„Tydzień w hiszpańskiej Maladze przywrócił mi życiowy kurs. Dałem nura w romans, który zniósł mnie na miłosną mieliznę”
„Ania była instruktorką. Miała rozjaśnione słońcem włosy, oczy o kolorze morza i sposób bycia, który od razu przyciągał. Gdy pierwszy raz mnie zagadała, pomyślałem, że pewnie pomyliła mnie z kimś innym. Ale patrzyła mi prosto w oczy. I śmiała się. I wtedy pierwszy raz od dawna poczułem, że żyję”.

- Redakcja
Czasem mam wrażenie, że moje życie to jedna wielka pętla. Budzę się, siadam do komputera, kończę pracę, coś zjem, odpalę serial i znowu sen. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu. Pracuję zdalnie już od ponad trzech lat i to niby luksus, ale w rzeczywistości zamieniło się to w samotną egzystencję, gdzie największym przełamaniem rutyny jest rozmowa z kurierem.
Mam trzydzieści lat. A dokładnie za dwa tygodnie stuknie mi trzydzieści jeden. I właśnie ta nadchodząca data jakoś mnie przygniotła. Uświadomiłem sobie, że nie robię nic, co by mnie cieszyło. Nie mam partnerki, nie mam nawet z kim spontanicznie wyskoczyć na piwo. Moi znajomi poukładali sobie życie – dzieci, domy, kredyty i plany na wakacje z rodziną. A ja? Ja ostatni raz byłem na wyjeździe dwa lata temu, samotnie zwiedzałem Chorwację, robiąc setki zdjęć, których i tak nikomu później nie pokazałem.
Pewnego wieczoru, po trzecim kieliszku taniego wina i kolejnej powtórce „Breaking Bad”, coś mi w głowie nagle przeskoczyło. Otworzyłem przeglądarkę, wpisałem „kurs nurkowania” i wśród ofert wyskoczył mi intensywny tydzień w Hiszpanii. Nie zastanawiałem się długo – kliknąłem „zarezerwuj”. Może to był akt desperacji, może próba złapania czegoś nowego, czegokolwiek.
I tak oto wylądowałem w Maladze, z walizką i sercem przepełnionym nadzieją, że ten wyjazd coś zmieni. Pierwsze dni mijały pod znakiem upału, obcej mowy i ludzi, którzy wydawali się tak inni niż ja – bardziej otwarci, głośni, szczęśliwi. Czułem się jak widz, nie uczestnik. Ale wtedy pojawiła się Ania. Była instruktorką, choć wyglądała bardziej jak surferka z jakiegoś filmu. Miała rozjaśnione słońcem włosy, oczy o kolorze morza i sposób bycia, który od razu przyciągał. Gdy pierwszy raz mnie zagadała, pomyślałem, że pewnie pomyliła mnie z kimś innym. Ale nie – mówiła do mnie. Patrzyła mi prosto w oczy. I śmiała się. I wtedy pierwszy raz od dawna poczułem, że żyję.
Coś się we mnie uspokoiło
Pierwsze zanurzenie w wodzie było dla mnie bardziej emocjonalne niż się spodziewałem. Gdy znalazłem się pod powierzchnią, świat nagle zwolnił. Wszystkie dźwięki zniknęły, oddech stał się najważniejszy, a widok podwodnego świata, spokojny i obcy, wciągnął mnie bardziej niż przypuszczałem. Po wynurzeniu czułem się zmęczony, ale jednocześnie dziwnie spokojny. Jakby coś we mnie się uspokoiło. Gdy podniosłem głowę, Ania już czekała przy brzegu.
– No i jak? – zapytała, poprawiając maskę na szyi.
– Inaczej niż myślałem – odpowiedziałem niepewnie. – Przerażająco… ale dobrze. Chyba dobrze.
Uśmiechnęła się lekko.
– To normalne. Pierwszy raz zawsze wywraca człowieka na lewą stronę. Ale widziałam cię tam. Było w porządku.
Zamilkłem, nie bardzo wiedząc, co dodać. Czułem, jak ucieka ze mnie napięcie, ale nie potrafiłem się jeszcze otworzyć. Po wszystkim usiedliśmy na tarasie przy barze. Zamiast wracać do hotelu, dałem się namówić na drinka.
– Wiesz, że wyglądasz, jakbyś właśnie przeżył coś wielkiego? – powiedziała, patrząc na mnie z zainteresowaniem.
– Może dlatego, że dawno nic takiego nie przeżyłem. Praca, mieszkanie, seriale. To wszystko się robi takie samo.
– Znasz to uczucie, gdy jedziesz na oparach? Niby jeszcze coś się toczy, ale właściwie nie wiesz po co? – zapytała, a ja skinąłem głową.
Rozmawialiśmy długo. O podróżach, o tym, co ją przywiodło do Hiszpanii. O tym, że nie zawsze miała plan na siebie. Mówiła z dystansem, lekko, jakby znała już swoje słabości i się ich nie bała. W pewnym momencie zapytałem:
– A ty? Szukasz czegoś? Czy po prostu uciekasz?
– Może jedno i drugie – odpowiedziała bez zastanowienia. – Ale wiesz… życie nie musi mieć sensu, żeby było piękne.
Zamilkłem. To było coś, co chyba potrzebowałem usłyszeć. Spojrzałem na nią inaczej niż wcześniej. Nie tylko jak na instruktorkę z wakacyjnego kursu, ale jak na kobietę, która jakoś mnie przejrzała. Poczułem się… zauważony. Tak naprawdę. Pierwszy raz od dawna.
Zaczynałem coś do niej czuć
Kolejne dni płynęły szybciej, niż bym chciał. Zanim wstawałem, Ania już była na nogach. Czasem spotykaliśmy się przy śniadaniu, czasem tylko mijaliśmy się wzrokiem między zajęciami. Ale wieczorami zawsze znajdowaliśmy chwilę, żeby usiąść razem i po prostu porozmawiać. Nie wiem, kiedy zaczęliśmy jeść wspólnie kolacje, śmiać się z tych samych rzeczy, kończyć za siebie zdania. Przychodziło to naturalnie. Nie zadawałem pytań, ona nie dawała odpowiedzi, które nic nie znaczą. Nie było gry. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Ania mówiła niewiele o sobie. Wiedziałem, że mieszkała wcześniej w Polsce, że miała dość, że szukała czegoś innego. Nie tłumaczyła się. Nie próbowała robić wrażenia. Była inna od kobiet, które znałem. Była obecna. Potrafiła siedzieć w milczeniu i nie wypełniać go gadaniem. Mnie tego zawsze brakowało – tej cichej obecności bez przymusu. Któregoś wieczoru usiedliśmy na plaży. Wiatr był ciepły, morze spokojne. Ludzie dawno już się rozeszli, zostało tylko kilku turystów z butelką wina i dwójka dzieci bawiących się latarkami. Ania miała na sobie cienką bluzę, którą trzymała pod brodą, jakby nagle zrobiło jej się chłodno.
– Czasem żałuję, że nie mogę po prostu zostać – powiedziała.
– Co cię goni? – zapytałem, choć nie byłem pewien, czy mam prawo pytać.
Zawahała się.
– Sama nie wiem. Może przyzwyczajenie. A może to, że wszystko, co trwa zbyt długo, zaczyna mnie dusić.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Zgarnąłem garść piasku i przesypywałem go przez palce.
– A co się stanie, kiedy ten kurs się skończy? – spytałem w końcu.
Ania spojrzała na mnie, ale nie od razu odpowiedziała. Miała ten swój półuśmiech, jakby znała już zakończenie, którego ja jeszcze nie byłem świadomy.
– Zobaczymy – rzuciła w końcu i odwróciła wzrok w stronę morza.
Wtedy poczułem coś dziwnego. Było we mnie napięcie, ale i spokój. Chciałem, żeby coś się wydarzyło, a jednocześnie bałem się, że jeśli zbliżę się za bardzo, ona po prostu zniknie. Zaczynałem coś do niej czuć. I coraz bardziej miałem wrażenie, że ona tego nie chce. Albo że chce, ale nie potrafi.
Chyba coś źle zrozumiałem
Ostatni dzień kursu nadszedł szybciej, niż myślałem. Przez chwilę łudziłem się, że coś się jeszcze wydarzy, że może ten dzień przedłuży się do kolejnych, że znajdziemy powód, żeby zostać jeszcze chwilę dłużej razem. Ale plan był prosty – pożegnalna kolacja, ostatnie wspólne zdjęcia, wymiana kontaktów, uściski i powrót do życia, które każdy z nas zostawił na czas tych kilku dni. Ania tego wieczoru wyglądała inaczej. Była jakby nieobecna, rozkojarzona. Mówiła mniej niż zwykle, częściej sięgała po kieliszek. Gdy już wszyscy powoli zaczęli się rozchodzić, zapytała cicho:
– Zostań jeszcze chwilę.
Usiedliśmy na murku z widokiem na rozświetloną zatokę. Przez dłuższą chwilę się nie odzywaliśmy. Wiedziałem, że coś chce powiedzieć, ale też czułem, że nie będzie to nic łatwego.
– Gdybyśmy spróbowali? – odezwała się w końcu. – Nie obiecam ci nic. Nie będę wysyłać zdjęć każdego dnia, nie będę pisać co rano „dzień dobry”. Ale... chciałabym cię lepiej poznać. Nie tu, nie teraz. Tam, gdzie ty jesteś. W Polsce. Choćby na chwilę.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Nie dlatego, że nie brałem tego pod uwagę, ale... nie spodziewałem się, że to ona zrobi ten krok. A może tylko chciała dać mi coś na drogę?
– Tak – odpowiedziałem po chwili. – Jasne, spróbujmy.
Uśmiechnęła się lekko, ale jej oczy pozostały smutne. Jakby już wiedziała, że to się nie uda. Po powrocie do Polski byłem pełen nadziei. Pierwsze dni jeszcze trzymały mnie w tej euforii, że coś się zmienia. Napisałem wiadomość zaraz po wylądowaniu. Odpisała następnego dnia: „Wrócę do ciebie za chwilę. Potrzebuję trochę czasu”. Później próbowałem jeszcze dwa, trzy razy. Nic nachalnego. Krótkie wiadomości – pytanie jak się czuje, czy dotarła, czy wszystko w porządku. Żadnej odpowiedzi.
Czekałem. Najpierw dzień, potem tydzień. W końcu miesiąc. Cisza zaczęła wypełniać przestrzeń, w której wcześniej była rozmowa. Zacząłem analizować każde słowo, każdy gest, każde spojrzenie z tamtego wieczoru. Może źle zrozumiałem. Może to tylko był sposób, żeby zakończyć coś bez zgrzytu. Może nie powiedziała „spróbujmy”, tylko „żegnaj”.
Minął dokładnie miesiąc, gdy telefon zawibrował wieczorem, tuż przed snem. Wiadomość z nieznanego numeru. Krótka. Bez żadnego kontekstu.
„Tu Paweł, partner Ani. Wiem o wszystkim. To nie pierwszy raz. Ona znika na czas kursu. Nie pisz więcej.”
Przeczytałem to dwa razy, zanim dotarło do mnie, co właściwie przeczytałem. Partner. Wiedział o wszystkim. Nie pierwszy raz. Nagle cały mój wyjazd, te wieczory, rozmowy, bliskość – wszystko stało się czymś zupełnie innym. Nie odpisałem. Nie wiedziałem, co mógłbym napisać. Przez chwilę miałem ochotę zapytać, czy to prawda. Czy Ania naprawdę tylko grała. Ale po co? Leżałem potem długo w łóżku, przewijając w głowie każdą scenę z Hiszpanii. Czy byłem tylko rozrywką, jakimiś wakacyjnymi emocjami, które można potem po prostu zamknąć na hasło? Nie umiałem tego zrozumieć. Nie potrafiłem się jeszcze złościć. Był we mnie tylko pusty, ciężki zawód.
Tak bardzo chciałem wierzyć
Tego wieczoru otworzyłem wino, choć nie miałem na nie ochoty. Przeszukałem telefon, znalazłem zdjęcia z kursu. Ania na plaży, Ania w masce do nurkowania, Ania z kieliszkiem w dłoni... Śmiała się do obiektywu, jakby nic innego nie istniało. Nie potrafiłem już na to patrzeć tak samo. Zostawiłem telefon i przez chwilę po prostu siedziałem, patrząc w ścianę. Zacząłem mówić do niej w myślach. Wyobrażałem sobie, że znów siedzimy na tamtym murku, tylko teraz to ja prowadzę rozmowę.
– Wiesz, chciałem ci uwierzyć. Nie w tę historię o związku, nie w słowa „zobaczymy”. W to, jak na mnie patrzyłaś. W to, że coś czułaś. Może czułaś, ale nie umiałaś tego unieść.
Milczała, jak wtedy na plaży.
– Nie mam ci tego za złe. Nie do końca. Ale też nie potrafię cię zrozumieć. Dlaczego powiedziałaś, że chcesz spróbować? Żeby mi było łatwiej odejść? Czy tylko tak się żegnasz z każdym?
Wiedziałem, że nigdy nie dostanę odpowiedzi. Ale ta rozmowa była mi potrzebna. By jakoś pozamykać te wszystkie niedopowiedzenia.
– Gdybyśmy się jeszcze kiedyś spotkali… nie wiem, co bym ci powiedział. Może tylko „cześć”. I nic więcej. Bo chyba nie dałbym już rady usłyszeć twoich odpowiedzi.
Marcin, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na chorwackiej plaży nieznajomy nasmarował mi plecy i rozpalił we mnie ogień. Rano mąż zafundował mi zimny prysznic”
- „Na emeryturze odkryłam brudny sekret mojego męża. A ja z uśmiechem prałam mu gacie przez ostatnie 20 lat”
- „Byłam wdzięczna teściowej, że zajęła się moim synkiem. Gdy odkryłam, co wyprawia, wolałam oddać go do żłobka”