„To miały być wakacje solo na Sardynii. Espresso w towarzystwie nieznajomego sprawiło, że nabrałam smaku na coś więcej”
„Po przylocie na Sardynię wszystko wydawało się nowe i nieznane. Poczułam ten specyficzny rodzaj ekscytacji, który pojawia się, gdy nie masz pojęcia, co przyniesie kolejny dzień. Postanowiłam zacząć moje solo-wakacje od porządnej kawy. Usadowiłam się w małej kawiarence w Alghero, próbując nie myśleć o tym, że jestem tutaj sama”.

- Redakcja
Planowałam ten wyjazd z Justyną od miesięcy. Miałyśmy już listę miejsc, które chcemy zobaczyć na Sardynii, przewodniki pełne zaznaczonych stron, bagaże starannie spakowane. Zawsze byłam tą, która uwielbia planować, a Justyna była moim idealnym kompanem – pełna energii, spontaniczna, ale zawsze chętna na przygodę.
W dniu wyjazdu, już na lotnisku, Justyna zadzwoniła z informacją, której zupełnie się nie spodziewałam. „Agnieszka, nie mogę lecieć. Coś się wydarzyło z Arturem”. Na początku byłam wściekła i rozczarowana. Z walizką i biletem w ręku stałam, próbując uspokoić myśli. „Może i lepiej” – pomyślałam. „Może właśnie tego potrzebuję – nie mieć planu”. Impulsywnie zdecydowałam, że lecę sama. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale to uczucie niepewności zaczynało mnie fascynować.
Przypadkowa wspólna kawa
Po przylocie na Sardynię wszystko wydawało się nowe i nieznane. Poczułam ten specyficzny rodzaj ekscytacji, który pojawia się, gdy nie masz pojęcia, co przyniesie kolejny dzień. Postanowiłam zacząć moje solo-wakacje od porządnej kawy. Usadowiłam się w małej kawiarence w Alghero, próbując nie myśleć o tym, że jestem tutaj sama. Wkrótce jednak kawiarnia zaczęła się zapełniać, a wolnych miejsc było jak na lekarstwo. Zauważyłam, jak jakiś mężczyzna zbliża się z filiżanką espresso. Zapytał, czy może się dosiąść. Zgodziłam się.
– Przepraszam za najście. Wygląda na to, że sezon turystyczny w pełni – powiedział z lekkim uśmiechem, siadając naprzeciwko mnie.
– Wygląda na to, że Sardynia jest w modzie – odpowiedziałam sucho, choć uśmiech mimowolnie wkradł się na moje usta.
Wymieniliśmy kilka uprzejmości, które szybko przeszły w bardziej naturalną rozmowę. Marcin, jak się przedstawił, okazał się być w podobnej sytuacji jak ja. Miał spędzić tutaj miesiąc miodowy, ale wszystko się posypało, gdy jego narzeczona odwołała ślub. Ironia losu – oboje utknęliśmy na wyspie, szukając czegoś, co miało przynieść ukojenie.
– Takie historie są na porządku dziennym – dodał, mieszając swoją kawę. – Ale wiesz co? Czasami myślę, że to może lepiej. Bez planu można odkryć coś, co naprawdę ma sens.
O dziwo, rozmowa z nieznajomym była dokładnie tym, czego potrzebowałam, by poczuć się lepiej w tej nowej rzeczywistości.
"Nieplanowane" spotkania
Następnego dnia, wciąż pod wrażeniem wczorajszej rozmowy, postanowiłam spędzić dzień na plaży. Słońce było już wysoko, kiedy dotarłam na miejsce i rozłożyłam ręcznik na miękkim piasku. Po kilku chwilach zorientowałam się, że nieopodal ktoś macha do mnie ręką. To był Marcin.
– Cześć, samotniczko! – zawołał, podchodząc bliżej. – Widzę, że znów jesteśmy w podobnym miejscu.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
– Wygląda na to, że Sardynia nie jest aż tak duża. Po krótkiej rozmowie Marcin zaproponował, żebyśmy razem coś pozwiedzali. Początkowo się wahałam, zastanawiając się, czy to dobry pomysł spędzać więcej czasu z kimś, kogo dopiero poznałam. Ale była w tym coś odświeżającego, coś, co kusiło mnie, by zaryzykować.
– Wiesz co? Czemu nie. Nigdy nie byłam dobra w planowaniu, a takie spotkania są chyba najlepsze bez planu – powiedziałam, w końcu się zgadzając.
Wyruszyliśmy na małą wyprawę wzdłuż wybrzeża, ciesząc się widokami i swoją obecnością. Rozmowa płynęła lekko, pełna śmiechu i zaskakującej szczerości. Marcin opowiadał o swoim poprzednim związku, a ja dzieliłam się swoimi doświadczeniami z bycia singielką w Warszawie.
– Czyli oboje zgubiliśmy się gdzieś po drodze – zauważył. – Może to dobrze. Może właśnie takie zgubienie daje nam wolność.
Poczułam, że zaczyna mnie rozumieć. Czułam się swobodnie, wolna od oceniania, pełna lekkości. Było w tym coś niesamowicie uwalniającego. Marcin i ja byliśmy dwoma zagubionymi duszami, które nieświadomie zaczęły odnajdywać wspólny język wśród sardyńskich krajobrazów. To był dzień pełen niespodziewanych odkryć, a ja cieszyłam się każdą chwilą tej nieplanowanej przygody.
Rozmowy w blasku księżyca
Wieczorem, po całym dniu wspólnego zwiedzania, Marcin zaproponował kolację w małej, urokliwej restauracji z widokiem na morze. Słońce powoli zachodziło, malując niebo w ciepłe odcienie różu i pomarańczy. W atmosferze przytulnej intymności, przy lampce włoskiego wina, zaczęliśmy rozmowę, która szybko przekształciła się w szczere wyznania.
– Muszę przyznać, że po rozstaniu z narzeczoną byłem zupełnie rozbity – wyznał Marcin. – Ale teraz, kiedy patrzę wstecz, myślę, że może to było najlepsze, co mogło mi się przydarzyć.
Słuchałam go, zaskoczona spokojem, z jakim mówił o tak trudnych doświadczeniach. W jego słowach nie było goryczy, tylko akceptacja.
– Myślę, że wiele z nas nie jest gotowych na to, co przynosi życie – odpowiedziałam. – Ale może czasem to właśnie dzięki takim niespodziankom zaczynamy naprawdę żyć.
Spacer po plaży pod księżycem wydawał się naturalnym zakończeniem tego wieczoru. Piasek pod stopami, delikatny szum fal i niebo pełne gwiazd stworzyły idealną scenerię dla kolejnych rozmów. Rozmowy, które powoli zaczęły odsłaniać nasze prawdziwe oblicza, nasze pragnienia i lęki.
– To dziwne, ale czuję, że mogę być tutaj sobą – powiedziałam, zerkając na niego niepewnie. – Nie wiem, co to znaczy, ale cieszę się, że cię poznałam.
– Czuję to samo – odparł, a w jego oczach dostrzegłam coś, co sprawiło, że poczułam się bezpiecznie.
Gdy nasza rozmowa zamilkła, Marcin pochylił się i pocałował mnie delikatnie. To był moment, w którym wszystkie moje wątpliwości i obawy zniknęły. Nie wiedziałam, co z tego wyniknie, ale czułam, że nareszcie żyję pełnią życia. Pozwoliłam, by te uczucia mnie pochłonęły, nawet jeśli miały być tylko chwilowe.
Zasada 72 godzin
Nadszedł trzeci dzień naszej wspólnej przygody. Marcin i ja zdążyliśmy już wypracować swój mały rytuał: śniadanie na tarasie, zwiedzanie urokliwych zakątków wyspy, długie rozmowy o wszystkim i o niczym. Czułam, że jesteśmy jak dobrze zgrany duet, mimo że znaliśmy się zaledwie od kilku dni. Ale tego ranka poczułam cień niepokoju.
– Co będzie, gdy wrócimy do rzeczywistości? – zapytałam go, próbując ukryć drżenie w głosie. – Czy to tylko wakacyjna przygoda?
Marcin spojrzał na mnie poważnie, jego uśmiech zniknął na chwilę. – Nie wiem, Agnieszka. Nie mam na to odpowiedzi. Ale może to nie przypadek, że oboje zostaliśmy sami tutaj, na tej wyspie. Czułam, jak ogarnia mnie strach przed nieznanym. Bałam się, że zaangażuję się za bardzo i stracę to, co teraz jest tak piękne i spontaniczne. Postanowiłam więc zniknąć na kilka godzin, by przemyśleć wszystko. Spacerowałam po wąskich uliczkach, próbując uspokoić burzę myśli w głowie.
Wiedziałam, że te uczucia były dla mnie nowe i intensywne. Zasada 72 godzin, którą niektórzy przyjaciele mi radzili – nie angażować się emocjonalnie przed upływem trzech dni – wydawała się teraz bardziej abstrakcyjna niż kiedykolwiek. Kiedy wieczorem spotkaliśmy się ponownie, w jego oczach dostrzegłam troskę i zrozumienie. Nie musiał mówić ani słowa, żeby dać mi znać, że szanuje mój czas na przemyślenia. Ale w głębi duszy wiedziałam już, że nie chcę tego kończyć.
– Przepraszam, że tak zniknęłam – powiedziałam, patrząc mu w oczy. – Czasami po prostu potrzebuję przestrzeni, by poukładać sobie pewne sprawy.
– Rozumiem – odpowiedział spokojnie. – Czasem to, co się nie dzieje według planu, jest najlepsze.
Czułam, że nasze drogi splatają się coraz mocniej, a ja zaczynam ufać nie tylko jemu, ale i samym sobie w tym niespodziewanym układzie.
„Nie wszystko musi mieć plan”
Następnego dnia, po burzy myśli i emocji, postanowiłam wrócić do kawiarni, gdzie wszystko się zaczęło. Była to swoista klamra, której potrzebowałam, aby zamknąć pewien etap i otworzyć się na to, co mogło nadejść. Marcin czekał już przy tym samym stoliku, z uśmiechem, który dawał mi poczucie spokoju.
– Długo nie mogłem się doczekać, kiedy wrócisz – powiedział, gdy usiadłam naprzeciwko niego. – Myślałem, że może coś przemyślałaś.
– Przemyślałam – odpowiedziałam, nie kryjąc lekkiego drżenia w głosie. – Nie chcę wiedzieć, co dalej. Ale nie chcę też tego kończyć.
Było w tych słowach coś uwalniającego, coś, co sprawiło, że napięcie między nami zniknęło. Marcin przytaknął, jakby dokładnie rozumiał, co miałam na myśli.
– To już jest jakiś plan. Mój pierwszy od dawna – przyznał z uśmiechem. – Może po prostu zobaczymy, co się stanie, bez naciskania na to, co dalej.
Wymieniliśmy się numerami telefonów, wiedząc, że chociaż nasze drogi mogą się rozdzielić, to pozostajemy w kontakcie. Czasem życie zaskakuje najbardziej wtedy, gdy odpuszczasz i pozwalasz rzeczom po prostu być. Postanowiliśmy, że nie będziemy planować niczego na siłę. Pozwalamy sobie na to, by życie potoczyło się swoim rytmem, bez presji i oczekiwań. Marcin i ja doszliśmy do wniosku, że czasem to, co najlepsze, przychodzi niespodziewanie, gdy pozwolisz sobie na spontaniczność.
Gdy słońce zachodziło, rozmawialiśmy jeszcze długo, jakbyśmy chcieli nacieszyć się każdą chwilą. Niewypowiedziane pytania o przyszłość zawisły w powietrzu, ale nie czułam już lęku. Zrozumiałam, że czasem nie wszystko musi mieć plan, by było wartościowe i prawdziwe.
Otwarte zakończenie
Powrót do Polski był mieszanką emocji. Z jednej strony czułam się zrelaksowana i pełna nowych doświadczeń, z drugiej – smutek rozstania z Marcinem był nieunikniony. Na lotnisku wymieniliśmy jeszcze ostatnie spojrzenia i uściski, nie obiecując sobie niczego poza kontaktem. Nie było łez, a przynajmniej nie na zewnątrz. Wiedzieliśmy, że to, co przeżyliśmy, było czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym.
Po powrocie do Warszawy zderzyłam się z codziennością, ale tym razem patrzyłam na nią z innej perspektywy. Praca, znajomi, znane miejsca – wszystko to wydawało się trochę mniej przytłaczające. Marcin i ja zaczęliśmy pisać do siebie niemal codziennie. Czasem dzwoniliśmy, dzieląc się tym, co przynosiły nasze dni. Nie ustalaliśmy, co będzie dalej. Nasza relacja, choć na odległość, była wciąż żywa.
Z biegiem tygodni coraz częściej wracałam myślami do chwil spędzonych na Sardynii. Przeglądając zdjęcia, czułam ciepło słońca, smak morskiego powietrza, beztroskę i tę dziwną pewność, że wszystko jest na swoim miejscu. Nie wiedziałam, czy Marcin i ja jeszcze się spotkamy, czy nasza historia zakończy się inaczej niż większość wakacyjnych przygód. Ale nie miałam oczekiwań.
Zrozumiałam, że czasem najlepsze rzeczy przychodzą wtedy, gdy przestajesz ich szukać. Gdy pozwalasz im przyjść same, bez presji i planowania. Oboje się zmieniliśmy, nauczyliśmy się, że życie może być nieprzewidywalne, ale to właśnie te nieprzewidywalne chwile dają najwięcej radości. W głębi serca czułam spokój. Bez względu na to, co się wydarzy, miałam poczucie, że moja historia z Marcinem, choć otwarta, już teraz była wartościowym doświadczeniem, które zmieniło mnie na lepsze. I to było najważniejsze.
Agnieszka, 32 lata
Czytaj także:
- „Zaplanowałem rodzinne wakacje w Chorwacji, by spędzić czas z najbliższymi. Takiej reakcji się nie spodziewałem”
- „Mąż zabrał mnie na bajeczne wakacje pod palmami. Mina mi zrzedła, gdy zobaczyłam saldo na naszym wspólnym koncie”
- „Nasz wakacyjny rejs po Morzu Śródziemnym zakończył się rozwodem. Mój mąż chciał upiec 2 pieczenie na jednym ogniu”