Reklama

Nienawidziłam tych rodzinnych spędów. Najchętniej zostałabym pod kołdrą, przed telewizorem i nie narażała się na kolejne złośliwe komentarze. Wiedziałam, że znowu zaleje mnie fala pytań o dziecko... Do niektórych nie dociera, że w dzisiejszych czasach to jest mocno nietaktowne. Nie chce o tym rozmawiać, ale każda próba sprzeciwu sprawia, że oni nakręcają się coraz bardziej.

– Skoro nie chcesz o tym gadać, to kto ci każe odpowiadać? – mówił mój mąż.

Gdyby to było takie proste. Wiedziałam, że Adam też był zmęczony tym tematem i pewnie w mniejszym stopniu, ale jego też dotykały takie pytania. Nawet jeśli nie dopytują się bezpośrednio, czy jestem w ciąży, to zasypują mnie aluzjami i pretensjonalnymi spojrzeniami, a ja dobrze wiem, że rozchodzi się tylko o jedno. A ja po prostu nie chciałam czuć na sobie presji. Czułam się jak zwierzę, które zapędzone przez drapieżników do koziego rogu tylko czeka aż padnie ofiarą.

– Daj spokój, może nie będzie aż tak źle. Impreza jest u dziadka, a on bardzo na nas czeka.

Tylko dlatego zdecydowałam się pójść. Poznałam pana Henryka i to był naprawdę wyjątkowy człowiek. Zupełnie nie pasował do tej rodziny pełnej sępów. Gdy przyszedł czas, zgramoliłam się z łóżka, umalowałam, założyłam ładną sukienkę i wyszliśmy.

Czułam się, jakbym była na przesłuchaniu

Nic mnie nie zaskoczyło. Teściowa już od progu komentowała moją sukienkę. Zadawała pytania, czy jej oversizowy krój to dlatego, że chcę ukryć za nią ciążowy brzuch? Teść podszedł do mojego męża i bezpardonowo zapytał się, czy strzelił wczoraj wieczorem gola. Marzyłam, żeby zapaść się pod ziemię, albo uciec z tego piekła. Do pieca dołożyła jeszcze ciocia Adama, która wpadła na genialny pomysł, by opowiedzieć o znajomym lekarzu, który doskonale zna się na leniwych jajnikach i pomoże nam zajść w ciążę.

– Wiesz, Agusia się u niego leczyła. Pomogło natychmiast, za niedługo ma termin. Dla ciebie z pewnością też jest nadzieja – powiedziała, a na jej twarzy widniał ten sztuczny, przyklejony uśmiech. Aż chciało mi się wymiotować na jej widok.

Co za genialny pomysł rozmawiać przy kotlecie o tym, że moje jajniki są leniwe, mam niegościnne środowisko i z pewnością sama robię wszystko, byle nie zajść w ciążę. Byłam tam dopiero godzinę, a czułam się, jakbym tkwiła w tym bagnie wieczność. Obrzuciłam Adama błagalnym wzrokiem, ale on tylko odpowiedział cichym "błagam, wytrzymaj jeszcze chwilę". Wytrzymałam. Do dziś żałuję.

Po festiwalu aluzji goście przeszli do świętowania. Teść podniósł kieliszek i wygłosił toast za swoją wspaniałą żonę, opowiadał, jak cudownie spełnia sie w roli męża i ojca. Oczywiście nie darował sobie okazji, żeby wspomnieć również o tym, jak dobrze odnalazłby się również jako dziadziuś. Wszyscy byli roześmiali, stukali o kieliszki, klaskali w dłonie. A ja? Pękłam. Złapałam męża za ramię i dałam jasno do zrozumienia, że wychodzę.

Wyjście z tego domu przechodziło przez niewielki przedsionek z otwartą kuchnią. To tam właśnie złapał mnie dziadek Adama, pan Henryk.

– Wychodzisz już? A nie chcesz mnie zabrać ze sobą? – zapytał słodki staruszek.

– Nie ma problemu, tylko jaką wymówkę wymyślimy? – zapytałam rozbawiona.

– Hmmm, a może powiem, że cukier mi skoczył i muszę jechać do szpitala? Powiemy, że mnie zawieziesz i po problemie – zaśmiał się.

– To całkiem dobry plan, ale obawiam się, że teściowa nie da się na to nabrać.

– No dobra, ale skoro droga ucieczki z domu jest zamknięta, to może zwiejemy do mojego pokoju? Mam małą naleweczkę, święty spokój, kota i zdjęcia z młodości, które czekają na odkurzenie.

To on dał mi nadzieję

Skusiłam się. Skoro i tak musiałam siedzieć w tym piekle, to chociaż milo będzie spędzić czas z kimś, kto nie ma względem mnie tylko jednego oczekiwania. Musze przyznać, że Henryk mnie bardzo zaciekawił. W końcu to całkiem inspirujące, że 90 letni facet nawet nie złapał zadyszki wchodząc po schodach. Weszliśmy do jego pokoju, a zza drzwi przywitał mnie czarny kotek z ugryzionym uszkiem.

– To Mateusz. Adoptowałem go, bo nikt go nie chciał. zupełnie jak mnie.

Rozejrzałam się po pokoju. Na półkach stało mnóstwo książek, albumów i figurek.

– Wiesz, kiedyś bardzo lubiłem czytać, to było moje ulubione zajęcie, dziś jest ze mną trochę gorzej. Próbuję, ale oczy mam już nie te. Jak czytam zbyt długo to robi mi się słabo i kręci mi się w głowie, ale nie dam się. Będę czytał dopóki nie zabraknie mi tchu. Ale dość o mnie, powiedz mi kochana co się dzieje? Przecież widzę, że coś cię trapi.

Nie miałam zamiaru udawać, wyśpiewałam mu wszystko. To, że od dawna staramy się o dziecko, że mijają 4 lata od pierwszej próby i ciągle nie wychodzi. Że nałożyłam sobie ogromną presje, bo o niczym bardziej nie marzę, niż o byciu mamą. Opowiedziałam też, że wykonaliśmy wszelkie możliwe badania i wyszło, że niestety to ze mną jest problem. Rozpłakałam się. Opowiedziałam, że bardzo bolesne jest dla mnie wyciąganie tego tematu obok rosołu i kotleta, jakby to była moja wina, że nie dałam teściom wnuka.

– Masz tu chusteczkę dziecko. Nie zawsze jest tak, jakbyśmy tego chcieli. Dziecko to błogosławieństwo, a na to trzeba swoje odczekać. Z pewnością presja, która na ciebie nakłada rodzina wcale nie pomaga. Czasami im bardziej czegoś chcemy, tym bardziej to się od nas oddala. Mam tu taką książkę, nie twierdzę, że ona rozwikła wszystkie twoje problemy i magicznie spełni się twoje marzenie, ale czasem dobra lektura potrafi ukoić nerwy.

Podarował mi książkę, która na odwrocie miała krótki opis. Mówił o tym, jak w ważna w życiu jest wiara w siebie i spokój ducha. Opowiadała o panowaniu nad własnym życiem i trzymaniu go na wodzy. Byłam mocno sceptycznie nastawiona, ale przyjęłam podarunek.

Kolejne dni przebiegły mi bardzo spokojnie

Czytałam książkę od dziadka Henryka, odpoczywałam. Starałam się nie myśleć o tym wszystkim, co ostatnio było moja codziennością. Z perspektywy czasu, nawet wiem, kiedy to wszystko się stało. Uznaliśmy, że spędzimy miły wieczór. Było kino, kolacja i kwiaty. No i oczywiście upojny finał. Niby nic szczególnego, ale czułam, że właśnie tego potrzebuje. Nie wiem dlaczego, ale miałam poczucie, że odzyskuję wiarę w siebie i w to, że wszystko się ułoży. Już obojętne było mi, czy z dzieckiem, czy bez niego. Chciałam się cieszyć z siebie, z mojego życia, z tego, że mam wspaniałego i wyrozumiałego męża, zdrowie i kochającą rodzinę.

To właśnie wtedy, gdy całkowicie sobie odpuściłam, uświadomiłam sobie, że okres spóźnia mi się już 2 tygodnie, a zawsze zgadzał się jak w zegarku. Zrobiłam test. Pozytywny. Nie mogłam uwierzyć. 2 kreski, te cudowne 2 kreski, o których tak długo marzyłam. Zalałam się łzami. Podzieliłam się wieścią z mężem i oboje nie mogliśmy się opanować. Szczęście aż z nas kipiało.

Miałam gdzieś, czy teściowie będą w końcu ze mnie zadowoleni, bo na największe podziękowania zasługiwał Henryk. To wszystko nie miałoby miejsca, gdy tamtego dnia nie zaprosił mnie do swojego pokoju i pokazał, że z dzieckiem, czy bez dziecka, jestem wartościową osobą. A jego słowa, że czasem trzeba sobie odpuścić, by zyskać, będą przyćmiewały mi do końca życia.

Małgorzata, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama