Reklama

Kiedyś myślałam, że jeśli się wystarczająco mocno chce, jeśli się walczy, organizuje, planuje, to wszystko można sobie w życiu poukładać. Tak właśnie zrobiłam. Nie było w moim życiu miejsca na przypadki. Każdy dzień miał swój cel, każde działanie sens. A najważniejszy sens miała Weronika.

Reklama

Moja córka była moim najpiękniejszym projektem. Od chwili, gdy trzymałam ją pierwszy raz na rękach, wiedziałam, że zrobię wszystko, żeby nie musiała się szarpać z życiem tak jak ja. Mój ojciec pił, matka była wiecznie zmęczona. Dla mnie nie było prywatnych lekcji ani ciepłego obiadu. Dlatego Weronika miała wszystko.

Nie wiem, jak ty to robisz, że pracujesz, gotujesz i jeszcze pamiętasz o tych zajęciach z prawa – mówiła kiedyś sąsiadka.

Nie robiłam tego dla poklasku. Robiłam to, bo widziałam przed oczami obraz mojej córki w todze, z dyplomem w ręce, wśród ludzi z klasą, z przyszłością.

Korepetycje, kursy językowe, wymiany międzynarodowe. Sama zrezygnowałam z awansu, żeby móc ją wozić na te wszystkie zajęcia. Byłam gotowa oddać wszystko, żeby tylko ona nie musiała walczyć tak jak ja.

Przez chwilę wszystko wydawało się idealne. Mądrzejsza niż rówieśnicy, grzeczna, odpowiedzialna. Nikt nie mówił do mnie „Weronika coś przeskrobała”. Zamiast tego: „Gratuluję takiej córki”.

Więc jak to się stało, że dziś siedzę na zimnym krześle w kuchni, z twarzą w dłoniach, i nie potrafię wydobyć z siebie słowa?

Córka wyznała mi prawdę

To było na kilka tygodni przed maturą. Pamiętam dokładnie, jak siedziała wtedy przy stole, skulona, jakby chciała się wtopić w krzesło. Jej dłonie drżały, a głos był cichy, ale napięty. Ja akurat wróciłam z pracy, miałam torbę jeszcze przewieszoną przez ramię i w głowie listę spraw do zrobienia przed kolacją.

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć.

– Co się stało? – zapytałam, nie odrywając wzroku od telefonu, bo właśnie pisałam wiadomość do koleżanki z biura.

– Mamo, ja… jestem w ciąży.

Czas się zatrzymał. Najpierw nic nie powiedziałam. Po prostu stałam jak zamurowana, wciąż z telefonem w ręce, który nagle wydał mi się absurdalnie nieistotny. Moje gardło zrobiło się suche, w uszach zaczęło mi szumieć. Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg.

– Co ty powiedziałaś? – wyszeptałam, nie poznając własnego głosu.

– Jestem w ciąży. I chcę zatrzymać dziecko – powtórzyła, już trochę pewniej, ale z drżącą brodą.

Wtedy wybuchnęłam. Krzyczałam, że to niemożliwe, że to jakiś głupi żart. Że tyle lat poświęceń, że wszystko na nic. Że zmarnowała wszystko, co dla niej zrobiliśmy. Że zniszczyła swoje życie i nasze. Zaczęłam chodzić po kuchni jak oszalała, nie mogąc się uspokoić, ręce mi się trzęsły.

– Co ty zrobiłaś?! – wrzeszczałam, aż głos mi się załamał.

Mój mąż, Tomasz wszedł do kuchni w środku tej awantury. Stał przez chwilę, patrzył na nas, na Weronikę zapłakaną, na mnie roztrzęsioną. I nie powiedział ani słowa. Po prostu odwrócił się i wyszedł. Poszedł do swojego gabinetu i zamknął drzwi.

Chciałam wtedy, żeby wszystko zniknęło. Żeby cofnąć czas, żeby obudzić się z tego koszmaru. Ale to była rzeczywistość. Moja córka, mój projekt, moje życie – rozsypało się w jednym zdaniu.

Nie umiałam tego zaakceptować

Następne dni ciągnęły się jak wieczność. W domu zrobiło się cicho, tak bardzo cicho, że ten brak dźwięku bolał bardziej niż wszelkie krzyki. Tomasz przestał się odzywać. Jadł śniadania sam, wychodził do pracy bez słowa i wracał późno, żeby nikt nie oczekiwał rozmowy. Ja starałam się funkcjonować jak zwykle, ale każda czynność była jak chodzenie po gruzach.

Weronika zamykała się w swoim pokoju. Czasem słyszałam muzykę albo cichy płacz. Ja unikałam patrzenia jej w oczy. Za każdym razem, gdy próbowałam to zrobić, czułam ukłucie w sercu – jakby przypomnienie, że już nigdy nie będzie tak, jak było.

Siedzieliśmy we trójkę przy kolacji, ale nikt nie miał odwagi zacząć rozmowy. Talerze stukały o blat, sztućce przesuwały się po porcelanie, a powietrze było gęste od napięcia.

– Jak się czujesz? – zapytałam pewnego wieczoru, patrząc w talerz, nie na nią.

– W porządku – odpowiedziała krótko Weronika, a mąż nawet nie podniósł wzroku.

To było wszystko. Trzy osoby przy jednym stole, każda w swoim świecie, każda zraniona na swój sposób. Wieczorami leżałam na kanapie, wpatrzona w sufit, i w głowie przewijałam każdą scenę z przeszłości. Gdzie popełniłam błąd? Może byłam zbyt surowa, zbyt wymagająca? Może nie słuchałam jej, tylko mówiłam, co ma robić?

Ale przecież robiłam to z miłości. Chciałam dla niej dobrze. Chciałam, żeby miała wybór. Tymczasem ona wybrała coś, co nie mieściło mi się w głowie. Miała świat u stóp, a teraz? Teraz będzie matką. Osiemnastoletnią matką. Z chłopakiem, którego nawet dobrze nie znam. I zamiast sal wykładowych będą pieluchy.

Nie umiałam tego przyjąć. Nie umiałam się pogodzić. Dlatego milczałam. Tak samo jak Tomek. Tak samo jak Weronika. Każde z nas w swoim osobnym więzieniu.

Nie poznawałam mojej córki

Zebrałam się w sobie któregoś popołudnia. Nie mogłam już dłużej udawać, że tego wszystkiego nie ma. Weszłam do jej pokoju bez pukania. Leżała na łóżku, miała słuchawki w uszach, spojrzała na mnie z niepokojem.

– Musimy o tym porozmawiać – powiedziałam. – O tym, co dalej. O odpowiedzialności.

Wiem, co robię – odpowiedziała chłodno, siadając. – To moje życie, mamo.

Poczułam, jak ogarnia mnie gniew. Jak może być taka pewna siebie? Jak może nie rozumieć, co traci?

Myślisz, że dziecko to zabawka? Że wszystko się jakoś ułoży? Życie to nie bajka, Weronika.

– A ty myślisz, że tylko twój plan na życie się liczy? – wybuchnęła. – Przecież nawet nigdy nie pytałaś, czego ja chcę.

Zamilkłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Patrzyłam na nią – moją córkę, moją dumę – i czułam, jak coś we mnie pęka. Jakby rozpadł się obraz, który budowałam przez lata. Zamiast bliskości – mur. Wiedziałam, że sama go postawiłam.

Mąż próbował się pogodzić

Usiedzieliśmy wieczorem w kuchni. Po raz pierwszy od wielu dni Tomasz nalał sobie herbaty i usiadł naprzeciwko mnie. Przez chwilę milczeliśmy, każde z nas wpatrzone w własne myśli. W końcu on odezwał się pierwszy.

– Też mi ciężko. Też nie rozumiem, czemu to się stało... – powiedział cicho, jakby ważył każde słowo. – Ale nie możemy jej odtrącać.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Do tej pory milczał, zamknięty w swoim świecie.

– Tak po prostu? Mamy to zaakceptować? – zapytałam, drżącym głosem.

– Może to też nasza wina. Może nigdy nie zapytaliśmy, czego ona chce. Zawsze wiedzieliśmy lepiej – odpowiedział spokojnie, ale z nutą goryczy.

– Bo wiedziałam, co jest dla niej najlepsze – rzuciłam. – Przecież całe życie pod to układałam.

Tomasz pokiwał głową, jakby rozumiał, ale już nie potrafił tego poprzeć. Poczułam, że grunt, na którym stałam tyle lat, zaczyna się kruszyć. Że może nie wszystko było takie pewne, jak mi się wydawało.

Zamilkliśmy znowu, ale tym razem nie było w tej ciszy aż tyle gniewu. Była gorycz. Żal. I coś jeszcze – niepewność, co będzie dalej.

Mówił, że ją kocha

Spotkałam go przypadkiem. Przyszedł zapewne po Weronikę, a ja akurat wracałam z zakupów. Stał przed domem, z rękami w kieszeniach, trochę spięty, ale uprzejmy.

– Dzień dobry, pani Jolanto – powiedział, gdy mnie zobaczył.

– Możemy chwilę porozmawiać? – zapytałam, nie zapraszając go do środka.

Skinął głową. Usiadłam na ławce przed domem, on zajął miejsce obok, z wyraźnym skrępowaniem.

Masz jakiś plan na życie? – zapytałam prosto, bez zbędnych uprzejmości.

– Chcę być przy niej. I przy dziecku. Może nie mam pieniędzy ani tytułu, ale... zdobędę to wszystko. Zrobię wszystko, co będę mógł.

Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na niego – zwykły chłopak, żadnych perspektyw, żadnych ambicji, nie ten świat. Ale był w jego głosie spokój. Nie obietnica sukcesu, tylko obecności. Czegoś, czego sama nie potrafiłam dać.

– Mam tylko nadzieję, że rozumiesz, co robisz – powiedziałam chłodno.

– Wiem, że to nieidealne. Ale ona mnie kocha. I ja ją też.

Nie odpowiedziałam. Wstałam i weszłam do domu. W sercu miałam zamęt – pogardę dla jego prostoty, ale też coś, co mnie zaskoczyło. Może... zazdrość?

Może kiedyś wybaczę

Minęły tygodnie. Brzuch Weroniki zaczął się zaokrąglać, a ja wciąż nie umiałam powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Bo nie wiedziałam, czy będzie. Chodziłam do pracy, gotowałam obiady, odwracałam wzrok, kiedy widziałam ją na korytarzu. Nie potrafiłam udawać, że wszystko wróciło do normy, ale też nie miałam już siły, by walczyć.

Tomasz mówił więcej. Zdarzało mu się zagadać do Weroniki, zapytać, czy nie potrzebuje czegoś. Ja trzymałam dystans. Nie z nienawiści. Z bezsilności. Bo choć wszystko we mnie krzyczało, żeby zawalczyć, nie miałam już pewności, o co właściwie chodzi w tej walce.

Uczę się akceptować, że nie wszystko można zaplanować. Że dziecko może wybrać inną drogę. I że ten wybór nie musi oznaczać końca świata. Ale też nie jestem gotowa na przebaczenie. Jeszcze nie.

Może kiedyś. Może gdy spojrzę w oczy swojego wnuka. Może gdy usłyszę, jak mówi: „Babciu”. Może wtedy zrozumiem, że nie ona mnie zawiodła. Może to ja zawiodłam ją.

Jolanta, 48 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama