„To najbardziej samotny Dzień Matki w moim życiu, a mam 3 dzieci. Na starość człowiek zostaje sam jak palec”
„Płakałam w ciszy, jakby to ona była moją wierną towarzyszką. Jakby mogła mnie przytulić. Nie było nikogo. Nawet tykanie zegara wydawało się cichsze niż zwykle. Jakby i on nie chciał mnie już denerwować. Spojrzałam na telefon jeszcze raz, jakby w nadziei, że coś się zmieniło. Ale nie”.

- Redakcja
Obudziłam się przed szóstą. Nie wiem po co. Może z przyzwyczajenia, może z nadzieją. Bo przecież dzisiaj Dzień Matki. Człowiek sam siebie oszukuje, że może właśnie dziś coś się zmieni, że może ktoś zadzwoni. Ale nie. Otworzyłam oczy i już wiedziałam – w tym domu znów będzie cicho, jak makiem zasiał.
Wstałam, włożyłam wełniane kapcie, te same od lat, z rozchodzonymi piętami. Przeszłam do kuchni, od razu zrobiło mi się zimno. Włożyłam gruby sweter, chociaż w kalendarzu koniec maja. Chłód czułam w mieszkaniu, ale chyba jeszcze większy w sercu. Postawiłam czajnik na gazie. Wzięłam filiżankę – zieloną, z fiołkami. Ulubioną. Samotną jak ja.
Herbata z cytryną. Kawę zostawiam na wyjątkowe dni. A dzisiaj? Czy to wyjątkowy dzień, jeśli nikt o nim nie pamięta?
Podeszłam do okna. U Aliny już ruch – synowie z torbami, prezenty, buziaki, uśmiechy. Wnuczki przybiegły z jakimiś obrazkami. Alina płacze i śmieje się na przemian. Ja stoję w oknie i patrzę, jakby to był film, nie moje życie. Przypomniałam sobie, jak kiedyś Magda wbiegła do kuchni:
– Mamo, zrobiłam ci laurkę! – krzyknęła z takim zapałem, że aż mnie zatkało.
Dzisiaj nie wbiegła. Dzisiaj nie krzyknęła.
Spojrzałam na telefon. Pusto. Żadnej wiadomości. Ale to przecież dopiero rano, prawda? Jeszcze wszystko może się wydarzyć…
Wciąż miałam nadzieję
Dochodziło południe. Słońce zawisło wysoko nad osiedlem, jakby miało czelność przypominać, że to przecież piękny dzień. Piękny, ale nie dla mnie. Siedziałam w fotelu, trzymając telefon w dłoni. Najpierw długo się wahałam, ale w końcu wybrałam numer Piotra. Sygnał. Jeden, drugi, trzeci. I cisza. Nie odebrał. A przecież wiedział, że dziś...
Westchnęłam i przesunęłam palcem po ekranie. Napisałam do Magdy.
„Mam nadzieję, że u was dobrze. Ściskam mocno. Mama”.
Wysłałam. Wiadomość odczytana po minucie. Ale bez odpowiedzi. Ani kropki, ani serduszka. Zupełnie jakbym pisała w pustkę. Może są w podróży? Może zajęci? A może po prostu nie chcą rozmawiać.
Z kuchni dobiegało tykanie zegara. Zbyt głośne. Nagle przypomniałam sobie rozmowę sprzed kilku dni. Spotkałam Alinę przy śmietniku, targała siaty z zakupami.
– Alinko, a twoi przyjadą w niedzielę? – zapytałam wtedy mimochodem.
– Oj, tak, już się nie mogę doczekać! A twoi? – jej oczy aż błyszczały.
– Zobaczymy... – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem i udawałam, że muszę już wracać.
Ona miała kogoś, kto na nią czekał. Ja miałam czajnik z zimną herbatą i wiadomość bez odpowiedzi.
Zgasiłam ekran telefonu. Leżał na stole jak wyrzut sumienia.
Coś we mnie pękło
Wieczór przyszedł za szybko, jakby chciał skrócić ten dzień, żebym już nie musiała dłużej czekać. Przeszłam z kuchni do salonu, usiadłam na kanapie, podciągnęłam nogi pod koc. Nawet nie chciało mi się zapalać światła. Patrzyłam w ciemniejące okno, w którym odbijała się tylko moja twarz. Zmarszczki. Szare oczy. Włosy w nieładzie. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, nie poznałby mnie. A może już nikt nie pamięta, jak wyglądam?
I wtedy – dźwięk powiadomienia. Telefon. Serce mi podskoczyło, ręka zadrżała. Chwyciłam go jak w gorączce. Wiadomość. Jedna.
„Z okazji Dnia Matki – rabat 20% na garnki! Oferta ważna tylko dziś”.
Patrzyłam w ekran, jakby miał mi zaraz powiedzieć, że to żart. Ale nie – to była tylko reklama. Najbardziej samotna wiadomość, jaką w życiu dostałam. Coś we mnie pękło.
– Nawet głupia reklama pamięta, a wy nie… – wyszeptałam, próbując się zaśmiać. Ale zamiast śmiechu przyszły łzy.
Płakałam w ciszy, jakby to ona była moją wierną towarzyszką. Jakby mogła mnie przytulić. Nie było nikogo. Nawet tykanie zegara wydawało się cichsze niż zwykle. Jakby i on nie chciał mnie już denerwować.
Po chwili wstałam, wytarłam twarz rękawem swetra. Spojrzałam na telefon jeszcze raz, jakby w nadziei, że coś się zmieniło. Ale nie. Tylko ten nieszczęsny rabat.
Odłożyłam go ekranem do stołu. Zgasł. Jak wszystko dzisiaj.
Miałam coraz mniej złudzeń
Obudziłam się o tej samej porze co wczoraj. Przez chwilę leżałam bez ruchu, wpatrzona w sufit. Może dziś? Może wczoraj się nie udało, ale dzisiaj… dzisiaj ktoś sobie przypomni. Czasem przecież dzieci dzwonią z opóźnieniem, bo w niedzielę mieli gości, bo coś się działo. Tłumaczenia mam gotowe, na każdą okazję. Całą noc je układałam w głowie.
Zrobiłam herbatę. Znowu w tej samej filiżance. Zastanowiłam się, czy nie wyjąć drugiej, tak na wszelki wypadek. Może ktoś przyjedzie z zaskoczenia. Ale nie. Zostawiłam drugą w szafce. Nie chciałam patrzeć na pustą parę.
Znowu podeszłam do okna. U Aliny już cicho. Synowie pojechali, wnuki zniknęły. Tylko balonik zaplątany w krzak bzu przypominał, że wczoraj było u nich święto. U mnie – ani śladu imprezy.
Usiadłam na fotelu z telefonem w ręce. Gapiłam się w ekran, bez celu. Nikt nie pisał. Nikt nie dzwonił. Żadnego „mamo”, żadnego serduszka, żadnego spóźnionego „przepraszam, zapomniałem”. Znowu nic.
Pod wieczór zrobiłam zupę. Z przyzwyczajenia dla większej ilości osób. Kiedy się zorientowałam, było za późno. Wylałam połowę. Została jedna miska, jedna łyżka, jeden talerz.
Wieczorem, zanim zgasłam światło, powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do kogokolwiek:
– Może jutro. Może po prostu są zajęci.
Ale przecież nikt nie spóźnia się o dwa dni. Chyba że mu nie zależy.
To już nie to samo
Minął tydzień. Siedem długich dni, podczas których nie działo się nic. Żadnego telefonu, żadnego „mamo, jak się czujesz?”, nawet jednego głupiego „czy coś ci potrzeba?”. I kiedy już przestałam czekać, kiedy nawet telefon przestałam ładować na noc, usłyszałam dźwięk dzwonka.
Najpierw Piotr. Odebrałam po trzecim sygnale.
– Cześć, mamo… przepraszam, że dopiero teraz… Ten projekt w pracy… no wiesz, młyn totalny. Ale pamiętałem, naprawdę. Wszystkiego najlepszego, choć spóźnione…
Mówił szybko, jakby chciał mieć to z głowy. Podziękowałam cicho. I tyle.
Godzinę później zadzwonił Kamil.
– Mamo, wiem, że zawaliłem. Ale naprawdę miałem ciężki tydzień… Tyle się działo. Emilka była chora, potem ta awaria w mieszkaniu… No, ale wiesz, kocham cię, serio.
Chciałam zapytać: a gdzie byłeś, kiedy siedziałam sama przez siedem dni? Ale tylko powiedziałam, że rozumiem.
Wieczorem przyszła wiadomość od Magdy. Tym razem dłuższa. „Mamo, przepraszam za tamto. Byłam zmęczona i zestresowana, zapomniałam. Ale myślałam o tobie. Naprawdę. Kocham cię. Chciałabym przyjechać w przyszły weekend. Można?”
Spojrzałam na ekran. „Można?”. Pewnie, że można. Ale to już nie będzie to samo. Odpisałam tylko: „Tak, będę w domu”. Bo gdzie miałabym być?
Nie napisałam, że czekałam. Nie muszą wiedzieć, jak bardzo. W końcu – i tak by nie zrozumieli.
Coś we mnie zgasło
Przyjechali w sobotę po południu. Magda z mężem i córką, Kamil z naręczem róż, Piotr sam, z pudełkiem ciasta z cukierni. Uśmiechy, całusy, jakby tydzień temu nic się nie stało. Jakby nie było tej ciszy, tych pustych godzin, tej herbaty wypitej w samotności.
Siedzieliśmy przy stole, jedliśmy sernik, mała Zosia biegała z moim starym miśkiem po pokoju. Magda poklepała mnie po ramieniu, jakbyśmy były koleżankami z pracy. Kamil poprawiał firankę, jakby chciał coś naprawić, choć nie wiedział co. Piotr przez większość czasu siedział cicho, od czasu do czasu rzucając: „smakuje?”, „ciepło tu masz, mamo”.
I może wszystko wyglądałoby dobrze, może mogłabym uwierzyć, że się starają, że to tylko był zły tydzień... Ale coś we mnie już zgasło.
Kiedy wieczorem się zbierali, Magda przytuliła mnie mocno.
– Mamo, nie bądź zła. Czasem życie nas dopada, wiesz?
Kiwnęłam głową. Nie odpowiedziałam. Bo co miałam powiedzieć?
Kiedy odjechali, posprzątałam kuchnię, powycierałam stół. Zapaliłam jedną świeczkę na parapecie. Usiadłam z herbatą. Samotność już mnie nie bolała. Tylko lekko uwierała.
Czasem, żeby się nie zawieść, trzeba przestać czekać.
Barbara, 68 lat
Czytaj także:
- „Działka była moją oazą spokoju. W tym roku sąsiadki dały mi do wiwatu i więc szybko usadziłam je 1 zdaniem”
- „Po stracie pracy byłam na skraju bankructwa. Jeden pomysł zmienił mnie z dłużniczki w bizneswoman”
- „Żyjemy na kocią łapę i według teściowej nie jesteśmy prawdziwą rodziną. Nie uszanowała nawet chrztu własnej wnuczki”