Reklama

Życie w takim bloku, jak mój, pełnym anonimowych lokatorów, przypominało mi niekiedy krajobraz za oknem – było chłodne i odległe. Ludzie mijali się w milczeniu, zatrzaskując drzwi i zamykając się w swoich małych, samotnych światach.

Reklama

Tego ranka, jak zawsze, wstałem o szóstej. W kuchni czekał na mnie ten sam widok: filiżanka kawy i sterta gazet, które czytałem z przyzwyczajenia, choć wiadomości od dawna mnie nie cieszyły. Zawsze na koniec poranka wychodziłem na korytarz, żeby zobaczyć, czy listonosz przyniósł jakieś ulotki albo rachunki.

Ale tego dnia, kiedy otworzyłem drzwi, nie znalazłem ani rachunków, ani reklam. Na mojej wycieraczce stał talerz pełen pierogów, przykryty kawałkiem folii aluminiowej.

Co to za żarty? – wymamrotałem do siebie.

Ostrożnie podniosłem talerz. Był ciepły, pachniał domowym obiadem – twarogiem i cebulką. Usiadłem w kuchni i patrzyłem na pierogi jak na zagadkę, którą koniecznie musiałem rozwiązać. Po chwili wahania postanowiłem spróbować. Smak był obłędny, jak u mojej mamy, która dawno temu przygotowywała mi takie obiady. Wróciły wspomnienia, a z nimi pytanie: kto mógł zrobić coś tak miłego? Wiedziałem, że muszę się tego dowiedzieć.

Byłem ciekawy

Postawiłem talerz w zlewie, a myśli nie dawały mi spokoju. Kto wpadł na pomysł, żeby zostawić pierogi akurat mnie? Chodziłem po mieszkaniu, przystając co chwilę, aż w końcu spojrzałem na zegar. Było już po ósmej. Idealna pora, żeby wyjść na korytarz i zacząć małe śledztwo.

Otworzyłem drzwi, rozglądając się w obie strony. Cisza. Na piętrze żyło jeszcze pięć rodzin. Najbliżej mieszkała starsza pani W., która ostatnio narzekała, że bolą ją nogi i rzadko wychodziła z domu. Dalej młoda para, która wprowadziła się niedawno – oni chyba nawet nie wiedzą, jak wyglądam. Na końcu korytarza był Pan Stanisław, emerytowany górnik, wiecznie na kacu. Nie, pierogi od niego to absurd.

Zbiegłem piętro niżej. Tam mieszkał Marek z żoną, zawsze witający mnie skinieniem głowy. A może to od nich? Pukałem po kolei do drzwi, ale nikt nie przyznał się do tajemniczego daru. W końcu, na drugim piętrze, zobaczyłem ją – nową lokatorkę. Kobieta średniego wzrostu, z czerwonym szalikiem na szyi, zawołała:

– Dzień dobry! Szuka pan kogoś?

– Może pani? – wypaliłem, zanim zdążyłem się zastanowić, jak zabrzmi to pytanie. Kobieta przekrzywiła głowę i spojrzała na mnie zdziwiona.

– Słucham? – odpowiedziała, marszcząc brwi.

Poznałem nową sąsiadkę

Z bliska wyglądała na jakieś czterdzieści lat, miała łagodne rysy twarzy, choć coś w jej oczach zdradzało zmęczenie. Westchnąłem, czując się głupio.

– Znalazłem dziś rano talerz pierogów na wycieraczce. Próbuję ustalić, kto mógł je zostawić.

Na dźwięk słowa „pierogi” lekko się uśmiechnęła.

– A więc smakowały? – zapytała, a ja w tym momencie byłem już pewien.

– To pani! – wykrzyknąłem triumfalnie.

Skinęła głową.

– Wprowadziłam się tu kilka tygodni temu. Miałam nadzieję jakoś... przełamać lody. Zrobiłam więcej, niż zdołam zjeść, więc pomyślałam, że może sąsiedzi się ucieszą. – jej uśmiech zgasł nagle. – Ale widzę, że to był głupi pomysł.

– Nie, nie! – przerwałem szybko. – Były doskonałe. Tylko zaskoczyło mnie to, bo… no, wie pani, nie zdarza się tu nic takiego.

Wyciągnęła rękę:

– Monika. Miło mi pana poznać.

– Jan. – Uścisnąłem jej dłoń, czując, że coś w tym spotkaniu zmieni mój świat.

Zaprosiła mnie na herbatę

Kilka dni później zapukałem do drzwi Moniki. Trzymałem w rękach talerz, na którym wcześniej były pierogi, teraz umyty i pachnący płynem do naczyń. Czułem dziwną tremę, jakbym zaraz miał wygłosić mowę przed publicznością. Monika otworzyła niemal natychmiast.

– Och, pan Jan! Proszę, proszę, wchodzić – powiedziała z entuzjazmem.

– Dziękuję, chciałem tylko oddać talerz i… podziękować jeszcze raz za pierogi – zacząłem, ale Monika ucięła moje tłumaczenia ruchem ręki.

– Chodźmy na herbatę, mam akurat świeżo zaparzoną. – Uśmiechnęła się ciepło, co rozwiało moje opory.

Usiedliśmy przy małym, schludnym stole w jej kuchni. Monika podała herbatę w porcelanowych filiżankach, jakich dawno nie widziałem. W powietrzu unosił się zapach cynamonu i pomarańczy.

– Muszę przyznać, że to był najciekawszy talerz pierogów w moim życiu – zażartowałem, przełamując pierwsze lody.

– A ja muszę przyznać, że się bałam, czy ktoś je w ogóle zauważy – odpowiedziała, zamieszawszy herbatę.

Zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Dowiedziałem się, że Monika przeprowadziła się tu po rozwodzie. Sama, bez dzieci, z dala od dawnego życia. Powiedziała, że czuje się obco i samotnie w nowym miejscu. Poczułem w sercu ukłucie – czyżbym znalazł w niej kogoś, kto rozumiał moją samotność?

Wpadliśmy na pewien pomysł

Kolejne spotkania z Moniką stały się małą tradycją. Rozmowy przy herbacie pozwalały mi na chwilę zapomnieć o zimnej samotności, którą znałem od lat. Gdy zbliżały się święta, podczas jednej z wizyt Monika nagle zadała pytanie, które mnie zaskoczyło:

– A jak pan spędza Wigilię? – zapytała, mieszając herbatę w filiżance.

– Sam – odparłem bez zastanowienia.

Była to odpowiedź tak naturalna, jakby samotność była moją drugą naturą.

Wigilia nigdy nie była dla mnie wielkim wydarzeniem.

Monika spojrzała na mnie z wyraźnym smutkiem.

– To takie smutne. Święta powinny być czasem dla ludzi.

Milczałem. Miała rację, ale przecież nie zmienię lat nawyków. Po chwili Monika odezwała się z nowym błyskiem w oku:

– A może by tak zorganizować wspólną Wigilię?

Zmarszczyłem brwi.

– Wspólną?

– Dla mieszkańców bloku. Przecież nie tylko my spędzamy święta samotnie. Może to byłaby okazja, żeby się poznać?

– Z całym szacunkiem, ale… tu ludzie nawet dzień dobry nie mówią – zauważyłem sceptycznie.

Monika jednak nie dawała za wygraną.

– Zawsze ktoś musi być pierwszy. Wiem, że to odważne, ale kto wie, może się uda? Jeśli pomoże mi pan zapraszać sąsiadów, to zrobimy coś pięknego.

Wzruszyłem ramionami. Jej entuzjazm był zaraźliwy, choć jeszcze nie wiedziałem, czy mam w sobie odwagę, by wyjść do ludzi.

Dobrze, spróbuję – powiedziałem w końcu.

Uśmiechnęła się tak ciepło, że poczułem, że ten pomysł może rzeczywiście przynieść coś dobrego.

Wigilia zmieniła wszystko

Wigilia nadeszła szybciej, niż się spodziewałem. Z Moniką spędziliśmy ostatnie dni na gorączkowych przygotowaniach. Napisaliśmy ręczne zaproszenia, które wrzuciliśmy do skrzynek mieszkańców. Chodziliśmy od drzwi do drzwi, tłumacząc, że organizujemy spotkanie w świetlicy na parterze. Reakcje były różne – od zdziwienia, przez niechęć, aż po nieśmiałe „zastanowię się”.

Monika nie traciła zapału, a ja, choć początkowo sceptyczny, zaczynałem wierzyć, że może się udać. W dzień Wigilii świetlica wyglądała jak z bajki. Monika udekorowała ją girlandami światełek i stroikami, a na stołach znalazły się pierogi, barszcz, ryby i ciasta, które wspólnie przygotowaliśmy.

Na początku zjawiło się tylko kilka osób. Starsza pani W. przyszła z wnuczką, której nigdy wcześniej nie widziałem. Marek z żoną nieśmiało wnieśli miskę sałatki. Wkrótce pojawili się kolejni – młoda para z dzieckiem, Pan Stanisław, który od wejścia roześmiał się i powiedział:

No, Panie Janie, nie wiedziałem, że ma Pan w sobie ducha świąt!

Atmosfera początkowo była napięta, ale Monika, z wrodzonym wdziękiem, znalazła sposób, by wciągnąć wszystkich do rozmowy. Zaczęliśmy od dzielenia się opłatkiem, a potem śpiewaliśmy kolędy. Z każdą minutą czułem, jak znikają bariery, które przez lata dzieliły nas w tym bloku. Kiedy spojrzałem na ludzi wokół, którzy śmiali się, rozmawiali i wymieniali ciepłe życzenia, poczułem coś, co trudno mi było nazwać – radość, ale i spokój.

Na koniec Monika usiadła obok mnie i powiedziała cicho:

– I co, Panie Janie? Czy nie warto było spróbować?

Spojrzałem na nią i uśmiechnąłem się.

– Moniko, to była najlepsza Wigilia w moim życiu.

Kiedy ostatni goście wyszli, świetlica była pełna pustych talerzy i szmeru gasnących światełek. Monika spojrzała na mnie, poprawiając szalik.

– Myślę, że to nie ostatnie takie spotkanie – powiedziała z uśmiechem.

– Na pewno nie – odparłem. – W przyszłym roku zrobię więcej pierogów.

Roześmiała się, a ja poczułem, że w tej chwili zniknęło coś, co przez lata ciążyło mi na sercu. Może to była samotność, może brak odwagi, by otworzyć się na innych. Jedno wiedziałem na pewno: dzięki Monice i tej Wigilii poczułem, że znów jestem częścią czegoś większego.

Reklama

Jan, 67 lat

Reklama
Reklama
Reklama