Reklama

Nigdy nie miałam ciśnienia na bycie panną młodą jak z bajki. Wiecie, ta cała biała sukienka, rzucone welony, pantofelki kopciuszka… Jasne, przymierzałam kilka sukien i płakałam ze wzruszenia, ale tylko dlatego, że zamek nie chciał się zapiąć. Nie jestem z tych, co się katują kapustą na parze i bieżnią o piątej rano. Plan był prosty: ślub w kościele, potem obiad w restauracji, kilku przyjaciół i garść krewnych. Myślałam, że to wystarczy, żeby być szczęśliwą. I wtedy wszystko zaczęło się sypać.

Załamałam się

Stałam w łazience z testem ciążowym w dłoni.

Wszystko w porządku? – zapytał narzeczony, gdy długo nie wracałam z łazienki.

– Moment – rzuciłam i zamknęłam za sobą drzwi.

Wróciłam po pięciu minutach z testem w dłoni. Po prostu podałam mu go bez słowa. Spojrzał. Mrugnął. Potem znów spojrzał.

– Jesteś...

– No chyba.

Milczał przez chwilę. Wpatrywał się w test, jakby miał mu coś jeszcze wyjaśnić.

– To dobrze, prawda? – zapytał w końcu, cicho. – Przecież chcieliśmy mieć dzieci.

– Tak, kiedyś. Kiedy już się ogarniemy. A nie tydzień przed ślubem! – usiadłam na łóżku i złapałam się za głowę. – To nie tak miało wyglądać.

Adam usiadł obok i objął mnie ramieniem.

To przecież nie koniec świata.

Spojrzałam na niego i próbowałam się uśmiechnąć, ale nie wyszło.

Moja mama mnie zabije. Albo co gorsza – zacznie się modlić nade mną jak nad opętaną.

– Przestań.

– Ona mnie z domu wyrzuci.

Wyrzekła się mnie

Liczyłam na to, że uda mi się ukryć mój stan do dnia ślubu. I nie wiem, co mnie wtedy podkusiło, że wygadałam się mamie. Chyba miałam cichą nadzieję, że mnie zrozumie. Zadzwoniłam do niej w sobotę rano.

Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam, stojąc w kuchni z telefonem przy uchu.

– Tylko nie mów, że zmieniasz sukienkę, bo już wszystko ułożone!

– Nie o to chodzi… Chodzi o to, że... jestem w ciąży.

Zapadła cisza.

– Halo? – sprawdziłam, czy nie rozłączyła się przypadkiem.

– To jakiś żart?

– Nie.

– Tydzień przed ślubem?! – jej głos przeskoczył o dwie oktawy. – Ty chyba sobie żartujesz. Nie mogłaś poczekać kilku dni, tylko... Boże, coś ty najlepszego narobiła!

– Mamo, to nasze dziecko. Ślub i tak bierzemy.

– Jak mogłaś?! To niemoralne. Nie tak cię wychowałam. Wiesz, co ludzie powiedzą?!

– Mamo...

Nie chcę tego słuchać. Po prostu… nie chcę cię znać.

Zamarłam.

– Mamo?

– Nie dzwoń do mnie. Nie przychodź. Wstyd mi za ciebie – powiedziała, a potem się rozłączyła.

Stałam z telefonem w dłoni. Adam wszedł do kuchni.

– I jak?

Nie chce mnie znać.

Zasłoniłam usta dłonią i rozpłakałam się jak nigdy.

Uśmiechnęłam się słabo

Adam zrobił mi herbatę, jakby to miało rozwiązać cokolwiek. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, milcząc.

– Zostaw w spokoju – odezwał się w końcu. – Nie przekonamy jej. Przynajmniej nie teraz.

– Ona nie była wściekła. Ona była rozczarowana. Jakby właśnie odkryła, że jej córka to jakaś... ladacznica – spojrzałam w okno. – Dla niej wszystko musi być czarno-białe.

– No to będzie musiała zmienić swoje nastawienie.

Prychnęłam.

– Klara…

– Wiem – przerwałam mu. – Mam trzydzieści lat. Wiem, że nie powinnam się tym tak przejmować. Ale... to mama.

Westchnął. Wstał, obszedł stół i uklęknął przede mną.

– Coś ci powiem. Ten dzieciak będzie miał trochę twojego uporu, trochę mojego spokoju, okej? Będzie naszym ukochanym szkrabem i nic ani nikt tego nie zmieni.

Uśmiechnęłam się słabo.

– Okej.

– I będzie wiedzieć, że rodzina to nie tylko ci, co cię ochrzcili, ale też ci, którzy z tobą siedzą, kiedy płaczesz w piżamie.

Przestań, bo znowu się rozkleję – mruknęłam, ale ścisnęłam jego dłoń.

– Ślub bierzemy – powiedział stanowczo. – Mama przyjdzie albo nie. A ty będziesz najpiękniejsza.

– Nawet jak się nie dopnę?

To najwyżej ubierzesz się w spadochron.

Parsknęłam śmiechem przez łzy.

Otrzymałam wsparcie

Zadzwoniła moja ciotka Hanka. Oczywiście już wszystko wiedziała. U nas wiadomości rozchodzą się błyskawicznie.

– Wiesz, że twoja matka od wczoraj chodzi po sąsiadkach i mówi, że „straciła córkę przez grzech”? – zaczęła bez ogródek. – Coś ty jej powiedziała?

– Że jestem w ciąży.

Tylko tyle?

– Tak.

Usłyszałam, jak ciotka westchnęła głośno.

– Wiesz, jak ona jest. Przez całe życie żyje tak, jakby sam Bóg jej miał wręczyć złoty dyplom za moralność.

– A ja właśnie odpadłam z konkursu.

– W jej oczach może i tak. A w moich? Ty jesteś mądrą, dorosłą kobietą, która wychodzi za mężczyznę, którego kocha i będzie miała dziecko.

– I to takie okropne?

– Nie, kochanie. To życie.

Zamilkłyśmy na chwilę. Potem zapytałam:

Myślisz, że przyjdzie na ślub?

– Nie wiem. Ona teraz zgrywa Matkę Boską Bolesną, ale… może.

– A jak nie?

– To się mówi: „trudno”, bierze się bukiet i idzie do ołtarza. Z podniesioną głową.

Uśmiechnęłam się.

Dzięki, ciociu.

– Masz mnie. A i Adam jest niezły, tak między nami. Trochę za miły, ale może ci się to kiedyś znudzi.

– Ciociu!

Zaśmiała się.

– Żartuję. I pamiętaj: masz prawo być szczęśliwa.

Musiałam się z tym pogodzić

W dzień ślubu z nieba lał się deszcz.

To na szczęście – powiedział Adam. – Albo na to, żebyśmy się nie rozpuścili ze słodyczy.

Byliśmy już pod drzwiami kościoła, kiedy ją zobaczyłam. Mama stała z parasolką, w ciemnym płaszczu, z miną jakby przyszła na egzekucję, a nie ślub córki. Zatrzymałam się.

– Chcesz, żebym jej coś powiedział? – zapytał Adam szeptem.

– Nie. Sama to zrobię.

Podeszłam do niej ostrożnie. Cisza między nami była tak gęsta, że mogłybyśmy ją pokroić i podać na zimno.

– Przyszłaś.

To nadal grzech – powiedziała lodowatym tonem. – Matką się jest, nawet jak dziecko błądzi.

– Nie zbłądziłam. Po prostu żyję po swojemu.

– Wbrew Bogu.

– Albo dzięki niemu. Bo dał mi to dziecko. I Adama.

Popatrzyła na mnie z czymś na kształt żalu, może tęsknoty.

Nie umiem tego zaakceptować.

– Nie proszę cię o zgodę. Tylko o to, żebyś była.

Spojrzała w bok.

– Wejdę. Jednak nie oczekuj, że się uśmiechnę.

– Nie oczekuję niczego. Po prostu… dobrze, że jesteś.

Adam czekał przy wejściu. Podał mi dłoń.

– Gotowa?

– Tak. Nawet jeśli to najdziwniejszy ślub świata.

Weszliśmy razem. Mama została z tyłu, ale była. I to musiało wystarczyć.

Zakręciło mi się w głowie

Po ślubie nie było wesela. Była kolacja w wynajętej sali, rosół, pierś z kurczaka i ciasto od cioci Hanki. I był śmiech. Taki prawdziwy, kiedy Adam opowiadał, jak zgubił obrączki w kieszeni płaszcza. Mama siedziała przy stole jak posąg. Nie uśmiechnęła się ani razu. Nie dotknęła sernika. Ale też nie wyszła. W pewnym momencie podeszłam do niej z herbatą.

– Wiem, że to nie tak, jak chciałaś.

– Nic nie jest tak, jak chciałam – odpowiedziała cicho. – Nie jestem już od tego, żeby wszystko było po mojemu.

– Mamo...

Nie przerywaj. Bo mi się głos załamie.

Patrzyła na mnie długo. Potem spojrzała na Adama, który właśnie tańczył z moją ciocią jak pokraczny niedźwiedź na lodzie.

On cię kocha. Widzę to.

– Bardzo.

Mama wzięła herbatę z mojej dłoni.

– A ty... jesteś silniejsza, niż myślałam.

Zakręciło mi się w głowie.

– Czyli... nie wyrzucisz mnie z rodziny?

– Nie dziś – odpowiedziała z odrobiną uśmiechu. – A jutro… zobaczymy.

To nie była zgoda. Nie była to też pełna akceptacja. Być może był początek. I wiedziałam, że dam radę. A jeśli ktoś się zgorszy? To niech patrzy.

Klara, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama