Reklama

Pogrzeb matki odbył się w chłodny, bezwietrzny dzień. Stałam nieco z boku, obserwując twarze tych, którzy przyszli ją pożegnać. Annę – kobietę, która była dla mnie równie surowa, co sprawiedliwa. Tomek wyglądał, jakby prowadził niewidzialną wojnę z całym światem. Alicja nerwowo ocierała łzy, choć nie byłam pewna, czy płakała z żalu, czy ze stresu. Wśród wieńców i szeptów wspomnień czuło się napięcie, które zwiastowało kłopoty.

Reklama

Po cichu przygotowywałam się na walkę – wiedziałam, że spadek będzie kością niezgody. Ale nawet ja nie przewidziałam, jak bardzo matka potrafiła nas jeszcze zaskoczyć po śmierci.

Rodzinne pranie brudów

Zebraliśmy się w salonie matki – pokoju, który pamiętał nasze dzieciństwo, kłótnie przy stole i ciche popołudnia z książką. Ściany nadal pachniały jej perfumami, a na kredensie stała niedopita butelka nalewki, którą zawsze częstowała gości. Siedzieliśmy jak na szpilkach, czekając na prawnika. Zegar tykał głośno, jakby odliczał czas do wybuchu.

– Dobra, nie ma co owijać w bawełnę – powiedział Tomek, prostując się na krześle. – Dom powinien przypaść mnie. Mieszkałem tu z mamą przez ostatnie lata, zajmowałem się wszystkim. Wy przyjeżdżaliście raz na ruski rok.

– Zajmowałeś się? – Alicja uniosła brwi. – Naprawdę? Bo z tego co pamiętam, to mama sama sobie radziła, dopóki nie trafiła do szpitala.

– Przynajmniej byłem blisko. A ty co? Pojechałaś sobie medytować na Bali i nawet nie zadzwoniłaś, kiedy zachorowała.

– Przestańcie – wtrąciłam się. – To nie ma sensu. Jeszcze nie wiemy, co jest w testamencie.

– A ty zawsze taka chłodna i wyrachowana – warknęła Alicja. – Zawsze wszystko analizujesz, jakbyś była ponad tym.

– Bo ktoś musi tu myśleć racjonalnie.

– Ty? – Tomek się roześmiał. – Ty tylko udajesz, że cię to nie rusza. Ale dobrze wiemy, że też liczysz na swoje.

Poczułam, jak coś się we mnie zaciska. Już nie chodziło o dom. To był teatr starych żalów, niewypowiedzianych oskarżeń i wypominanych win. Pranie brudów właśnie się rozpoczęło.

Nie byliśmy ze sobą blisko

Po kłótni rozeszliśmy się po domu jak obce duchy. Każde z nas miało swój własny sposób, żeby przetrwać narastające napięcie. Ja zamknęłam się w dawnym pokoju matki. Wszystko wyglądało tak, jakby zaraz miała wrócić – na nocnej szafce leżała otwarta książka, a na podłodze cicho skrzypiała stara deska. Usiadłam na łóżku i otworzyłam album ze zdjęciami. Na jednej z fotografii byłam ja, jako dziecko, stojąca obok mamy. Trzymała mnie za rękę, ale nie patrzyła na mnie – tylko w dal. Jakby zawsze była gdzieś indziej.

Na dole słyszałam kroki. Alicja weszła do kuchni i po chwili zawołała:

– Natalia, chodź na chwilę!

Zeszłam niechętnie. Stała przy stole z pożółkłym listem w dłoniach.

– Znalazłam to w szufladzie. Pisane ręcznie, do niej. Ale podpisane tylko inicjałami.

Wzięłam list i przeczytałam fragment. Było tam coś o „niedocenionej córce” i „szukaniu własnej drogi”. Alicja przyglądała mi się uważnie.

– To o mnie, prawda?

– Nie wiem. Może. Ale równie dobrze może być o kimś innym.

– Ty zawsze wszystko bagatelizujesz. Jakby uczucia były zbędne. Może właśnie dlatego mama tak cię lubiła, pasowałyście do siebie.

– A może dlatego, że nie krzyczałam i zamiast robić aferę, brałam się do roboty?

– Jasne. Zawsze ta mądra, idealna Natalia. A ja i Tomek to co? Odpady?

Patrzyła na mnie z mieszanką bólu i złości. Chciałam jej powiedzieć coś uspokajającego, ale zabrakło mi słów. Był między nami zbyt duży dystans, mimo że dzieliło nas tylko kilka kroków.

Nie wiedzieliśmy, co powiedzieć

Prawnik przyjechał punktualnie, jakby nie czuł ciężaru tej chwili. Miał siwe włosy, cienką teczkę i sposób bycia, który mówił: „robię to od lat, nic mnie nie zaskoczy”. Usiedliśmy przy stole w salonie – ja, Tomek, Alicja. W powietrzu wisiała cisza, jakby dom wstrzymał oddech.

– Testament został sporządzony pół roku przed śmiercią pani Anny – zaczął prawnik, nie patrząc nam w oczy. – Jest ważny.

Tomek przestąpił z nogi na nogę. Alicja zacisnęła dłonie na kolanach. Ja siedziałam nieruchomo, jakbym słuchała wiadomości w radiu.

– Zgodnie z wolą zmarłej, cały majątek – dom, oszczędności, działka – zostaje przekazany panu Michałowi Kowalczykowi.

Komu?! – wyrwało się Tomkowi.

– Michałowi Kowalczykowi – powtórzył prawnik spokojnie. – Siostrzeńcowi pani Anny.

– Ale on przecież od lat nie miał z nami kontaktu! – Alicja wstała gwałtownie. – To jakiś absurd!

– Testament jest jednoznaczny – odparł prawnik, podając nam kopie dokumentu.

Tomek zerwał się na równe nogi.

– To bzdura. Matka by tego nie zrobiła. Zasłużyłem na ten dom. Poświęciłem wszystko!

– Może właśnie dlatego – powiedziałam cicho, ale nikt nie zwrócił uwagi.

– Ona nie była taka! – Alicja płakała już na dobre. – Michał? Przecież on nawet nie zadzwonił na święta...

Nikt nie wiedział, co powiedzieć. Siedzieliśmy w milczeniu, każdy z własnym poczuciem niesprawiedliwości. A testament leżał na stole – chłodny, niezmienny, jak ostatnie słowo matki, której nie dało się już zapytać „dlaczego”.

Nikt się tego nie spodziewał

Michał pojawił się dwa dni później. Nie zapowiadał się, nie dzwonił. Po prostu zapukał do drzwi, jakby wchodził do sklepu spożywczego, a nie do domu, który właśnie nieoczekiwanie odziedziczył. Miał na sobie prostą kurtkę, znoszone buty i spojrzenie kogoś, kto nie czuje się mile widziany.

– Cześć – rzucił, gdy otworzyłam.

– Michał – powiedziałam bez emocji, odsuwając się z przejścia.

Wszedł, rozejrzał się i przez chwilę nic nie mówił. W salonie już czekali Tomek i Alicja.

To jakiś żart? – Tomek od razu się podniósł. – Przyszedłeś tu jak do siebie?

– Wcale nie chciałem tu przyjeżdżać – odpowiedział Michał spokojnie. – Nie wiedziałem nawet, że ciotka sporządziła testament.

– Aha, i teraz nagle się okazuje, że wszystko twoje – Alicja mówiła przez zaciśnięte zęby. – A ty przez te wszystkie lata nawet kartki nie przysłałeś.

– Może właśnie dlatego – westchnął Michał. – Bo nie chciałem niczego. Nie miałem z wami kontaktu, bo tak było łatwiej. Zresztą... co mam teraz powiedzieć? Że nie chcę tego wszystkiego?

– Tak, właśnie to powinieneś powiedzieć – warknął Tomek. – Oddaj to, co nam się należy.

Michał milczał. Patrzył na stare zasłony, na ramki ze zdjęciami, jakby szukał sensu tam, gdzie go nigdy nie było.

– Ja naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiła – powiedział w końcu cicho. – Nie spodziewałem się.

Wtedy po raz pierwszy spojrzałam na niego bez wrogości. Może on też niczego się nie spodziewał.

List od matki

Znalazłam go przypadkiem. Leżał w szufladzie biurka, tam, gdzie mama zawsze trzymała stare dokumenty i rachunki. Koperta zaadresowana była do mnie. Napisane moim imieniem, znajomym, pochyłym pismem. Serce zaczęło mi bić szybciej, choć sama nie wiedziałam dlaczego. Usiadłam na łóżku i powoli rozdarłam papier.

„Natalia – pisała mama – wiem, że kiedy przeczytasz ten list, nie będzie mnie już na świecie. I może nie powinno się zostawiać listów z wyjaśnieniami, ale czuję, że jestem ci to winna”.

Zatrzymałam się na chwilę, zaskoczona ciepłem tych słów. Dalej czytałam już na głos, sama do siebie.

– „Nie wybrałam Michała dlatego, że kochałam go bardziej. Ale dlatego, że był jedynym, który nie chciał ode mnie niczego. Nie oczekiwał. Nie prosił. Nie krzyczał. Po prostu był. I to wystarczyło”.

Zamrugałam. W gardle miałam sucho.

– „Wiem, że ty, Tomek i Alicja możecie czuć się zranieni. Ale przez lata wasze relacje ze sobą i ze mną były nieustanną walką. O uwagę. O rację. O wszystko. Michał był ponad tym. I właśnie dlatego to jemu chciałam zostawić coś więcej niż tylko majątek. Spokój. Przestrzeń. A was chciałam uwolnić od tej gry. Od wiecznej rywalizacji”.

Gdy skończyłam czytać, łzy same popłynęły mi po policzkach. Pierwszy raz od jej śmierci naprawdę poczułam, że za nią tęsknię. Nie dlatego, że coś mi zabrała. Ale dlatego, że coś mi próbowała przekazać. I przez lata nie potrafiłam tego dostrzec.

Pierwszy krok dalej

Dom był cichy. Tomek wyjechał jeszcze tego samego dnia, trzaskając drzwiami. Alicja została chwilę dłużej, ale nie rozmawiałyśmy już zbyt wiele. Ostatni raz spojrzała mi w oczy przy furtce i powiedziała tylko:

– Nie wiem, czy kiedykolwiek to zrozumiem.

A potem zniknęła. Michał miał zostać do końca tygodnia, by uporządkować sprawy prawne. Nie wchodził nam w drogę. Unikał spięć. Jakby wiedział, że tu nikt nie chce słuchać słów pocieszenia.

Zostałam sama w kuchni, tej samej, w której mama kiedyś parzyła mi herbatę z malinami, kiedy wracałam ze szkoły. Nagle poczułam, że nie chodziło o testament, dom, pieniądze. Chodziło o to, że każdy z nas próbował coś od niej wyrwać – miłość, uwagę, wyłączność. A ona po prostu... była. I to nam nigdy nie wystarczało.

Wzięłam list i przeczytałam go jeszcze raz. Tym razem bez łez. Już wiedziałam, że nie wszystko da się odziedziczyć. Ani zrozumienie, ani przebaczenie, ani miłość. To rzeczy, które trzeba w sobie odnaleźć, nawet jeśli jest już za późno, by komuś o tym powiedzieć.

Zamknęłam drzwi na klucz. Spojrzałam na ściany, zdjęcia, kuchenkę z odpryśniętą emalią. Ten dom nie był już nasz. Może nigdy nie był. Może był tylko miejscem, w którym zostawialiśmy swoje oczekiwania i pretensje.

Wyszłam na zewnątrz. Powietrze pachniało jesienią i czymś nowym. Po raz pierwszy od dawna poczułam coś w rodzaju spokoju. Może nie idealnego, pełnego. Ale wystarczającego, by zrobić pierwszy krok dalej.

Natalia, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama