Reklama

Babcia się zakłopotała

Na drugą rocznicę ślubu dostaliśmy od moich rodziców bardzo ładną multiramę na fotografię, z wystylizowanym wykończeniem. Mamę zawsze drażniło, że robimy tyle zdjęć, a potem ich nie wywołujemy, tylko przechowujemy w komputerze. Miałam co do tego prezentu inne plany i wtajemniczyłam w nie Wojtka. Postanowiliśmy zrobić sobie w przedpokoju wystawkę z najstarszymi zdjęciami, jakie znajdowały się w zbiorach naszych rodzin. Zeskanować je, wywołać w sepii, dostosować format i cieszyć się fotografiami w stylu retro. Musieliśmy wybrać dwadzieścia cztery zdjęcia, bo tyle się tam mieściło.

Reklama

Podczas wizyty u babci przeglądałam stare albumy. Pradziadkowie w mundurach, wujkowie i ciocie, których nie miałam szansy poznać. Eleganccy ludzie na tle budynków, powozów, tramwajów konnych. Intrygująca podróż w czasie. Dopytywałam babcię o uwiecznione na fotografiach osoby, a ona ochoczo udzielała mi wyjaśnień.

Rzuciła mi się w oczy sympatyczna para pozująca z małą dziewczynką obok dwukonnej bryczki. O ile większość zdjęć kojarzyłam z wcześniejszych seansów oglądania, o tyle dałabym głowę, że to widzę po raz pierwszy. Babcia była dziwnie zakłopotana, próbowała mi nawet wyrywać fotografię z ręki, mrucząc po nosem: „jakim cudem toto się zachowało”.
Musiałam ciągnąć babcię za język, by dowiedzieć się czegoś o zdjęciu.

Nic nie chciała powiedzieć

Zwykle chętnie opowiadała o fotografiach, ale teraz wycedziła tylko, że to jej dziadkowie z najstarszą córką. Reszta rodzeństwa przyszła na świat później, w tym moja prababcia. Jasnowłosa, urocza dziewczynka była babciną ciocią. Babcia niechętnie pożyczyła mi fotografię. W domu okazało się, że nie trzeba jej skanować i wywoływać, bo wymiarami idealnie pasowało do multiramy. Datowany na początek lat dwudziestych wizerunek moich przodków miał być ozdobą naszej wystawy retro.

Gdy przez telefon oznajmiłam babci, że chciałabym zatrzymać to zdjęcie, usłyszałam, że to zły pomysł, i że ciotka była pechowa.

– Po pierwsze: nie ciotka, tylko cioteczna prababcia. Po drugie: na tych fotkach większość jest pechowa, choćby przez to, że już nie żyją. – skwitował Wojtek.

– A na przykład, ten, o tu, wujaszek Emil był aż trzykrotnie żonaty – wtórowałam mu rozbawiona.

– On to dopiero miał pecha!

– A może raczej potrójne szczęście – wszedł mi w słowo ze śmiechem.

Skompletowaliśmy dwadzieścia cztery zdjęcia naszych przodków. Wystawka ładnie się prezentowała. Rzucała się w oczy odwiedzającym nas znajomym, a my za każdym razem tłumaczyliśmy, kto jest kim. Z czasem stało się to na tyle nudne, że zaczęliśmy nasze opowieści żartobliwie ubarwiać.

– To wujek Jurek podczas inwazji na Czechosłowację – mówił Wojtek i nawet mu powieka nie drgnęła, chociaż na zdjęciu umundurowany wujaszek, siedzący za kierownicą studebakera, wiózł do jednostki chleb dla żołnierzy, i to dziesięć lat przed inwazją. – Tutaj ciocia Władzia na Placu Saskim. W ratuszu właśnie generał Szeptycki dokonuje aresztowania przywódców zamachu stanu – fantazjował.

Najpierw poronienie, a potem choroba

Przestało być wesoło, kiedy zaczęły dziać się rzeczy dziwne i straszne. Któregoś poranka obudziłam się, krwawiąc z dróg rodnych. Czułam przy tym ból zdecydowanie większy niż ten zazwyczaj towarzyszący okresowi, który notabene mi się spóźniał. Próbowałam zbagatelizować objawy i przypisać je spóźniającej się menstruacji, ale Wojtek wystraszył się nie na żarty i zawiózł mnie na pogotowie. Skończyło się szpitalem. Diagnoza brzmiała: wczesne poronienie.

Lekarze uznali, że trzeba oczyścić macicę. Była trauma, smutek i płacz. Po powrocie do domu usiłowaliśmy dociec przyczyn, bo nie staraliśmy się o dziecko, więc skąd ta ciąża? Widać to prawda, że żadna metoda antykoncepcyjna nie daje stuprocentowej pewności.

– Czyli już byliśmy mamą i tatą? – spytał z żalem w głosie mój mąż. – Przez kilka tygodni?

Co mu miałam odpowiedzieć? Wolałam pomilczeć i popłakać. Musieliśmy przez to przejść, wierzyłam, że staniemy się silniejsi, a ta bolesna dla nas obojga strata scementuje nasze małżeństwo. Kiedy podczas wizyty u babci usłyszałam, że mam na siebie uważać, potraktowałam to jako przejaw zwykłej troski o wnuczkę. Gdy jednak babcia dodała, że jej ciotka też poroniła w młodym wieku, a potem już dzieci nie miała, zezłościłam się.

– Babcia naprawdę wierzy w takie bzdury?! W jakieś klątwy ze zdjęcia? Wie babcia, ile kobiet codziennie ma poronienie? Bo się w brzuch uderzyły, bo piły alkohol, bo żyją w stresie, bo są chore!

Nie chciało mi się przedłużać tej rozmowy. Ale okoliczności sprawiły, że musiałam do niej wrócić.

Od poronienia minęły ledwie cztery miesiące, gdy się rozchorowałam. Bolały mnie stawy i kości, chodziłam od lekarza do lekarza, o pracy nie mogło być mowy. Wstępne diagnozy wskazywały na sarkoidozę albo ziarnicę. Konieczność brania do końca życia sterydów mnie przerażała, ale zawsze to lepsza perspektywa niż chłoniak, bo i takiej ewentualności nie wykluczał jeden ze specjalistów.

Kolejne badania wskazywały, że coś się dzieje w moich płucach i węzłach chłonnych, a bóle stawów mogą być jednym z nietypowych objawów odrębnej choroby, innej niż te wcześniej sugerowane, choć nadal nie wiedziano jakiej. Jednoznaczny obraz miała dać dopiero mediastinoskopia. Operacyjnie pobrano mi fragment węzła chłonnego, a po dwóch tygodniach przyszedł wynik. Zaskakujący… Gruźlica. Przeraziłam się i zdumiałam, bo nawet nie wiedziałam, że gruźlica jeszcze występuje, ale lekarze, o dziwo, kazali mi się cieszyć. Próbowałam. Dwumiesięczny pobyt w szpitalu, mnóstwo tabletek, dziewięć miesięcy zwolnienia lekarskiego. Z potężnym wsparciem mojej cudownej rodziny i głównie dzięki niej – wytrzymałam i wyzdrowiałam.

Za wszystko winiła zdjęcie

Kiedy babcia powiedziała, że ciotka ze zdjęcia też miała gruźlicę, nie zrobiłam jej już awantury.

– Mam zniszczyć to zdjęcie? – spytałam po prostu.

– Chyba tak będzie najlepiej. Tylko nie wiem, czy to coś da…

Pewnie, że przypadki się zdarzają. Niesamowite koincydencje. Wolałam jednak dłużej nie ryzykować. Postanowiłam spalić starą fotografię, ale nie wtajemniczyłam w to Wojtka. W ogóle mu nie mówiłam o moich rozmowach z babcią, zwłaszcza o tej po poronieniu, która skończyła się awanturą. Poczekałam, aż mąż pojedzie w delegację. Drżącymi rękami wyjęłam z ramy zdjęcie pradziadków i ich córki, której losy powtarzały się w moim życiu. Wrzuciłam fotografię do zlewu i podpaliłam.

Odetchnęłam z ulgą: już po wszystkim. Śmierdzący popiół zalałam wodą, a potem wszystko spłynęło do kanalizacji. Wieczorem Wojtek zadzwonił z pogotowia, z drugiego końca Polski. Pociąg, którym jechał, uderzył w stojącą na torach drezynę. Nic się nikomu nie stało, było tylko kilku lekko poszkodowanych, w tym Wojtek. Podczas zderzenia szedł akurat korytarzem. Całe szczęście, że maszynista zdążył wyhamować, prędkość składu nie była wielka, ale wystarczyło, żeby Wojtkiem rzuciło o drzwi. Uderzył się w głowę; zabrano go na pogotowie z podejrzeniem lekkiego wstrząśnienia mózgu. Chociaż mąż mnie uspokajał, jak mógł, niewiele to dało. Od razu zadzwoniłam do babci i opowiedziałam, co się stało.

– Kasiu, zniszczyłaś zdjęcie?

– Tak…

– Jeśli możesz, przyjedź do mnie natychmiast!

Byłam roztrzęsiona, ale wsiadłam w auto i pojechałam. Czekała na mnie przed domem, ubrana, tak jakby była gotowa do drogi.

– Jedziemy! – rozkazała tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Szybko!

– Gdzie?

– Do wujka Romana!

– Ale to prawie sto kilometrów!

– Jedź, nie gadaj!

Babcia popędzała, a ja, siedząc za kierownicą, złamałam z kilkanaście przepisów drogowych, zanim dotarłyśmy na miejsce. Kiedy obie wpadłyśmy do mieszkania zaskoczonego naszą wizytą wujka-dziadka Romana, ten nawet nie zdążył się z nami przywitać – babcia od razu rzuciła się w stronę szafy, gdzie trzymał albumy ze zdjęciami. Wytargała wszystkie na stół i zaczęła je szybko przeglądać. Na szczęście wujek Roman swoją starokawalerską pedanterię stosował również do zdjęć. Ułożył je w porządku chronologicznym. Babcia wyszarpała z albumu dwie identyczne odbitki fotografii, którą spaliłam, podarła je na kawałeczki i wrzuciła do popielniczki.

– Gdzie masz zapałki?! – krzyknęła na ogłupiałego brata, a ten milcząco wskazał na sekretarzyk.

Po chwili skrawki zdjęć płonęły w popielniczce, a my tłumaczyłyśmy wujkowi, co nas tu sprowadziło. Wuj Roman był bardzo spokojny. Kiwał głową, jakby to go dziwiło. Przy herbacie wraz z babcią zdradzili mi więcej szczegółów z niewesołego życia swojej ciotki. Straciła dziecko, chorowała na gruźlicę – to były punkty styczne z moją biografią, odwzorowane niemal jeden do jednego. Ale dziękuję Bogu, że znalazły się również różnice. Mąż ciotki zginął podczas kampanii wrześniowej. Należał do obsługi jednego z pociągów pancernych. Gdy usłyszałam, co się stało potem, o mało nie zemdlałam. Zrozpaczona ciotka, na wieść o tym, że została wdową, popełniła samobójstwo.

To było dla mnie zbyt wiele

Przeprosiłam babcię i wujka Romana. Wyszłam do przedpokoju, żeby zadzwonić do Wojtka. Odetchnęłam, gdy usłyszałam jego głos. Wypuścili go z pogotowia, jechał już do domu. Gdy się rozłączyłam, obiecałam sobie, że zmuszę męża, aby zrobił wszystkie możliwe badania, tomograf, rezonans magnetyczny, usg. Pójdzie prywatnie, zapłaci, ale chcę mieć pewność, że nie będzie żadnych powikłań po tej nieszczęsnej kolejowej kraksie. Bo gdyby coś mu się stało, gdyby umarł… Bałam się tego „gdyby”.

– Dlaczego? – zapytałam babcię i wujka Romana, bo coraz mniej z tego wszystkiego rozumiałam. – Co się właściwie stało?

– Moje dziecko… – wujek nie patrzył na mnie, ale na zawartość popielniczki. – To, że jesteśmy starsi, nie znaczy, że znamy wszystkie odpowiedzi. Indianie wierzyli, że zrobienie im zdjęcia pozbawi ich duszy. Twoja babcia wierzyła, że powieszenie w domu zdjęcia nieżyjącej już osoby przyniesie ci pecha. Właśnie dlatego nie chciała ci dać tej fotografii. Ale co dokładnie zaszło? Czy wyzwoliłaś demona? Czy dusza ciotki wniknęła w ciebie? Wybacz, ale nie wiem. I chyba nie chcę tego wiedzieć.

Reklama

Od tych wydarzeń minęło pięć lat. Przez ponad trzy żyłam w ciągłym strachu, że skończę jak moja ciotka, że ona żyje we mnie i dubluje okoliczności swojego życia. Ale od prawie dwóch lat jesteśmy z Wojtkiem rodzicami Ani. I wierzę głęboko, że nasza kochana córeczka swoim istnieniem raz na zawsze odcięła mnie od wspólnoty przeżyć, które dzieliłam z moją nieszczęsną cioteczną prababką.

Reklama
Reklama
Reklama