Reklama

Nie mam z tą kobietą kontaktu. Wtedy widziałam ją po raz ostatni. Być może jeszcze się kiedyś spotkamy, ale od tamtej pory za każdym razem, gdy Robert zaprasza nas do swojego domu na wzgórzu, mam coś ważnego do zrobienia. Ta historia jeszcze za mocno we mnie siedzi.

Reklama
Reklama
Reklama