„Tuż przed ślubem olśniło mnie, że ładuję się w bagno. Zrobiłem to, co każdy szanujący się facet musi w takiej chwili”
„Czułem, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a oddech staje się coraz płytszy. Kiedy spojrzałem na Martę, świat wokół zaczął rozmazywać się w szumie. Kapłan zaczął mówić, ale ja ledwo go słyszałem. Każde jego słowo odbijało się echem w mojej głowie”.
- Redakcja
Siedziałem w małym pokoju na piętrze, patrząc przez okno na zamieszanie wokół przygotowań do ślubu. Wszyscy byli pochłonięci swoimi zadaniami – Marta po raz kolejny przymierzała suknię, moja matka krzątała się wokół dekoracji, a ojciec… ojciec pewnie znowu rozmawiał z kapelanem, upewniając się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem. Planem, który nie był mój.
Od miesięcy słyszałem, że to właśnie Marta jest „tą odpowiednią”. Idealna dziewczyna z dobrego domu, pełna klasy, piękna, uprzejma. Cała moja rodzina była zachwycona, przyjaciele kiwali głowami z uznaniem. Nawet ludzie z pracy nie widzieli dla mnie innej przyszłości niż z Martą u boku. A ja? Czułem się jak obserwator swojego życia, jakbym wszedł w rolę, którą ktoś inny dla mnie napisał.
Patrzyłem na siebie w lustrze i widziałem kogoś obcego. Krawat był perfekcyjnie zawiązany, ale dusił mnie, jakby odbierał mi całe powietrze. Czułem, jak panika powoli ogarnia całe moje ciało, serce biło jak oszalałe.
– Co ja robię? – wyszeptałem, choć dobrze wiedziałem, co jest nie tak. Ten ślub nie był moim wyborem. To było spełnianie oczekiwań innych. Rodzice, przyjaciele, wszyscy widzieli we mnie idealnego kandydata na męża, ale ja… Ja byłem coraz bardziej zagubiony.
W tamtej chwili moje serce zadawało tylko jedno pytanie: „Czy to jest życie, które chciałem prowadzić? Czy może tylko realizuję marzenia innych?”.
Musiałem komuś powiedzieć
Spotkałem się z Bartkiem dzień przed ślubem. Usiadłem na ławce obok niego, ale nawet nie wiedziałem, od czego zacząć. Milczałem przez chwilę, zanim wyrzuciłem z siebie słowa, które od tygodni kłębiły się w mojej głowie.
– Nie chcę tego ślubu – wypowiedziałem to ledwo słyszalnym głosem, jakbym bał się, że wypowiedziane na głos stanie się zbyt realne.
Przyjaciel spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Co ty gadasz? Przecież wszystko już gotowe, obrączki, wesele… Ty i Marta jesteście razem od lat.
– Wiem. Właśnie dlatego – pokręciłem głową. – Zawsze wydawało się, że to jedyna droga. Ale nie kocham jej, Bartek. Nie w ten sposób. A teraz, kiedy ślub jest tuż przed nami, czuję, że tonę.
Wpatrywał się we mnie w ciszy, a potem westchnął.
– Mateusz, to twoje życie. Jeśli to zrobisz, będziesz musiał z tym żyć, a nie twoja rodzina, nie Marta. Tylko ty.
Czułem, jak jego słowa trafiają prosto w moje sumienie. Miał rację, ale wciąż nie mogłem wyobrazić sobie odwołania ślubu.
– A jeśli to już za późno? – spytałem cicho.
Bartek pochylił się do przodu.
– Nigdy nie jest za późno, żeby być szczerym ze sobą.
Targały mną wątpliwości
Dzień ślubu nadszedł szybciej, niż się spodziewałem. Wszyscy byli w ruchu – dekoracje, kwiaty, przygotowania. Ja siedziałem w pokoju, ubrany w garnitur, próbując zapanować nad szalejącymi myślami. Każdy krok tego dnia wydawał mi się automatyczny, jakbym był tylko biernym uczestnikiem wydarzeń, które nie należały do mnie.
– Mateusz, gotowy? – Usłyszałem głos Bartka za sobą. Spojrzałem na niego w lustrze.
– Nie wiem, czy dam radę – powiedziałem cicho, po raz pierwszy wyrażając to na głos, z sercem w gardle.
Stanął obok mnie, patrząc mi prosto w oczy.
– Słuchaj, masz jeszcze chwilę. Jeśli nie chcesz, nie musisz tego robić.
Pokręciłem głową, czując, jak dłonie zaczynają mi się pocić.
– A co z Martą? Co z moimi rodzicami? Wszystko jest przygotowane. Nie mogę ich zawieść.
Bartek położył dłoń na moim ramieniu.
– Stary, to twoje życie. Jeśli dzisiaj powiesz „tak”, robisz to na zawsze. Jeśli to nie twoja decyzja, przestaniesz być sobą.
Patrzyłem w jego oczy, a wewnątrz czułem, jak wszystko we mnie krzyczy, by uciekać.
– Tylko ty możesz to zatrzymać – dodał cicho.
Nie miałem odwagi, by to zrobić.
Czułem się jak obcy
Ceremonia zaczęła się o czasie. Goście tłoczyli się w kościele, czekając na chwilę, która miała zmienić moje życie. Marta stała przy ołtarzu, uśmiechnięta, promieniująca spokojem i szczęściem, jakby dokładnie to wyobrażała sobie od lat. Jej rodzice siedzieli w pierwszym rzędzie, moja rodzina obok nich – wszyscy dumni, pewni, że ich marzenie właśnie się spełnia.
A ja? Czułem, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a oddech staje się coraz płytszy. Kiedy spojrzałem na Martę, świat wokół zaczął rozmazywać się w szumie. Kapłan zaczął mówić, ale ja ledwo go słyszałem. Każde jego słowo odbijało się echem w mojej głowie.
– Czy ty, Mateuszu, bierzesz Martę za żonę? – Jego głos przebił się przez hałas w mojej głowie.
Wpatrywałem się w Martę, w jej pełne nadziei oczy, a potem... w podłogę. Wszystko we mnie wołało, żeby coś powiedzieć, cokolwiek. Cisza stawała się nieznośna, a oczy gości zwróciły się w moją stronę.
– Mateusz? – zapytała szeptem Marta, zdziwiona moim milczeniem.
Nie mogłem dłużej udawać.
– Przepraszam... – szepnąłem, ledwo słysząc własny głos. – Nie mogę tego zrobić.
Rozległ się szmer niedowierzania wśród gości.
Świat nagle się zatrzymał
W kościele zapanowała cisza, której nie sposób opisać. Czułem na sobie setki spojrzeń – szok, niedowierzanie, gniew. Marta stała przede mną, jakby nagle zrozumiała, co właśnie się wydarzyło. Jej uśmiech zgasł, a oczy wypełniły się łzami. Przez moment miałem wrażenie, że czas się zatrzymał.
– Co ty robisz? – zapytała, ale jej głos się łamał.
Nie byłem w stanie spojrzeć jej w oczy. Czułem ciężar tej chwili – zawód, jaki sprawiłem jej, rodzicom, wszystkim. Ale jednocześnie po raz pierwszy od dawna, mimo potwornego poczucia winy, czułem coś jeszcze – ulgę.
Zerknąłem na rodziców. Moja matka miała zaszklone oczy, ojciec zaciskał szczęki, starając się opanować gniew. Goście szeptali między sobą, kilka osób wstało, by lepiej widzieć scenę, która rozwijała się przed nimi niczym katastrofa.
– Przepraszam... nie mogę – powtórzyłem głośniej, choć mój głos wciąż drżał.
Marta cofnęła się o krok, a jej twarz przybrała wyraz absolutnego niedowierzania.
– Mateusz... Dlaczego? – spytała cicho, ale nie miałem odpowiedzi, która by to wyjaśniła.
Odwróciłem się i ruszyłem w stronę wyjścia. Zostawiłem ją tam, zrozpaczoną, a cała sala obserwowała mnie w milczeniu. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, złapałem pierwszy głęboki oddech od wielu miesięcy.
Po chwili dołączył do mnie Bartek.
– Zrobiłeś to – powiedział, patrząc mi w oczy, wciąż zaskoczony tym, co się stało.
Nie odpowiedziałem. Nie miałem jeszcze siły zmierzyć się z konsekwencjami.
Wszyscy byli przeciwko mnie
Stanąłem przed kościołem, czując, jak nogi zaczynają się pode mną uginać. Słońce, które wcześniej paliło mi skórę, teraz wydawało się zimne i odległe. Bartek klepnął mnie w ramię, ale jego zwykle pewna postawa była teraz jakby ostrożna.
– No i co teraz? – zapytał cicho, jakby bał się, że jego słowa mogą mnie złamać.
Spojrzałem na niego bez słów. Nie miałem gotowych odpowiedzi. Przed chwilą wywróciłem swoje życie do góry nogami, a teraz stałem przed tą decyzją z poczuciem ulgi, ale i strachu. Wiedziałem, że przede mną była prawdziwa burza – rodzina, Marta, wszyscy.
Za sobą słyszałem otwierające się drzwi kościoła. Ludzie zaczęli wychodzić. Ich wzrok palił mnie na plecach, czułem ciężar każdego spojrzenia. Marta pojawiła się w drzwiach, prowadzona przez swoją matkę, cała roztrzęsiona, ze łzami na policzkach. Ojciec szedł za nimi, marszcząc brwi z gniewem, który ledwo trzymał w ryzach. Wiedziałem, że za chwilę nastąpi konfrontacja.
– Coś ty narobił? – wysyczał ojciec, podchodząc do mnie. – Jak mogłeś upokorzyć nas w taki sposób? Cała rodzina Marty, wszyscy przyjaciele… Ty naprawdę myślisz, że możesz teraz po prostu odejść?
Nie miałem siły się bronić. W tej chwili czułem się winny, ale jednocześnie wiedziałem, że gdybym poszedł do ołtarza, skrzywdziłbym Martę jeszcze bardziej. Spojrzałem mu w oczy.
– Przepraszam, tato, ale nie mogłem tego zrobić. To nie była miłość. Marta zasługuje na kogoś, kto ją pokocha naprawdę.
Ojciec cofnął się, zaskoczony moimi słowami, jakby pierwszy raz usłyszał, co naprawdę czuję. Ale jego twarz szybko zmieniła się w maskę wściekłości.
– Ale wstyd. Zhańbiłeś nas wszystkich, całą rodzinę – wycedził przez zęby.
Za mną pojawiła się Marta, już nie płacząc, ale z pustym spojrzeniem. Przez chwilę nasze oczy się spotkały, ale nie powiedziała ani słowa. Po prostu odwróciła się i odeszła, a ja stałem tam, patrząc, jak wszystko, co znałem, odchodzi wraz z nią.
Straciłem wszystko – jej, rodzinę, szacunek bliskich. A jednak, w tej samej chwili, po raz pierwszy od dawna miałem poczucie, że to była moja decyzja. W końcu postawiłem się oczekiwaniom, nawet jeśli oznaczało to samotność i gniew innych.
Mateusz, 28 lat