Reklama

Nigdy nie należałam do tych matek, które pozwalają dzieciom robić, co im się żywnie podoba. Mój syn wychowywał się w domu, gdzie był porządek i wymagania. Nie po to zrezygnowałam z pracy i całe życie poświęciłam jego edukacji, żeby potem patrzeć, jak wiąże się z kimś, kto nie jest nawet w stanie zapewnić mu czystego startu. Tak, jestem surowa, ale też sprawiedliwa. A życie mnie nauczyło, że nikt nie da ci tyle, co ty sam sobie wypracujesz.

Pamiętam, jak jeszcze niedawno planowałam, że mój jedynak pozna porządną dziewczynę – spokojną, wykształconą, najlepiej z dobrej rodziny. Może niekoniecznie bogatą, ale taką, co ma klasę. Tymczasem przyszedł któregoś dnia z wieścią, że „się zakochał”. I to w kim? Nawet nie miał odwagi przedstawić mi jej osobiście.

Musiałam działać

Pod koniec stycznia syn wrócił z pracy roześmiany. Usiadł przy stole w kuchni, włączył czajnik i zapytał, czy mamy jeszcze tego malinowego dżemu.

– Jest w spiżarce, za kompotami – powiedziałam, nie odrywając wzroku od krzyżówki.

– Dzięki, mamo – odparł i wyszedł.

Po chwili usiadł z kanapką i westchnął przeciągle.

Coś taki radosny? – zapytałam, nie podnosząc wzroku.

– A tak, nic... Po prostu fajny dzień.

Znałam go jak własną kieszeń. Jak miał „fajny dzień”, to znaczyło, że jakaś dziewczyna się pojawiła. Nie chciałam drążyć, ale on sam zaczął.

Poznałem kogoś. Miłą, fajną dziewczynę. Ma na imię Lena.

– Lena? Hm. A czym się zajmuje?

Pracuje w kawiarni, niedaleko mojego biura. Studiowała pedagogikę, ale musiała zrezygnować.

– Musiała? – uniosłam brwi.

– No… bo ma córeczkę. Hanię.

Zamarłam.

– Chcesz powiedzieć, że związałeś się z kobietą, która już ma dziecko?

– Mamo, to nie tak... Ona jest naprawdę w porządku. I to dziecko – mała – jest urocza.

– Urocza? Dziecko to nie piesek. Myślałam, że masz więcej rozsądku.

– Mamo, zakochałem się. I Lena... Ona naprawdę jest wyjątkowa.

Patrzyłam na niego. Mój syn – mój mądry, ambitny chłopak – i taka wpadka? Wiedziałam, że muszę działać. Tyle lat poświęceń nie mogły pójść na marne.

Nie mogłam odpuścić

Kilka dni później ugotowałam rosół, upiekłam sernik – klasyka na „rodzinne spotkanie”. Syn nie miał pojęcia, że zaprosiłam Lenę na obiad. Znalazłam ją sama – wystarczyło trochę poszperać w mediach społecznościowych. Odpisała na moją wiadomość z grzecznością, ale i lekkim niepokojem. Miała przyjść na trzynastą.

Mamo, co ty wyprawiasz?! – wrzasnął syn, jak tylko się dowiedział.

– Zaprosiłam Lenę. Chcę ją poznać. Chyba mi się to należy?

– Ale… bez mojej zgody?

– Synu, czy ja zapraszam cię na pogrzeb? Zrobiłam obiad. Chcę porozmawiać. Tyle.

O trzynastej Lena stanęła w drzwiach z dziewczynką na rękach. Ubrana ładnie, choć trochę za skromnie jak na taką okazję. Dziewczynka miała różowe kokardki i uparcie trzymała się matczynej nogi.

– Dzień dobry, pani Regino – powiedziała Lena, ściskając torebkę. – To Hania.

– Dzień dobry – odparłam chłodno. – Proszę, niech pani wejdzie. I zdejmie buty, tu parkiet lakierowany.

Usiedliśmy przy stole. Ja, mój syn, Lena i mała. Obserwowałam, jak mój dom zamienia się w plac zabaw.

– Ma pani rodzinę w mieście? – zagaiłam przez zaciśnięte zęby.

– Nie, tylko my dwie. Moi rodzice nie żyją.

– Och. W takim razie – spojrzałam wymownie na syna – rozumiem, kto będzie musiał wziąć wszystko na swoje barki.

Mamo, daj spokój…

– Daj spokój? Synu, to nie jest tylko „związek”. To jest pakiet z bonusem, który płacisz do końca życia.

Trafiłam go w czuły punkt

Oczywiście, nie powiedziałam wszystkiego przy obiedzie. Nie chciałam robić scen przy stole. Ale wieczorem, kiedy Lena już wyszła, a mój syn siedział naburmuszony w salonie, przysiadłam się z herbatą i zaczęłam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.

Możemy porozmawiać jak dorośli?

– Jeśli to znowu o Lenie, to daruj sobie.

– Posłuchaj. Nie mam nic przeciwko miłości. Ale powiedz mi szczerze: naprawdę chcesz wychowywać cudze dziecko?

– To nie jest „cudze dziecko”, mamo. Hania jest częścią Leny. A ja ją kocham.

– Tyle że to nie twoje geny. Nie twój obowiązek. A co, jak ona któregoś dnia cię zostawi? Z dzieckiem, którego nawet nie jesteś ojcem?

– Mamo, Lena nie jest taka. Jest lojalna, dojrzała…

– I porzucona przez wcześniejszego partnera, o ile dobrze zrozumiałam?

Zamilkł. No właśnie. Trafiłam go w czuły punkt.

– Mamo, nie wszyscy są tacy jak tata. Nie każda relacja kończy się zdradą.

– Nie każda, ale wiele. I chyba nie po to uczyłam cię odpowiedzialności, żebyś teraz szukał problemów na własne życzenie.

– A może po prostu mnie nie obchodzą twoje „plany”? To moje życie, mamo. Moje decyzje.

– Myślisz, że łatwo patrzeć, jak mój jedyny chłopak oddaje swoje młode lata kobiecie po przejściach?

Ona nie jest po przejściach. Ona po prostu... żyje.

Spojrzał na mnie z żalem

Z czasem Lena zaczęła bywać u nas częściej. Nie pytałam, nie zapraszałam – po prostu zaczęła się pojawiać. Udawałam, że mnie to nie rusza. Parzyłam herbatę, serwowałam ciasto i siedziałam przy stole z kamienną miną. Jednak wszystko we mnie się gotowało. Zwłaszcza kiedy mój własny syn mówił do Hani „skarbie” i wiązał jej buciki, jakby to była jego córka. Pewnego popołudnia wróciłam wcześniej z zakupów. Wchodzę, a tu proszę – Lena w moim fartuchu, w mojej kuchni, miesza coś w garnku. Hania rysowała kredkami na moim obrusie.

– Dzień dobry, pani Regino! – rzuciła radośnie. – Robię zupę dyniową, mam nadzieję, że pani lubi.

– Uwielbiam, kiedy ktoś bez pytania gotuje w moim domu – odparłam lodowato, zdejmując płaszcz. – Zwłaszcza w moim fartuchu.

– Och... przepraszam. Kamil powiedział, że mogę...

– Kamil się mylił. Nie lubię niespodzianek.

Weszłam do swojego pokoju i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Mój syn przyszedł kilka minut później, z głupim uśmieszkiem.

Mamo, bez przesady... Lena chciała ci zrobić przyjemność.

– Przyjemność? Dla mnie przyjemność to cisza, spokój i brak cudzego dziecka mazgającego po moim obrusie.

– Hania niczego nie zniszczyła…

– Czy ty naprawdę tego nie widzisz? Ona się tu urządza. Powoli, ale skutecznie. Najpierw fartuch, potem kuchnia. A za chwilę klucze do mieszkania?

– Mamo…

– Nie kończ.

Spojrzał na mnie z żalem. A ja tylko wzruszyłam ramionami.

Musiałam mu to wybić z głowy

Nie musiałam długo czekać, by moje przeczucia się spełniły. Kilka tygodni później Kamil usiadł przy stole z tą swoją miną „mam coś ważnego do powiedzenia”. Znałam go – zawsze zaczynał od kręcenia łyżeczką w herbacie, jakby to miało mu pomóc znaleźć właściwe słowa.

Mamo... chcę z tobą porozmawiać – powiedział w końcu.

– Słucham – odparłam, nie odrywając wzroku od gazety.

Myślimy z Leną o wspólnym mieszkaniu.

Odłożyłam gazetę.

– W jakim sensie „myślicie”?

– No, że się wprowadzamy razem. Wynajmiemy coś. Nie chcemy z tobą konkurować o kuchnię.

– A więc jednak. Udało jej się. Gratulacje – prychnęłam.

– Mamo, błagam. To moja decyzja.

– A ja mam w nią wierzyć? Dziewczyna z dzieckiem, bez porządnej pracy, z niewiadomą przeszłością – i ty chcesz z nią zaczynać nowe życie?

– To nie jest decyzja z impulsu. Mieszkamy razem, bo chcemy być rodziną. Razem z Hanią.

Rodziną?! – syknęłam. – Ty jeszcze nie masz nawet obrączki na palcu, a już chcesz wychowywać cudze dziecko?!

– Hania to nie „obce dziecko”, mamo. Zaczynam ją traktować jak własną.

– No to pogratulować. Mam nadzieję, że jak przyjdzie ci płacić alimenty, to też będzie ci łatwo.

To było podłe – rzucił i wstał.

– Nie. To było prawdziwe.

Zatrzasnął za sobą drzwi. Znowu. Siedziałam, słuchając w ciszy dźwięku gotującej się wody. To już nie była tylko herbata. To był koniec.

Zapomniałam o najważniejszym

Minęły trzy miesiące. Nie dzwonił. Nie odwiedzał. A ja... nie zamierzałam robić pierwszego kroku. Miał swój wybór, swoją „rodzinę”, swoją kobietę z przeszłością i dziecko, które mówiło do niego „tato”, chociaż dla niej ojcem nigdy nie był i nie będzie. Pewnego popołudnia, gdy podlewałam kwiaty na balkonie, zadzwonił domofon. Nacisnęłam.

– Dzień dobry, pani Regino – powiedziała Lena. – Przyszliśmy tortem.

Z jakiej to okazji? – mruknęłam.

– Mam urodziny – odezwał się Kamil.

Aż mnie zatkało. Zapomniałam. Po raz pierwszy w życiu zapomniałam o urodzinach własnego dziecka.

– Pomyśleliśmy, że może przyjdziemy razem. Hania narysowała dla pani laurkę – dodała Lena, wyciągając kolorowy kartonik z serduszkiem.

Wzięłam go niechętnie. Dziecięca kreska, napis „Babcia”.

– Hania uważa panią za część rodziny – powiedziała cicho Lena.

– Rodziny? – spojrzałam na nią chłodno. – To nie jest moja rodzina.

– Mamo… – Kamil spojrzał na mnie ze smutkiem.

– Idźcie.

Patrzyłam, jak odchodzą. Ona, on, mała. Znikli za rogiem. Nie zatrzymałam ich. Bo ja już swoje dziecko wychowałam. I nikt nie zmusi mnie, bym teraz wychowywała cudze.

Regina, 57 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama