Reklama

Nazywałam się Kaja i za pięć dni miałam wyjść za mąż. Teoretycznie powinnam wtedy być zrelaksowana, pełna radości i optymizmu, a zamiast tego... siedziałam na kuchennym blacie, piłam trzecią kawę z rzędu i miałam ochotę zadzwonić do firmy cateringowej, żeby ich zwyzywać. Albo do mojej konsultantki ślubnej. Albo do własnej matki. Ktokolwiek z nich był odpowiedzialny za usunięcie z menu mojego ulubionego deseru z truskawkami, miał poważny problem.

Reklama

Zazwyczaj byłam tą, która trzymała wszystko w ryzach – w pracy, w domu, w planowaniu urlopu i w organizacji wesela. Lubiłam mieć kontrolę. A wtedy czułam się jak reżyserka, której ktoś podmienił scenariusz tuż przed premierą. Truskawki nie były dla mnie przypadkowym kaprysem – kojarzyły mi się ze smakiem dzieciństwa, latem w ogrodzie u babci, urodzinami z bitą śmietaną. To była sentymentalna wisienka na torcie. A teraz, w próbnej wersji menu: zero truskawek. Ani w deserze, ani w koktajlach, ani w przystawkach. Nic.

Na początku myślałam, że to zwykłe przeoczenie. Że ktoś coś źle zapisał albo pomylił pliki. Ale im więcej ludzi pytałam, tym częściej słyszałam: „Przecież mówiłaś, że nie chcesz truskawek. Emil był tego pewien”. I właśnie wtedy zaczęło robić się dziwnie.

To było podejrzane

Wszystko zaczęło się klarować, kiedy pojechałam z Anką, moją siostrą, na spotkanie z konsultantką ślubną. Siedziałyśmy przy stole zastawionym katalogami, a między nami piętrzyły się próbki tortów i ozdób. Ja, jak zwykle, z notesem w ręku, Anka z kubkiem kawy i uśmiechem gotowym do komentarza.

– No i teraz kwestia deserów – powiedziała konsultantka, wertując kartkę. – Mamy panna cottę z musem malinowym, mus czekoladowy z chili i... ach, no właśnie, bez truskawek, bo przecież pan Emil mówił, że ich pani nie znosi.

Zamarłam. Spojrzałam na nią, potem na Ankę. Aż mi ręka zamarła nad notatnikiem.

– Co mówił? – zapytałam spokojnie, choć czułam, jak coś mi się gotuje pod czaszką.

– Że truskawki odpadają. Że pani nie cierpi ich zapachu, czy coś takiego.

Kiedy ja kocham truskawki – powiedziałam sucho. – To jedyny owoc, który lubię bardziej niż czekoladę.

Anka prychnęła.

– Może Emil pomylił cię z jakąś inną... – rzuciła półgębkiem.

– Coś musiało się pomylić – próbowała ratować sytuację konsultantka. – Czasem tak bywa...

– Albo coś ukrywa – mruknęłam i sięgnęłam po telefon.

Chwilę później wybierałam numer Emila. Odebrał po trzecim sygnale.

– Hej, jestem na spotkaniu z konsultantką. Możesz mi powiedzieć, czemu powiedziałeś, że nie znoszę truskawek?

– Kaja, serio? To nie ma znaczenia...

– Ma. I chcę wiedzieć – powiedziałam ostro.

Zamilkł. I to milczenie bardziej mnie zaniepokoiło niż cokolwiek, co mógłby powiedzieć.

Nie wiedziałam, o co chodzi

Po tamtej rozmowie nie mogłam się uspokoić. Krążyłam po mieszkaniu jak wściekła osa, przeglądałam wiadomości, notatki, stare maile do cateringu – nigdzie nie było nawet śladu, że rezygnuję z truskawek. A przecież pamiętałam, jak o nich mówiłam. Wyraźnie. Z entuzjazmem.

Wieczorem spotkałam się z Karoliną w naszej ulubionej kawiarni. Gdy tylko usiadłyśmy, wypaliłam:

– Słuchaj, powiedz mi, czy kiedykolwiek mówiłam, że nie lubię truskawek?

– Co? Ty? – Karolina aż się zakrztusiła. – Przecież w zeszłym roku na moich urodzinach zjadłaś pół truskawkowego tortu sama. A potem mówiłaś, że ci się śnił.

– No właśnie. A Emil powiedział, że ich nie znoszę.

Karolina uniosła brwi.

– Czekaj... A pamiętasz, jak raz widziałam go z Pauliną? Jego byłą? To było z dwa lata temu. Siedzieli w tej włoskiej knajpie na Siennej. Jedli truskawkowy tort. Całkiem możliwe, że to był ich „smak”.

Zrobiło mi się zimno, jakby ktoś wylał mi na kark lodowatą wodę.

– Myślisz, że...? – zaczęłam, ale nie dokończyłam.

Myślę, że coś kręci – powiedziała twardo Karolina. – I że powinnaś z nim pogadać szczerze.

Nie trzeba mi było powtarzać dwa razy. Tego samego wieczoru, gdy tylko Emil wrócił do domu, czekałam na niego z założonymi rękami.

– Siadaj. Musimy sobie coś wyjaśnić. Teraz – powiedziałam, nie dopuszczając go do słowa.

Byłam na niego wściekła

Emil zrzucił kurtkę i spojrzał na mnie niepewnie.

– Co się stało?

– Naprawdę chcesz, żebym zaczęła od początku? – warknęłam. – Okej. Truskawki. Czemu skłamałeś, że ich nie znoszę?

Westchnął ciężko, nie patrząc mi w oczy.

– Nie skłamałem... To znaczy... po prostu... pomyślałem, że może... nie będą ci potrzebne w menu...

– Że co proszę?! – podniosłam głos. – Czy tobie się wydaje, że organizuję wesele dla ciebie i twoich wspomnień?!

– Kaja, spokojnie...

– Nie! – warknęłam. – Powiedz mi. Chodzi o Paulinę, prawda?

Zamilkł. To wystarczyło. Znałam go na tyle, że wiedziałam – właśnie to ukrywał. Serce zaczęło mi walić.

– Macie truskawkowy epizod, tak? Jakiś słodki tort i wspomnienie, które nie pasuje do naszej historii? I co? Usuwasz truskawki, bo ranią twoje serduszko?

– To nie tak – jęknął.

– To dokładnie tak. – Głos mi zadrżał. – Wiesz co? Ja nie zamierzam być zamiennikiem. Nie chcę być wersją bez truskawek, bo tamta była za bardzo „truskawkowa”!

– Ona... była ważna. Ale to przeszłość – powiedział cicho.

– Przeszłość, która nadal ustala menu naszego wesela – rzuciłam z sarkazmem.

Poszłam do sypialni i zatrzasnęłam drzwi. Po raz pierwszy od zaręczyn zaczęłam się naprawdę zastanawiać, za kogo ja wychodzę.

Potrzebowałam wsparcia przyjaciółki

Wyszłam z mieszkania późno w nocy, z płaszczem narzuconym na piżamę i sercem jak kamień. Pojechałam do Karoliny. Nie musiałam nic mówić – wystarczyło, że spojrzała mi w twarz, a już otwierała drzwi z kubkiem herbaty w ręku.

– No dobra – powiedziała, siadając obok mnie na kanapie. – Mów wszystko. Albo krzycz. Albo płacz. Co tylko chcesz.

Zamiast odpowiedzi wyjąkałam:

– On... on nadal ją kocha. Albo chociaż pielęgnuje w sobie te wspomnienia. I to do tego stopnia, że nie może przełknąć truskawek w menu weselnym.

– A to drań – mruknęła Karolina. – Przepraszam, ale... serio? Tyle miesięcy planowania, załatwiania, twojej energii i jego trauma po Paulinie ma decydować o waszym menu?

– Właśnie. I to wszystko bez słowa. Jakby... jakbym ja się nie liczyła – mówiłam coraz ciszej. – Może jestem dla niego tylko odskocznią.

– Nie gadaj głupot – warknęła. – Ale jeśli tak się czujesz... musisz to w sobie przepracować. Nie możesz iść do ołtarza, jeśli nie jesteś pewna, że jesteś numerem jeden. Że jesteś jego wymarzoną panną młodą.

Wbiło mnie to w kanapę. W ciszy patrzyłam w parujący kubek herbaty.

– A co, jeśli przez cały ten czas byłam planem B? – zapytałam cicho.

Karolina objęła mnie mocno.

– To jeszcze nie za późno, żeby być dla siebie planem A.

I w tamtej chwili wiedziałam, że muszę wrócić. Po odpowiedzi.

Nie chciałam być tą drugą

Wróciłam do mieszkania nad ranem. W salonie panowała cisza, tylko na stole leżała moja niedopita herbata, już zimna. Emil siedział na kanapie, jakby nie spał całą noc. Spojrzał na mnie zgaszonym wzrokiem.

– Nie wiedziałem, czy wrócisz – powiedział cicho.

– Musiałam usłyszeć prawdę. Całą. Nie chcę żadnych półsłówek. Żadnych niedopowiedzeń.

Usiadłam naprzeciwko, patrząc mu prosto w oczy.

– Powiedz mi jedno – zaczęłam. – Czy ją kochałeś bardziej niż mnie?

Zamarł. Przełknął ślinę. Odwrócił wzrok.

– To nie takie proste...

– Nie! – przerwałam. – To właśnie jest proste. Albo mnie kochasz tak, jak zasługuję, albo nie. I wtedy... nie możemy się pobrać.

– Kaja... ja ciebie kocham – powiedział z bólem. – Ale Paulina była... była pierwsza. I czasem... wspomnienia wracają. To nie znaczy, że chcę wracać do niej.

– Ale to znaczy, że ona nadal z nami siedzi przy stole – powiedziałam cicho. – I ja nie zamierzam dzielić się miejscem.

Zapanowała długa cisza.

– Więc co teraz? – zapytał w końcu.

– Teraz? – Odetchnęłam głęboko. – Teraz ty zostajesz, a ja idę powiedzieć gościom, że będzie wesele... może bez pana młodego. Ale na pewno z truskawkami.

Wstałam. Nie płakałam. Bo wreszcie byłam pewna jednej rzeczy – nie byłam już opcją. Byłam decyzją.

Zrobiłam to po swojemu

Nie było łatwo. Oczy gości, pytania ciotek, ciche szepty i zmieszane spojrzenia. Ale ja stałam prosto, w białej sukni, z bukietem róż i... truskawek. Bo tak, poprosiłam, żeby je dodali do dekoracji. Były w koktajlach, w torcie, nawet w małych galaretkach dla dzieci.

Nie było przemowy pana młodego. Nie było wspólnego tańca. Ale był śmiech, była muzyka, była Karolina, która tańczyła ze mną jak wariatka. Była Anka, która podała mi kieliszek i mruknęła: „W końcu zrobisz coś tylko dla siebie.” Byłam ja – trochę zraniona, ale dziwnie spokojna.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś komuś zaufam. Nie wiem, czy będę chciała znowu kochać. Ale wiem jedno: moje wesele, mimo wszystko, było moje. Z moimi ludźmi. Z moimi emocjami. I z moimi truskawkami.

Może właśnie tak wygląda początek czegoś nowego – nie idealny, ale prawdziwy. Bez kompromisów. Bez przemilczeń. Bez opcji B.

A truskawki? Smakowały lepiej niż kiedykolwiek.

Kaja, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama