Reklama

Czasem mam wrażenie, że bycie dobrą osobą to najkrótsza droga do tego, by zostać naiwną idiotką. Ilekroć próbuję komuś pomóc, kończy się to albo moim stresem, albo – jak ostatnio – brakiem kontaktu z ludźmi, którym niby tak bardzo zależało. Ale najbardziej boli wtedy, gdy to rodzina rzuca ci kłody pod nogi. A dokładniej w moim przypadku – kuzynka, którą uratowałam z opresji, zanim jeszcze zdążyła przestać farbować odrosty.

Nie jestem osobą, która szuka dram i rozdmuchuje konflikty. Zwykle trzymam język za zębami i wolę przemilczeć, niż się wdawać w szarpaniny. Ale nie tym razem. Bo jeśli ktoś rozpowiada po rodzinie niestworzone historie na mój temat, choć ja wyciągnęłam do niej rękę, gdy inni odwracali wzrok – to sorry, ale mam dość. W tej historii nie ma happy endu, bo nie każda historia tak się kończy. Ale może komuś otworzy oczy. Może inna kobieta, zanim pożyczy komuś z rodziny pieniądze, zastanowi się trzy razy.

Tylko na chwilę

Wszystko zaczęło się od jednego telefonu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że za ten telefon zapłacę nie tylko pieniędzmi, ale i nerwami.

– Daniela, kochana… – usłyszałam głos kuzynki. – Mogłabyś… no, nie wiem, pożyczyć mi parę groszy? Tylko na chwilę, dosłownie na dwa tygodnie.

– Ile to jest „parę groszy”? – zapytałam ostrożnie. Z Izą zawsze trzeba było czytać między wierszami.

– Pięć tysięcy… Ale błagam, nie mów nikomu. Nawet twojemu Jarkowi. On by się wściekał, że znowu proszę o pomoc. A ja naprawdę oddam.

Chwilowo jestem spłukana. No, wiesz jak jest… Wiedziałam. Iza od lat była wiecznie „chwilowo spłukana”. Tyle że chwilowe robiło się coraz trwalsze.

– Muszę pomyśleć, Iza. Wiesz, że ja też nie leżę na kasie.

– Ale ty przynajmniej masz męża, który zarabia. Ja zostałam z tym długiem po Zbyszku i wszystko na mojej głowie. Daniela, błagam cię… Ja już nawet nie śpię po nocach…

Słowo „błagam” zrobiło swoje. Zgodziłam się. Wpłaciłam jej pieniądze jeszcze tego samego dnia. A potem, zgodnie z jej prośbą, zamknęłam buzię na kłódkę. I przez dwa tygodnie była cisza. Dokładnie dwa tygodnie. Bo piętnastego dnia dostałam SMS-a: „Oddam później. Miałam ci przelać, ale coś się posypało. Sorki”.

Pomogłam, bo nikt inny nie chciał

– No i co teraz? – zapytałam sama siebie, siedząc z telefonem w dłoni. Zgłupiałam. SMS od Izy był tak bezczelny, że nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać.

Zadzwoniłam. Oczywiście nie odebrała. Odesłała tylko wiadomość: „Nie mogę teraz gadać. Mam dzieciaki, jestem zawalona”.

– Jasne, dzieciaki przeszkadzają ci tylko wtedy, kiedy trzeba gadać o kasie – burknęłam pod nosem. Ale dałam jej jeszcze dzień. I kolejny.

Po tygodniu bez kontaktu przyznałam się Jarkowi. Miał prawo wiedzieć.

– Ile?! – wykrzyknął mój mąż, kiedy w końcu usłyszał kwotę. – Ty jej naprawdę dałaś pięć tysięcy?!

– Tylko pożyczyłam – rzuciłam, jakby to coś zmieniało. – Mówiła, że na dwa tygodnie. Taka była zdesperowana…

– Daniela, przecież niedługo święta! W dodatku mamy lodówkę do wymiany!

– Pomogłam, bo nikt inny nie chciał!

– Może dlatego, że wszyscy już się na niej poznali – mruknął.

Nie odpowiedziałam. Bo może miał rację. Tego samego wieczoru spróbowałam jeszcze raz. Napisałam do Izy wiadomość: „Potrzebuję tej kasy. Obiecałaś. Kiedy oddasz?” Odpisała po godzinie: „Wiesz co, naprawdę nie mam teraz głowy do tego. Mam teraz większe problemy niż twoje pięć tysięcy”. Zamarłam.

To tylko kasa

SMS kuzynki wyprowadził mnie z równowagi. Wzięłam głęboki oddech i zadzwoniłam. Tym razem odebrała.

– Cześć, Daniela… – zaczęła jakby nigdy nic.

Możesz mi wyjaśnić, co to znaczy, że masz „większe problemy niż moje pięć tysięcy”?

– Oj, łapiesz mnie za słowa.

– Ja potrzebuję tych pieniędzy. Wiesz jaki gorący czas jest przed świętami. A Ty cały czas robisz jakieś uniki.

– A rozumiem, że żałujesz, że pomogłaś.

– Iza, ty chyba postradałaś rozum – syknęłam. – Żałuję, ale nie dlatego, że ci pomogłam. Tylko że ci zaufałam.

– Nie dramatyzuj, serio… To tylko kasa. Oddam, jak będę mogła.

A ja milczałam. Bo wiedziałam, że ja tak tego nie zostawię.

Nie czas i miejsce…

Nie wytrzymałam. Gdy tydzień później na imieninach teściowej usłyszałam, jak Iza w najlepsze opowiada w kuchni, jak to bezczelnie do niej wydzwaniam, chociaż wiem, w jak trudnej jest sytuacji, a ona staje na rzęsach, żeby oddać mi dług.

– Przepraszam bardzo – powiedziałam głośno, wtrącając się do podsłuchanej rozmowy. – Ale nie przypominam sobie, żebyś próbowała cokolwiek oddać. Ani złotówki.

– Oj, Daniela, nie czas i miejsce…

– Właśnie idealny czas i miejsce – przerwałam jej. – Jeśli przy całej rodzinie kłamiesz, to ja też mogę się bronić. Pożyczyłam ci pięć tysięcy, a ty teraz robisz ze mnie najgorszą, bo postanowiłam upomnieć się o swoje pieniądze.

– Ja tylko mówię, jak jest. Nie każdy ma tyle szczęścia, co ty – burknęła i odwróciła się na pięcie.

Po tej kolacji rodzinnej zrobiło się cicho. Aż za cicho. Iza nagle przestała się odzywać. Nie odbierała telefonu, nie odpisywała na wiadomości. Raz tylko zobaczyłam ją na mieście – przeszła na drugą stronę ulicy, jakby mnie nie znała.

Myślałam, że rodzina coś znaczy

– Widzisz, kochanie – powiedział Jarek pewnego wieczoru, gdy znowu przeglądałam konto, zerkając na te „pięć tysięcy”. – Mówiłem ci. Ona się nie zmienia. Zawsze tak było. Gra ofiarę, a potem znika, jak trzeba wziąć odpowiedzialność.

– Ale przecież… to nie ja zawiodłam. To nie ja kłamałam… – mruknęłam. – I tak źle się z tym czuję. Jakby to była moja wina, rozumiesz?

– Bo jesteś dobra. I za dobra. Ale może w końcu przyszedł moment, żeby przestać ratować ludzi, którzy nawet nie chcą się ratować.

– Chciałam tylko pomóc. Serio. I to nie z wyrachowania. Z serca. Bo myślałam, że rodzina coś znaczy. Że jak raz się człowiek wychyli, to potem nie zostanie z błotem w ustach.

– Może dla niej nie znaczy – westchnął Jarek. – Ale dla mnie znaczy. I dla paru innych osób też.

Nie odzyskałam pieniędzy. I chyba już nie odzyskam. Iza więcej się nie odezwała, a po mieście – jak donosili mi życzliwi – krążyły coraz to nowsze wersje historii, w których byłam tą, co to „żyje z robienia dramy”. Z początku przejmowałam się tym bardzo. Nie spałam po nocach, obmyślałam, co powiedzieć, jak się wytłumaczyć, jak oczyścić swoje imię. Ale potem przyszło olśnienie.

– Przecież ja nie muszę się tłumaczyć. Ja nie zrobiłam nic złego – powiedziałam do Jarka, siedząc przy herbacie.

– Wreszcie! – westchnął. – Słyszeć to z twoich ust – ulga.

Chciałam dobrze. I nadal chcę wierzyć, że ludzi warto ratować. Tylko że teraz wiem, że nie wszystkich. Nie tych, którzy na każdej wyciągniętej dłoni próbują się powiesić, zamiast jej się chwycić.

– A Iza…?

– Iza będzie miała kolejną historię do opowiedzenia. Może znajdzie nową ofiarę. Ale mnie już na tej liście nie ma.

Na kolejnym spotkaniu rodzinnym usiadłam z dala od niej. Gdy podeszła i próbowała się uśmiechnąć, tylko kiwnęłam głową. Bez złości. Bez sztucznego ciepła. Bo czasem najlepszym, co można komuś podarować, jest… święty spokój.

Daniela, 37 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama