Reklama

Słowo „emerytura” wprawiało w przerażenie sporo moich znajomych. Uważały, że to początek drogi donikąd, kres kreatywności i aktywności. A ja? Zupełnie odwrotnie! Byłam przekonana, że nareszcie zacznę czerpać z życia pełnymi garściami. Mogłam spać do oporu (na całe szczęście mój mąż przyzwyczaił się sam przygotowywać poranną kawę przed wyruszeniem do pracy, bo przez długi czas zaczynałam pracę w radio już o świcie), a dzień spędzać według własnego widzimisię – tak to sobie wyobrażałam.

Reklama

Nadszedł wreszcie wyczekiwany moment

Planuję zająć się czytaniem książek, nauczyć się grać w gry komputerowe, a być może zapiszę się na kurs rysowania. Chcę też chodzić na spacery i uczestniczyć w zajęciach fitness dla seniorów, które organizuje lokalny dom kultury. Zastanawiam się również nad dołączeniem do chóru, bo ponoć mam całkiem niezłe warunki głosowe. Możliwości spędzania wolnego czasu jest naprawdę sporo! Tyle aktywności, na które brakowało mi czasu, gdy pracowałam zawodowo, byłam żoną, mamą dwójki dzieci oraz opiekowałam się rodzicami i teściami. Rozważam też poświęcenie części wolnych chwil na działalność charytatywną… Czemu nie, jeśli tylko będę mieć na to ochotę.

Po raz ostatni usiadłam w pokoju reżyserskim, dbając o to, żeby program radiowy został wyemitowany bez przeszkód. Później odbyło się niewielkie przyjęcie pożegnalne, na którym nawet ukazała mi się w kąciku oka pojedyncza łza. W sumie przepracowałam tutaj ponad trzy dekady. To był fantastyczny czas i cudowni ludzie, z którymi miałam okazję współpracować. Ale gdy opuściłam gmach rozgłośni radiowej i dotarło do mnie, że jestem wolnym człowiekiem, niemal poczułam, jak na moich plecach wyrastają skrzydła, przygotowane do tego, by wznieść mnie w powietrze. Ha!

W środę wieczorem odebrałam telefon od Marianny, mojej córki.

– Mamo, czy mogłabyś pojutrze zaopiekować się małym? W jego przedszkolu planują przeprowadzić dezynsekcję, a ja muszę być na ważnym zebraniu w firmie. Tomasz również nie da rady go przypilnować. Bardzo cię proszę – użalała się w ten charakterystyczny dla siebie sposób, aż przed oczami stanął mi obraz jej trzepoczących rzęs.

Myśli, że taki z niej cukiereczek. Kiedy miała pięć lat, rzeczywiście robiło to na mnie wrażenie. Ale hello, skończyła już trzydzieści z hakiem! Słodziutka czy nie, trzeba było się tym zająć. Dlatego z samego rana przejechałam kawał drogi, żeby zająć się moim ukochanym wnuczkiem, który ma 3 latka. Jasiek to fantastyczny dzieciak – bystry, sympatyczny i pełen energii. Wprost za nim przepadam.

Raz nie zawsze

Zanim przeszłam na emeryturę, razem z mężem od czasu do czasu zabieraliśmy wnusia do siebie na weekend, aby Ania i Darek mogli trochę odpocząć. Zdarzało się również, że zostawiali u nas szkraba na noc w ciągu tygodnia, gdy mieli jakieś wieczorne plany. Nie było to częste, a nam sprawiało dużo radości opiekowanie się małym łobuziakiem. Podobnie jak dawniej, gdy zajmowaliśmy się Kasią, córeczką Mateusza. Teraz również fajnie było spędzać czas z wnuczkiem. Wybrałam się z nim na przechadzkę do parku, a później przyrządziłam obiad… „Słuchaj, mamo, kiedy Jaś będzie drzemał po południu, może mogłabyś przygotować zupę ogórkową? Twoja jest po prostu nieziemska”. Gdy wnuk się obudził, czytałam mu bajkę. Marianna wróciła do domu po siedemnastej, niosąc opakowanie kruchych ciasteczek w ramach wdzięczności.

– Te ciastka kupiłaś specjalnie dla mnie? To miłe, ale naprawdę nie trzeba było – ucałowałam ją w policzek. – Zresztą, ostatnio staram się ograniczać słodycze. Chcę zrzucić parę kilo. No i muszę więcej się ruszać. Właśnie zapisałam się na zajęcia fitness!

– Wow, super pomysł, mamo. Ja niestety nie mogę sobie na to pozwolić – westchnęła Marianna.

– Wiem, co czujesz, córciu. Sama przez to przechodziłam. W dodatku z dwójką dzieci. Ale zobaczysz, kiedyś będziesz miała więcej czasu dla siebie. Na emeryturze! – mrugnęłam do niej, po czym zarzuciłam kurtkę na ramiona i ruszyłam w stronę drzwi.

Później, gdy wróciłam do mieszkania, opowiedziałam mężowi o tym, jak bardzo ubawił mnie wyraz twarzy naszej córki, która była kompletnie zaskoczona całą sytuacją.

Podobno tak to się zaczyna

Udało mi się uczestniczyć w zajęciach jedynie dwukrotnie, ponieważ Jasiek się rozchorował, a Marianka poprosiła mnie gorąco, abym go popilnowała. Jej pracodawcy niezbyt przychylnie spoglądają na pracownice, które często opuszczają pracę z powodu dzieci. Nie ma problemu, odparłam. Od czego ma się babcię–emerytkę? Mały poszedł do przedszkola dopiero po dwóch tygodniach. Poczułam ulgę. Jeszcze tego samego dnia wybrałam się z koleżanką na kawę do pobliskiego centrum handlowego.

– Wyobraź sobie, czułam się jak za dawnych lat – zwierzałam się Marzence. – Znowu krzątałam się przy kuchni, robiłam pranie, prasowałam ciuszki. No bo przecież nie będę tak po prostu siedzieć, gdy chore maleństwo śpi. Tylko zmęczenie przychodziło szybciej, co pokazuje, że mimo wszystko mam te swoje sześćdziesiąt lat na karku.

– Pewnie, mogłaś sobie poczytać albo obejrzeć jakiś program w telewizji – stwierdziła Marzena.

– No tak, racja – zgodziłam się. – Ale wiesz, Marianna ciągle jest zabiegana, ma masę roboty na głowie. Zięć też. Starają się piąć w górę, a konkurencja depcze im po piętach, wiesz, jak to jest. Muszą tyrać. Nie mają czasu, żeby się zajmować domem. No to pomogłam, skoro już tam byłam, na miejscu.

– Jasne, w ten sposób to wszystko się zaczyna… – koleżanka spojrzała na mnie z przekąsem.

Zirytowałam się.

– O czym ty mówisz? Co niby tak się zaczyna?

– Opieka nad wnukami. Miałaś już w głowie pomysł, jak spędzisz czas na emeryturze? No to o nim zapomnij. Tylko emerytowani single mogą cieszyć się wolnością. Czyli tacy jak ja, bez dzieci, wnucząt i starych rodziców na głowie. Tacy jak ty z jednej harówki przechodzą w drugą. Z tą różnicą, że za tę drugą nikt ci nie zapłaci. Podobno wystarczającą nagrodą jest radość z pomagania. To co, idziesz znowu na siłownię? Aha, za parę tygodni rusza kurs kuchni włoskiej, nie zapomnij.

– No raczej, że będę ćwiczyć i zapisuję się na ten kurs. Czy ja ci wyglądam na kogoś, kto da się zagonić do darmowej opieki nad wnukami?

Miałam być na każde zawołanie?

Kiedy Marzena usłyszała moje słowa, zareagowała tylko krótkim prychnięciem. Zapewne chichotała pod nosem trzy doby później, gdy dostała ode mnie wiadomość, że jestem zmuszona odwołać nasze spotkanie. Wszystko przez to, że mój syn wraz z żoną musieli pojechać na drugi koniec kraju, aby zorganizować pogrzeb teściowej. W międzyczasie podrzucili mi pod opiekę swoją dziesięciolatkę, która nie mogła opuścić lekcji. Znowu musiałam wstawać bladym świtem, żeby przygotować wnuczkę do szkoły. Potem mąż ją odwoził, a ja po zajęciach odbierałam i jeździłam z nią na dodatkowe zajęcia. Przez kolejne dni czekało mnie sprawdzanie zadań domowych, przyrządzanie obiadów i robienie prania...

Gdy córka i zięć powrócili, mała Kasia oznajmiła:

– U babuni jest po prostu fantastycznie – wtuliła się we mnie. – Chciałabym, żeby tak było częściej. A ta zupa pieczarkowa była po prostu pyszna.

Poczułam się naprawdę doceniona. Szczęśliwa. Uśmiech zagościł na mojej twarzy, a ja pocałowałam wnuczkę w czubek głowy, wdzięczna za jej słowa. W tym momencie mój syn i synowa wymienili spojrzenia, a Jurek odezwał się:

– Słuchaj, mamo, a może udałoby ci się odbierać Kasię ze szkoły i dawać jej obiad? To byłoby dla nas ogromne odciążenie. Ja muszę chodzić na dodatkowe szkolenia, a Asia mogłaby w tym czasie zrobić kurs. I nie musielibyśmy tak pędzić jak głupi. Odbieralibyśmy małą od ciebie wieczorem.

Poczułam, jak całe moje ciało drętwieje. Uwielbiam moją wnusię. Syna wprost ubóstwiam. Moja córka i jej synek to moja radość. Zawsze służę im pomocą, gdy znajdą się w ciężkiej sytuacji, ale mimo wszystko...

– Kasia ma sporo zajęć pozalekcyjnych, prawie codziennie – wtrącił mój małżonek.

– No właśnie – Asia, moja synowa, wyszczerzyła zęby w uśmiechu. – Stworzylibyśmy taki plan, kiedy kto się nią zajmuje.

– Jasne – bąknął mój mąż, spoglądając w moją stronę. – To zależy od ciebie, Haniu. Ja ciągle jestem w pracy, a ty już na emeryturze.

A co z moimi planami?

Teraz już wiem, jakie to uczucie być osaczoną zwierzyną w potrzasku. Moi bliscy – syn z żoną oraz wnusia, wpatrywali się we mnie pełni nadziei, z błyskiem w oczach. Mój mąż jedynie uniósł brew, czekając na to, co postanowię. Przez ostatnie lata musiał słuchać moich pomysłów na emeryturę i nowe życie. Nie planowałam ciągłego pilnowania wnucząt, robienia prania, gotowania obiadu czy spędzania godzin nad zadaniami szkolnymi i czytaniem bajek. Przypomniałam sobie o telefonie od Marianny sprzed paru dni – pytała, czy mogłabym zająć się jej Jasiem przez tydzień, bo planuje wyjazd w góry...

– Nie dam już rady dłużej, potrzebuję oddechu od tego stresu, a Tomasz sobie nie poradzi z opieką nad małym, bo faceci to wiadomo... – mówiła mi zrezygnowanym tonem.

Faceci potrafią ogarnąć takie sytuacje i zadbać o swoje dzieci. Mój facet dawał radę. Gdy musiałam wyjechać, bez żadnego problemu zajmował się naszą dwójką szkrabów. I to bez pomocy babć na miejscu.

– Słuchaj, mamo – powiedziała nagle córka. – Gadałam ostatnio z Tomkiem i doszliśmy do wniosku, że Jasio w przedszkolu jest jakiś taki podenerwowany. No i pewnie non stop będzie łapał przeziębienia, grypę i inne takie. Wiesz, jak to bywa z dziećmi. To może dać mu jeszcze te kilkanaście miesięcy? Skoro najfajniejsza babcia pod słońcem jest chętna i dysponuje wolnym czasem, no to wiesz… Przemyśl to sobie, okej? Co ty na to, mamuś?

Przyznaję, że perspektywa codziennego zajmowania się małym Jasiem nie wywołała u mnie wielkiej radości. Dwie z moich koleżanek, które od jakiegoś czasu są na emeryturze, już pełnią rolę babć na cały etat, jak to ujęła Marzena. Teraz ciągle są zajęte – a to obiadki trzeba ugotować, a to ze szkoły odebrać. A jak już uda im się wygospodarować trochę wolnego, to i tak brakuje im energii – nie oszukujmy się, lata świetności mamy już za sobą.

Czy zajmowanie się wnuczętami to moja powinność? Takie opinie prezentowały moje koleżanki, a także powszechna praktyka. Panuje przekonanie, że skoro seniorki dysponują wolnym czasem, powinny go przeznaczyć na wsparcie swoich dzieci. Żeby im ulżyć w codzienności. Ale czy radość maluchów rekompensuje wszelkie wysiłki? Porzucone plany i pragnienia? Być może jestem okropną babcią, jednak doszłam do wniosku, że nie. Spojrzałam w pełne optymizmu i oczekiwania twarze. I powiedziałam „nie”.

– Przepraszam was, ale całe swoje życie spędziłam na pracy i dbaniu o dom oraz wasze potrzeby. Poświęciłam wam najwspanialszy okres swojego życia. Stanowczo za długo zwlekałam z chwilą, w której w końcu będę mogła zająć się sobą. Nie mam pojęcia, jak długo jeszcze będę cieszyć się zdrowiem i zachowam sprawność. Z każdym dniem starzeję się coraz bardziej. Z chęcią wesprę was w nagłych wypadkach, tak jak w obecnej sytuacji, ale nie mogę niczego obiecać na dłuższą metę. Jesteście młodzi, pełni energii i na pewno dacie sobie radę. Tak samo jak my daliśmy radę – zerknęłam na swojego męża, który przytaknął mi z uśmiechem. – A bywały momenty, kiedy było naprawdę trudno.

Powiedziałam „nie” również Mariannie. Początkowo dzieci się na mnie obraziły. Przez pewien okres, nadąsane, przestały nas odwiedzać razem z wnuczętami. Jednak to wytrzymałam. W końcu dotarło do nich, że nie mogły niczego ode mnie wymagać. Że to wszystko, co teraz im ofiarowywałam – moje towarzystwo, zajmowanie się nimi, a nawet pieniądze – wynikało tylko z mojej dobrej woli. Moje zobowiązania już dobiegły końca.

Reklama

Grażyna, 60 lat

Reklama
Reklama
Reklama