„Tomek zostawił mnie bez słowa i szybko przygruchał sobie panienkę. Pół roku później paradował z obrączką na palcu”
„Szybko wróciłam do domu, wyszłam na balkon, siadłam na zimnych kaflach i płakałam. Pół roku. Wystarczyło mu pół roku, żeby zapomnieć o mnie i pokochać inną. A może nie kochał już wtedy, kiedy odchodził?”.

- Redakcja
Miałam trzydzieści dwa lata, kiedy Tomek znów zapytał, czy wyjdę za niego. Siedzieliśmy wtedy na balkonie. Kochaliśmy się – przynajmniej tak myślałam – ale ten temat zawsze wbijał się między nas jak klin. On mówił:
– Chcę być pewien, że jesteśmy razem naprawdę, że ty też tego chcesz.
A ja uśmiechałam się i odpowiadałam czymś w stylu:
– Przecież już jesteśmy razem. Po co to psuć papierami?
Może to dziwne, ale ślub mnie przerażał. Nie sam akt, nie biała sukienka, nie przysięga. Przerażała mnie decyzja. Jakby podpisanie aktu małżeństwa zamykało za mną drzwi do jakiegoś innego życia, które być może mogłam jeszcze mieć. Może lepszego? Może bardziej szalonego? Sama nie wiem.
– Jesteś głupia, wiesz? – powiedziała raz Monika, moja przyjaciółka. – Masz faceta, który cię kocha, który jest lojalny, który naprawdę chce być z tobą. I ty... co? Odstawiasz cyrk, bo boisz się „papierka”?
– To nie o papier chodzi – mruknęłam, mieszając słomką lód w szklance.
– To o co?
– Może... o to, że nie wiem, czy to na pewno on. Na zawsze.
Nie chciałam ślubu
– Jeszcze długo będziemy udawać, że to normalne? – zapytał Tomek, odkładając widelec.
Kolacja, którą ugotowałam, ledwo ruszona.
– Minęły cztery lata. Mieszkamy razem, planujemy wakacje, ale nie planujemy życia?
Udawałam, że nie słyszę. Wstałam, zaczęłam zbierać talerze.
– Nie uciekaj. Pogadaj ze mną, proszę – powiedział spokojnie, ale w jego głosie tliła się frustracja.
– Przecież rozmawiamy. Po prostu... po co ślub? To nic nie zmienia. Liczy się to, co mamy.
– Właśnie. A ja już nie wiem, co my mamy – odpowiedział. – Czuję się jak dodatek do twojego życia. A nie jego część.
– Nie dramatyzuj.
– Serio? A może to ty ciągle dramatyzujesz. Jakby podpisanie jednego dokumentu miało ci związać ręce. Jakbyś czekała na coś lepszego.
Zamknęłam oczy. Czułam, że nie powinnam się bronić, bo miał rację.
– Może nie jestem tym jedynym – dodał cicho.
Nie odpowiedziałam. Bałam się, że jak coś powiem, to wszystko się zawali. A przecież było dobrze... no, prawie dobrze. Tydzień później spakował się i się wyprowadził. Bez kłótni. Bez dramatów. Usiadłam na kanapie, patrzyłam w miejsce, gdzie jeszcze niedawno stały jego buty. I po raz pierwszy poczułam, że coś, co było moje, właśnie przepadło na zawsze.
Zatkało mnie
Była sobota. Przechadzałam się bez celu po centrum handlowym, próbując zabić pustkę. I wtedy go zobaczyłam. Tomek stał przy stoisku z kawą, uśmiechnięty. Obok niego Anka, koleżanka z jego pracy. Ta sama, która kiedyś na firmowym grillu patrzyła na niego jak w obrazek. Stałam w miejscu jak idiotka, udając, że oglądam torebki. I patrzyłam. Nie trzymali się za ręce. Ale byli blisko. Za blisko. Znałam Tomka – ten uśmiech, to lekkie nachylenie głowy, sposób, w jaki poprawiał jej płaszcz na ramieniu – on się już zakochał. Poczułam, jak w środku wszystko mi się zaciska. Wróciłam do domu i otworzyłam jego profil w mediach społecznościowych. Nie, nie dodali wspólnych zdjęć, ale zaczął obserwować ją. A ona... no cóż, nie szczędziła relacji z uśmiechniętym „przyjacielem z pracy”.
– Przecież sama go wypuściłaś z rąk – powiedział mój brat, gdy się z nim spotkałam.
– Dzięki za wsparcie – rzuciłam oschle.
– Nie złość się. Po prostu... wiedziałaś, że cię kocha. A ty się bałaś. No to teraz patrzysz, jak ktoś inny się tym cieszy.
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Wróciłam do mieszkania i patrzyłam w sufit.
Nie mogłam powstrzymać łez
– Słyszałaś, że Tomek się ożenił? – zapytała Weronika, dawna znajoma z uczelni, której ledwo zdążyłam „cześć” powiedzieć, gdy zaczęła mówić. – Z Anką. Tą z pracy. Ślub był w zeszły weekend. Widziałam zdjęcia. Anka wyglądała prześlicznie.
Zamarłam. Czułam, jak miękną mi kolana, chociaż siedziałam.
– Nie wiedziałam... – udało mi się wydusić.
– Ojej, myślałam, że ktoś ci już mówił. W sumie dziwne, że cię nie zaprosił, skoro tyle lat byliście razem.
Uśmiechnęłam się blado. Przez chwilę miałam wrażenie, że wszystko się kręci. Szybko wróciłam do domu, wyszłam na balkon, siadłam na zimnych kaflach i płakałam. Z takim żalem, jakby ktoś właśnie wyrwał mi coś z wnętrza. Pół roku. Wystarczyło mu pół roku, żeby zapomnieć o mnie i pokochać inną. A może nie kochał już wtedy, kiedy odchodził? A może... nigdy mnie tak naprawdę nie kochał? Zaczęłam przewijać jego profil. Zdjęcia z podróży poślubnej. Ona w białej sukni na tle morza. On – w garniturze, uśmiechnięty. Jakby nigdy nie płakał po mnie. Jakby mnie nigdy nie znał. I nie mogłam przestać myśleć o tym, co by było, gdybym wtedy powiedziała „tak”. Ale teraz... teraz było już za późno. On był mężem innej kobiety.
Jej słowa mnie zabolały
Napisałam do niego. Kilka wiadomości, ale żadnej z nich nie wysłałam. Czasem odczytywałam je na głos, jakby to coś zmieniało. Jakby to miało cokolwiek naprawić. Tego dnia wyszłam na spacer. Przypadkiem weszłam do kawiarni na Powiślu, którą kiedyś razem odkryliśmy. A tam – Anka. Sama. Przeglądała coś w telefonie, popijając kawę z mlekiem. Podeszłam. Nie wiem po co.
– Hej – powiedziałam, siadając przy jej stoliku bez pytania.
Podniosła wzrok. Zamarła na sekundę.
– Cześć, Kasia.
Chwilę milczałyśmy.
– Nigdy nie myślałam, że się z tobą ożeni – powiedziałam cicho, wbijając wzrok w jej filiżankę.
Anka wzięła głęboki oddech.
– A ja myślałam, że go naprawdę kochałaś.
Zabolało. Bardziej niż się spodziewałam.
– Kochałam – wyszeptałam. – Ale czasem strach wygrywa z miłością.
– A czasem to nie strach. Tylko wygoda – odpowiedziała spokojnie, patrząc mi w oczy.
Nie miała pretensji w głosie. Nie była wroga. Raczej... jakby jej mnie żal było. Wyszłam, zanim zdążyłam się rozpłakać. Idąc chodnikiem, ściskałam telefon w dłoni tak mocno, jakby to miało mnie przed czymś ochronić. Ale przed tym bólem... już nie było ochrony.
Poczułam gulę w gardle
Spotkaliśmy się przypadkiem, w sklepie z artykułami do domu. Tomek stał przy regale z donicami. Zauważył mnie pierwszy. Uśmiechnął się lekko. Ten sam uśmiech, który kiedyś łamał mi kolana. Teraz poczułam tylko gulę w gardle.
– Cześć – powiedział.
– Hej – odpowiedziałam, ledwo słyszalnie.
Przez chwilę staliśmy, nie wiedząc, co dalej. Jakbyśmy byli obcymi ludźmi, a jednocześnie niosącymi ze sobą całe wspólne życie.
– Ładna ta doniczka – odezwałam się w końcu, idiotycznie.
– Anka lubi zioła w kuchni. Myślałem, że postawię jej miętę na parapecie – powiedział.
I wtedy zrozumiałam. On naprawdę żył już innym życiem. Chciałam powiedzieć coś mądrego, dorosłego, ale nie umiałam. Więc tylko patrzyłam.
– Wiesz, życie toczy się dalej – powiedział spokojnie.
Skinęłam głową. Nie miałam nic do dodania.
– Mam nadzieję, że też kiedyś znajdziesz kogoś, kto... kto nie będzie musiał cię do siebie przekonywać – dodał, patrząc na mnie z troską, której nie byłam już w stanie znieść.
– Jasne – odpowiedziałam, bardziej dla niego niż dla siebie.
I wtedy po prostu odszedł. Bez dramatów. Bez żalu. I pierwszy raz poczułam, że naprawdę go straciłam. Wróciłam do pustego mieszkania. Do łóżka, w którym już od dawna nikt nie spał po tej drugiej stronie. Do kuchni, gdzie na stole nadal stał kubek Tomka z wyszczerbionym uchem. Nie mogłam się go pozbyć. Tak jak wspomnień. Usiadłam na kanapie i długo patrzyłam w sufit. Nie płakałam. Nie tym razem. Było mi ciężko, ale inaczej niż wtedy, kiedy odszedł. Tamten ból był dziki, nieokiełznany. Ten dzisiejszy był cichy, oswojony. Bolało wciąż, ale już bez paniki. Już z rezygnacją. Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam. Czy gdybym powiedziała „tak”, wszystko wyglądałoby inaczej? Może bylibyśmy teraz w tym mieszkaniu razem. Może to ja miałabym zioła na parapecie. A może i tak by odszedł. Jedno wiedziałam na pewno – są decyzje, których nie można cofnąć. I czasem to nie świat zabiera ci miłość. Czasem sam ją od siebie odsuwamy.
Katarzyna, 36 lat
Czytaj także:
- „Czuję, że odstaję od przyjaciółek. Nie mogę nadal udawać, że stać mnie na modne knajpy, gdy w portfelu świeci pustkami”
- „Mąż wylicza mi wszystko, nawet ile papieru toaletowego zużywam. Po ostatniej awanturze w końcu przejrzałam na oczy”
- „W Ciechocinku po latach spotkałem dawną miłość. Los dał mi drugą szansę, której nie mogę zaprzepaścić”