„Tyrałam za granicą, by odłożyć trochę grosza na starość. A teraz jestem biedna, bo syn przepuścił kasę i zniknął”
„– To pani jest mamą Marcina? – odezwała się powoli, ściszonym głosem. Momentalnie poczułam niepokojące ukłucie w klatce piersiowej. – Owszem. Ale czemu tak się dziwnie wyrażasz o swoim mężu? – Mężu? – wpatrywała się we mnie z kompletnym zaskoczeniem, po czym gwałtownie przyłożyła rękę do ust. – O rany, ale z niego kanalia...”.

- Listy do redakcji
W ośrodku pomocy socjalnej w Wiesbaden, w którym byłam zatrudniona, wysłuchiwałam tylu historii o ludzkich dramatach, że po powrocie do swojego małego mieszkanka miałam problemy z zaśnięciem. Przebywali tam głównie ludzie w podeszłym wieku, więc można uznać, że był to przytułek dla seniorów wyrzuconych z domów przez rodzinę.
W takich momentach sięgałam po mój rodzinny album, aby oderwać myśli od nieszczęść innych ludzi i ucieszyć oczy własnym szczęściem. Mój dorosły syn, Marcin, regularnie wysyłał mi fotografie, dzięki czemu mogłam chociaż w ten sposób uczestniczyć w życiu bliskich, mimo dzielącej nas odległości.
Zdjęcia z jego ślubu, potem z narodzin mojej ukochanej wnuczki Isi, a następnie wnuka Karolka. Uwiecznione pierwsze kroki maluchów, ich początki w przedszkolu i szkole. No i wreszcie nasz wielki cel – kupno działki i budowa niewielkiego domu. Piętnaście długich lat. Piętnaście lat spędzonych poza domem, na usługach obcych, pracując jako salowa w szpitalach i ośrodkach pomocy społecznej.
Miałam swój cel
Moja szefowa z firmy, która zajmuje się znajdowaniem pracy dla opiekunek, Vera, nie mogła tego pojąć.
– Nie mieści mi się to w głowie, Irena. Zostawiłaś dotychczasowe życie i posadę w sklepie, żeby tutaj wycierać cztery litery, szorować brudne kuchenki i żyć w zimnej, zawilgoconej dziurze. Jaki to ma sens?
– Chcę w końcu mieć swój kąt na tym świecie. Pensja sprzedawczyni w Polsce mi na to nie pozwoli. Tutaj, wycierając tyłki, zarobię na to – tłumaczyłam jej cierpliwie.
Nie mogła tego rozumieć. Przez całe życie miała komfortowe warunki – rodzinę, która ją kochała, dom pełen ciepła, kanapki do szkoły i letni wypoczynek nad morzem. Moje dzieciństwo było zupełnie inne. Zostałam porzucona pod drzwiami kościoła jako niemowlę. Cudem przetrwałam. Wychowałam się w domu dziecka, nigdy nie trafiłam do rodziny zastępczej. Byłam nielubiana przez innych, nikt nie okazywał mi czułości. Pewnie dlatego, że uchodziłam za nieokrzesaną, nieufną i oschłą. Nikt jednak nie pokazał mi, jak być łagodną, jak przyjmować pieszczoty i czułe słowa.
Musiałam sobie radzić
Od najmłodszych lat miałam tylko jedno pragnienie – własne gniazdko. Wymarzony, piętrowy domek z jasnymi wnętrzami i zielonym ogrodem, pełnym owocowych drzew, kolorowych kwiatów i z huśtawką. Ale jak mogłam to osiągnąć, kiedy moja pensja sklepowej ledwo pokrywała podstawowe potrzeby? Harowałam w małym sklepiku, oddalonym o 20 km od sierocińca, który opuściłam po osiągnięciu pełnoletności.
Opuściłam dom dziecka z pojedynczą walizką i garścią oszczędności, które pozwoliły mi przetrwać zaledwie kilka tygodni. Samorząd lokalny przydzielił mi tani pokoik i znalazł zatrudnienie. Na początku zajmowałam się sprzątaniem w urzędzie, a po ukończeniu szkolenia z obsługi kasy awansowałam na ekspedientkę. I to był szczyt moich możliwości zawodowych.
Nie grzeszyłam ani urodą, ani inteligencją. Jednak byłam uparta i nie bałam się ciężkiej pracy. Mimo to, nawet gdybym dźwigała skrzynki z warzywami czy bochenkami chleba przez całą dobę, nie udałoby mi się dorobić choćby skromnego drewnianego domku, a co dopiero porządnego, murowanego budynku.
Mój mąż był dużo starszy
Wyszłam za mąż za Stefana z konkretnego powodu. On miał 58 lat na karku, a ja ledwo 28. Facet był naprawdę w porządku, łagodny i chyba coś do mnie czuł. Ale miał jeden poważny minus – kompletny brak zaradności. Odziedziczył po dziadkach chałupę na peryferiach miasta i tam sobie żył po swojemu. Ale własny kąt to zawsze coś lepszego niż wynajmowany pokój. Szkopuł w tym, że ta chałupa to była totalna rudera. Dwie izby, kuchnia na drewno, kamienne podłogi. Toaleta na podwórku, pełna pająków, i studnia z pompą. Masakra po prostu. Latami próbowałam jakoś ogarnąć ten bajzel i zrobić z tego coś na kształt domu. Wieszałam firanki, na stole serweta, pościel lubiłam wietrzyć na dworze. Ale na nic więcej nigdy nie starczało kasy.
Akurat w momencie, kiedy na świat przyszedł nasz synek, wydarzyło się coś okropnego. Któregoś wieczoru mój małżonek udał się na spoczynek i już nigdy się nie obudził. Serce wypełniał mi ogromny smutek. Nigdy bowiem nie wyznałam mu, że darzyłam go uczuciem wykraczającym poza samą wdzięczność za to, że mnie dostrzegł, obdarzył miłością i dał mi dom. Że stopniowo mnie oswajał, pokazał, czym jest radość płynąca z czułości, przytulania, i że z nieokrzesanego, dzikiego stworzenia, jakim byłam, uczyni kobietę. Leżałam tak w bezruchu, a łzy spływały mi po policzkach w milczeniu, napędzane żalem, poczuciem winy i strachem przed tym, co będzie dalej.
Podjęłam trudną decyzję
Przez następne 8 lat walczyłam o przetrwanie. Jedynym, co trzymało mnie w ryzach, była wizja własnego, przytulnego gniazdka. Za ogrodzeniem rozpościerał się skrawek gruntu – działka, na której rosły drzewa owocowe, idealna pod budowę domu. Ale żeby ją zdobyć, potrzebowałam większej gotówki. Mieszkańcy miasteczka od czasu do czasu wyjeżdżali za granicę do pracy, a po powrocie inwestowali zarobione pieniądze w budowę domów. Czemu ja miałabym nie spróbować? Postanowiłam zaryzykować. Wzięłam się do roboty – podszkoliłam niemiecki, zdobyłam niezbędne informacje. A kiedy Marcin osiągnął pełnoletność, oznajmiłam mu:
– Ruszam do Niemiec, żeby podjąć pracę. Znalazłam posadę jako opiekunka starszej pani. Skończyłeś technikum, masz fach w ręku i pracujesz w warsztacie, więc nie umrzesz z głodu. Będę ci regularnie słała kasę, a twoim zadaniem będzie kupno działki, a potem, jak uzbieramy wystarczająco pieniędzy, postawisz na niej dom. Dla ciebie i dla mnie. Jak dom będzie gotowy, to wrócę. Pasuje ci to?
– Jasne – odpowiedział mój syn, moja chluba.
– Jak już kupisz tę działkę, to wyślij mi dokument potwierdzający własność, żebym miała pewność, że zrobiliśmy pierwszy krok ku naszym marzeniom.
Poczułam, jak mój syn mnie obejmuje. Przewyższał mnie wzrostem i był znacznie silniejszy. Od zawsze cechowały go dobroć, rozsądek i mądrość. Życie nie obdarowało mnie zbyt hojnie, ale Marcin rekompensował mi wszystkie niedostatki. I Stefan – choć zrozumiałam to zdecydowanie za późno.
Zbierałam kasę na dom
Opuściłam kraj i przez następne 15 lat tyrałam niczym automat. Całe zarobione pieniądze przeznaczałam na wyżywienie, rachunki oraz, w ostateczności, lekarstwa. W ciągu roku od mojego wyjazdu udało mi się odłożyć na tyle dużo pieniędzy, że syn był w stanie nabyć działkę. Przesłał mi kopię aktu własności, którą oprawiłam w ramkę i zawiesiłam nad łóżkiem, by dodawała mi otuchy i motywacji każdego dnia.
Przez te piętnaście lat regularnie, jak w zegarku, otrzymywałam od Marcina list z jakimś zdjęciem w środku. A to fotka narzeczonej, ukochanej żony, słodkich dzieciaków, to znowu wykopów pod fundamenty czy stosów czerwonych cegieł... Ja w zamian słałam gotówkę i patrzyłam, jak moje marzenie powoli staje się rzeczywistością, nabiera realnych kształtów. Liczyłam, że to wszystko pójdzie jakoś sprawniej, ale kursy walut – najpierw marki do złotówki, potem euro – zmieniały się zawsze na moją niekorzyść, a ceny wciąż pięły się w górę.
W końcu mogłam wrócić
W końcu jednak nadszedł ten moment – czas powrotu do kraju. Dom był prawie skończony. Marcin co prawda namawiał mnie jeszcze, żebym została na Zachodzie przez rok, aby uzbierać na porządne ocieplenie budynku, ale nie mogłam czekać ani chwili dłużej. Czułam, że starość nadciąga nieubłaganie i marzyłam tylko o tym, by wreszcie zaznać trochę spokoju we własnych czterech kątach.
Spakowałam manatki do walizki i ruszyłam w drogę powrotną. Wysłałam wiadomość do syna z informacją o moim przyjeździe, ale nie zastałam go na dworcu. Przyszło mi do głowy, że może po prostu zapomniał. Gdy dotarłam pod drzwi mojego domu i ujrzałam go na własne oczy, poczułam, że nogi się pode mną uginają. Prezentował się niesamowicie. O wiele lepiej niż na fotografiach. W pełni wyremontowany. W oknach powiewały lekkie zasłony, a w sadzie rosły jabłonie i śliwy. No i huśtawka. Na której bujała się moja wnuczka, ośmioletnia Isia.
– Isia! – krzyknęłam radośnie.
Mała dziewczynka zerknęła w moją stronę i zeskoczyła z huśtawki. Ruszyła w kierunku furtki.
– Możesz otworzyć? – poprosiłam, ledwo łapiąc oddech, bo emocje ściskały mnie za gardło.
– Przyszła pani do mojej mamy?
– Skarbie, to ja, babcia – powiedziałam zaskoczona.
Widziałam po wyrazie jej twarzy, że dziewczynka jest trochę wystraszona i skołowana.
– Tatuś ci nie mówił? Przyjechałam z Niemiec.
Kobieta była zaskoczona
Isia szybko się odwróciła i popędziła w kierunku domu, wołając po drodze:
– Mamo, mamo!
Z domu wyszła na ganek Alinka, żona mojego syna. Znałam ją tylko z paru fotografii, na których obejmowała dzieci lub robiła zakupy...
– W czym mogę pomóc?
– Nigdy się nie spotkałyśmy, ale Marcin na pewno pokazywał ci moje zdjęcia. Jestem Irena, jego matka.
Przez moment Alina nic nie mówiła.
– To pani jest mamą Marcina? – odezwała się powoli, ściszonym głosem.
Momentalnie poczułam niepokojące kołatanie w klatce piersiowej.
– Owszem. Ale czemu tak się dziwnie wyrażasz o swoim mężu?
– Mężu? – wpatrywała się we mnie z kompletnym zaskoczeniem, po czym gwałtownie przyłożyła rękę do ust. – O rany, ale z niego kanalia...
Syn mnie oszukał
Zrobiło mi się słabo. Wtedy jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, co zaszło, ale moja intuicja i podświadomość już to przeczuwały. Zostałam oszukana. Mój własny syn mnie okłamał. Owszem, kupił tę działkę, ale po dwóch latach odsprzedał ją Alinie i jej mężowi. Sam utrzymywał się z kasy, którą mu przesyłałam. Porzucił robotę w warsztacie, kupował sobie ciuszki, motor, latał za dziewczynami. I robił fotki domu, który rósł obok, a budowali go sąsiedzi. Fotografował Alinę z dzieciakami i same dzieciaki. I te zdjęcia wysyłał mi. Wyjechał z miasta trzy lata temu – gdy dom był już gotowy, ale jeszcze w surowym stanie.
Nagle mnie olśniło – od tego momentu zaczęły się kłopoty. W wiadomościach informował o opóźnieniach w budowie i potrzebie dodatkowych funduszy z powodu niekorzystnego kursu walut. Harując po godzinach, zarywając noce i ledwo co jedząc, robiłam wszystko, by móc przelać mu kasę na drewno i zaprawę murarską. O rany... A on przysyłał jakieś stare fotki domu nie wiadomo skąd... I dobrze się bawił. Ta stara, rozpadająca się prawie rudera nadal stała obok sąsiedzkiego domu – kompletnie zaniedbana.
Znów żyję pod tym samym dachem. Dorabiam, szorując gary i robiąc, co trzeba, w bidulu, w którym sama dorastałam. Dodatkowo haruję za parę groszy, myjąc podłogi w przychodni. Syn przepadł jak kamień w wodę, a konto świeci pustkami. Nie na taką starość pracowałam.
Irena, 62 lata