„To miały być moje cudowne urodziny, ale wszystko poszło nie tak. Przez pazerność syna straciłam majątek i dobre imię”
„Patrzyłam w okno jeszcze długo po tym, jak noc zapadła na dobre. Tylko latarnie rzucały blade światło na pustą ulicę. Zostałam sama. W sukience, która już dawno straciła blask. W dniu, który miał być najpiękniejszy”.

- Redakcja
W zeszłym roku kończyłam siedemdziesiąt lat. Nie chciałam robić z tego wielkiej sprawy, ale syn nalegał. Powiedział, że to musi być coś wyjątkowego. Mówił, że zasługuję na coś naprawdę pięknego, że to będzie niespodzianka. Uśmiechał się szeroko, a ja dałam się porwać tej jego wizji.
– Wszystko będzie zorganizowane. Niczym nie przejmuj, jasne?
– Ale sama mogłabym coś przygotować, może upiekłabym…
– Nie, nie! To będzie niespodzianka. Masz być królową tego dnia. Ale… potrzebuję tylko małej zaliczki. Trzeba wszystko zamówić wcześniej, a takie rzeczy teraz nie są tanie…
Podał mi kwotę. Dużą. Zbyt dużą, jak na moje możliwości. Ale jeśli to miało być coś specjalnego… odkładałam pieniądze przez kilka lat. I jeśli nie na to, to na co? Oddałam mu wszystko. Z ufnością, z bijącym sercem. Renata, moja sąsiadka, kręciła głową.
– Jesteś pewna, że on to ogarnie?
– Tam, na pewno się postara. To na pewno będzie wyjątkowy dzień.
Wierzyłam, że to będzie najpiękniejszy dzień w moim życiu.
Siedziałam w salonie jak duch
Obudziłam się o szóstej rano. Z emocji. Serce waliło jak młotem, jakbym znowu miała dwadzieścia lat i czekała na randkę. Za oknem jeszcze ciemno, ale ja już byłam na nogach. Kot przeciągał się leniwie na parapecie, a ja w kuchni zaparzałam kawę, w myślach układając, co powiem gościom, jak się uśmiechnę, w co się ubiorę. Nie mogłam się zdecydować między granatową sukienką a bordową garsonką. Wybrałam sukienkę i spsikałam się perfumami, tymi „na specjalne okazje”. O godzinie dziesiątej telefon milczał. Myślałam, że tak ma być, skoro to niespodzianka. Tomek mówił, że wszystko ma być gotowe na czternastą. Że ktoś mnie odbierze, że mam tylko czekać.
O czternastej nadal cisza. Siedziałam na kanapie w salonie, w szpilkach, które po godzinie zaczęły mnie uwierać. Pomyślałam, że może się spóźniają. W końcu syn nigdy nie był punktualny. Godzinę później nadal nic. Zerkałam na komórkę co pięć minut. Zero wiadomości. Szesnasta. Siedziałam już w kuchni, zdjęłam buty. Wypiłam zimną herbatę. O osiemnastej zapaliłam tylko małą lampkę. Siedziałam w salonie jak duch. Nic się nie działo. Telefon milczał. Tomek nie odbierał. W końcu zadzwoniłam do Renaty.
– Halo? – odezwała się po drugiej stronie.
– Wiesz coś o niespodziance? Może Tomek coś ci mówił o imprezie?
– Nie, nie mówił nic.
– Nie przyszedł. Nikt nie przyszedł – głos mi się załamał.
Połączenie zawisło w ciszy, która bolała bardziej niż słowa.
– Może… może coś mu wypadło? – próbowała jeszcze.
– Tak, może… – powiedziałam cicho, ale już czułam ten niepokój, jak cień na sercu.
Patrzyłam w okno jeszcze długo po tym, jak noc zapadła na dobre. Tylko latarnie rzucały blade światło na pustą ulicę. Zostałam sama. W sukience, która już dawno straciła blask. W dniu, który miał być najpiękniejszy.
Nie miałam siły płakać
Dwa dni później wciąż chodziłam jak we mgle. Nie miałam siły płakać. Jakby wszystko we mnie zamarło. Telefon Tomka nadal milczał. Pisałam do niego wiadomości:
„Synku, odezwij się”,
„Nie wiem, co się stało. Martwię się”.
Nie dostałam odpowiedzi. Renata codziennie przychodziła z zupą albo kawałkiem ciasta. Siadała naprzeciwko mnie i próbowała mówić o pogodzie, o sąsiadach, o byle czym. Ale obie wiedziałyśmy, że tylko czekamy, aż coś się wyjaśni. Tego dnia wyszłam do sklepu. Udawałam, że wszystko jest normalnie. Włożyłam płaszcz, szalik i ruszyłam na piechotę. W warzywniaku przy rynku minęłam Janka – znajomego sprzed lat. Uśmiechnął się i kiwnął głową.
– A to niespodzianka. Co tam u ciebie?
– Jakoś leci – starałam się brzmieć zwyczajnie.
– A Tomek? Wyjechał już?
Zamarłam. Serce mi podskoczyło do gardła.
– Wyjechał? – powtórzyłam głucho.
– No… myślałem, że ci mówił. Spotkałem go tydzień temu pod bankiem. Mówił, że wszystko sprzedaje, bo musi się wynieść. Że spłaca długi, że rusza za granicę, do jakichś znajomych. Wydawał się... spięty. Ale wiesz, Tomek zawsze coś kombinował, nie?
Patrzyłam na niego z otwartymi ustami.
– On mi nic nie powiedział. Nic.
– Serio? Myślałem, że wiesz... – Janek zdjął czapkę, speszony. – Przepraszam, nie chciałem…
– Nie, dobrze, że powiedziałeś. Dziękuję.
Szłam do domu, jakbym była zanurzona po szyję w lodowatej wodzie. Pamiętam, że potrąciłam jakąś dziewczynę na przejściu. Nawet się nie odwróciłam. Zaczęłam sobie wszystko układać w głowie. To nie był przypadek. To była ucieczka. Weszłam do mieszkania i opadłam na fotel. Stefan wskoczył mi na kolana, ale nawet go nie pogłaskałam. Czułam wstyd. Wstyd, że dałam się oszukać, że znów mu zaufałam.
Czułam się jak idiotka
Nie spałam tamtej nocy. Krążyłam po mieszkaniu jak duch. W jednej ręce kubek z zimną herbatą, w drugiej telefon. Czułam, jak coś we mnie pęka. Jakby ktoś wbijał mi gwóźdź prosto w serce, centymetr po centymetrze. O pierwszej w nocy postanowiłam zadzwonić po raz ostatni.
– Numer, z którym próbujesz się połączyć, jest obecnie niedostępny.
Po raz szósty. Może siódmy. Wzięłam głęboki oddech i nacisnęłam ikonę mikrofonu. Nagrywanie wiadomości głosowej.
– To ja. Mama. Ja tylko… ja chciałam wiedzieć, że żyjesz – głos mi drżał. – Nie pytam już o imprezę, nie pytam o pieniądze. Chcę tylko wiedzieć, że nic ci się nie stało. Bardzo się martwię. Ja... – urwałam. – Ja cię przecież kocham. Nawet jeśli to zrobiłeś… odezwij się.
Zakończyłam nagranie. Siedziałam w ciemnym salonie z telefonem przyciśniętym do piersi. Chciałam, żeby odezwał się od razu. Żeby napisał, żeby powiedział, że to pomyłka, że zaraz wróci. Rano zadzwoniła Renata. Usłyszała mój głos i od razu wiedziała.
– Co się stało?
– Wczoraj spotkałam Janka. Powiedział, że Tomek wyjechał. Że miał długi. Że wszystko sprzedał.
– O Boże… – jęknęła tylko. – I co teraz…
– Nie wiem – przerwałam jej. – Czuję się jak idiotka. Oddałam mu wszystko. Tu nawet nie chodzi o pieniądze. Nawet się nie pożegnał.
– Może wróci.
– A może nie – w moim głosie pierwszy raz od dawna pojawiła się złość. – Może mnie po prostu wykorzystał. Wiesz, co jest najgorsze? Że ja go usprawiedliwiałam. Przez całe życie. A on mnie po prostu zostawił. W urodziny. Z pustym kontem i pustym mieszkaniem.
Cisza w słuchawce była gorsza niż krzyk.
Zawsze mu wybaczałam
Usiadłam na dywanie, przy komodzie, z której wyjęłam stary album. Zielona okładka, przetarta przy rogach. Kiedyś był pełen dumy i radości. Dziś – bolał. Otworzyłam pierwszą stronę. Tomek jako niemowlę, zawinięty w kocyk, z rumianymi policzkami. Trzymałam go wtedy w ramionach, taka młoda, taka zakochana. Wtedy myślałam, że dam mu wszystko, co najlepsze. I że on… odda mi to kiedyś choćby jednym dobrym życiem. Kolejne zdjęcia – Tomek z lizakiem większym niż jego głowa, Tomek z siniakiem na kolanie, Tomek z szelmowskim uśmiechem, który zawsze wykorzystywał, gdy coś zbroił. Zatrzymałam się przy jednej fotografii. Był może dziewięcioletni. Stał przy półce z zabawkami, a w dłoni miał samochodzik, który – jak się potem okazało – ukradł z kiosku. Pamiętam, jak wtedy tłumaczyłam sobie, że to „głupi wybryk”. Że „dzieci tak mają”.
Nie chciałam wtedy widzieć sygnałów. Zawsze byłam tą, która wybacza. Zamiatałam pod dywan. Zawsze miałam dla niego wymówkę. Nawet wtedy, gdy pożyczał ode mnie pieniądze „na chwilę”, a potem unikał rozmów przez tygodnie.
– Może na takiego go wychowałam… – wyszeptałam w pustym pokoju.
Mój głos odbił się od ścian. Wzięłam do ręki kolejne zdjęcie. Tomek na maturze. Garnitur pożyczony od kuzyna, krawat krzywo zawiązany. Dumny. Przystojny. Jeszcze wierzyłam, że wszystko się ułoży. Że wyrośnie z tego całego chaosu. Ale chaos tylko rósł razem z nim. Zamknęłam album. Czułam się jak ktoś, kto ogląda film o kimś obcym. Tylko że to był mój syn. Moje dziecko. A ja… kochałam go do szaleństwa. Może za bardzo. Może ta miłość właśnie mnie zgubiła.
Napisałam list
Minęły tygodnie. Listopad przeszedł w grudzień, potem styczeń. Śnieg zdążył spaść i zniknąć, a po Tomku – nadal ani śladu. Numer nadal był nieaktywny. Jego profil w mediach społecznościowych zamilkł. Znajomi milczeli, niektórzy nawet przestali odbierać moje telefony. Jakby razem z nim zniknęła cała moja przeszłość. Zaczęłam chodzić z Renatą na zajęcia jogi dla seniorów. Śmieszne, wiem. Ale pomagało. W ciszy sali, wśród spokojnych oddechów, czułam, że moje serce, choć połamane, jeszcze bije. Nie wrócił. Nie napisał. Może nie zasłużyłam? Może byłam dla niego za dobra? Albo… może właśnie to był mój największy błąd? Pewnego wieczoru, w lutym, usiadłam przy kuchennym stole z długopisem i kartką papieru. Napisałam do niego list. Nie po to, by go wysłać. Po to, by w końcu coś z siebie wyrzucić.
„Tomku, nie wiem, gdzie jesteś. Nie wiem, czy przeczytasz ten list, czy jeszcze kiedyś mnie sobie przypomnisz. Ale ja cię pamiętam. Każdy twój pierwszy krok. Pierwszy ząb. Zawsze ci wybaczałam. Nawet wtedy, gdy wszyscy już mówili, że powinnam przestać. Bo jesteś moim synem. I chyba nie potrafię inaczej. Dziś… dziś nie wiem, czy ci wybaczę. Ukradłeś nie tylko moje pieniądze. Ukradłeś mi wiarę. W to, że jeszcze cokolwiek między nami było prawdziwe. A jednak… nadal cię kocham. I to jest najgorsze. Bo serce matki nie zna logiki. Jeśli kiedyś wrócisz – nie obiecuję, że przyjmę cię z otwartymi ramionami. Ale może… może otworzę drzwi”.
Złożyłam list i włożyłam go do szuflady. Nie każda miłość wystarczy, by uratować drugiego człowieka. Ale czasem wystarczy, by nie zgubić samej siebie.
Helena, 71 lat
Czytaj także:
- „Obcy facet zapchał mi skrzynkę mailową wypocinami. Ta biurowa wpadka miała finał z happy endem”
- „Moja ciotka przeszła samą siebie. Tak się awanturowała przy stole, że aż mi było za nią wstyd”
- „Po 40 latach bycia niewidzialną w związku, zawalczyłam o siebie. Kiedyś błagałam go o uwagę, a dziś mam go gdzieś”