Reklama

Miało być jak w bajce

On przystojny, bez pamięci zakochany, ja szczęśliwa w pięknej sukni z długim welonem. Kościół, mnóstwo gości, no i długie, huczne wesele. A potem podróż poślubna. Spełniło się. Remi, mój narzeczony, był nie tylko przystojny, zakochany we mnie, ale na dodatek bogaty. I pochodził z zamożnej rodziny z tak zwanymi tradycjami.

Reklama

Jego matka, pani Lucyna, zajęła się przygotowaniami do ślubu i wesela na trzysta osób, a jego ojciec, pan Witold, bez szemrania za wszystko płacił. Po ślubie mieliśmy jechać na dwa tygodnie na francuską Rivierę.
No i suknia. Biała, satynowa, z koronkowymi wstawkami, z perełkami. Piękna.

– Od Prady – oznajmiła z dumą pani Lucyna, kiedy u krawcowej wyjmowałyśmy kreację z wielkiego pudła. – Panna młoda musi mieć suknię od Prady. To nasza rodzinna tradycja. Ja też taką miałam.

– I co się z nią stało? – spytałam.

– Przekazałam ją na bal charytatywny – odparła. – To też nasza tradycja. Jak składanie kwiatów, które dostajemy od gości weselnych w kościele.

Teraz już wiedziałam, co znaczy określenie rodzina z tradycjami. Każdy ich ruch, uczynek, myśl były związane tradycją. A właściwie, w moich oczach, uwięzione w klatce tradycji.

– Wkładaj suknię – pogoniła mnie przyszła teściowa.

Krawcowa mi pomogła. Patrzyłam na siebie w lustrze i ledwie mogłam uwierzyć w to, co widzę – oto ja, dziewczyna z domu dziecka, bez rodziny, znajda, w ślubnej sukni od Prady. A ślub pojutrze.

– Trzeba będzie ją poszerzyć – powiedziała cicho krawcowa. – Tu wstawię klin. Nie będzie widać.

Pani Lucyna patrzyła na mnie w lustrze.

– Jesteś ładna, to fakt – powiedziała nagle. – Ale żeby Remigiusz aż tak stracił głowę, to nie rozumiem.

– Ja się nie napieram – odparłam.

– Moja droga, na pewne decyzje jest już za późno – wyciągnęła rękę i końcem palca dotknęła mojego brzucha. – I doskonale o tym wiesz – spojrzała na zegarek na przegubie i jakby dostała zastrzyk dodatkowej energii. – Idę na spotkanie z cukiernikiem.

I już jej nie było. Krawcowa zaznaczała na sukni, o ile ma ją poszerzyć, a ja patrzyłam na kreację od Prady i nienawidziłam jej. Jestem ładna, to fakt. Wysoka i zgrabna.

Ja znikąd, on z dobrego domu

Kiedy uczyłam się w technikum hotelarskim, dorabiałam sobie modelingiem. Przeważnie były to sesje zdjęciowe do katalogów odzieżowych. Parę razy dostałam się na wybieg pokazu jakiejś mało znanej marki odzieżowej. Ale raz trafiło mi się ważniejsze zlecenie.

Jakiś bogacz zorganizował przyjęcie, na którym miał być także pokaz prawdziwych futer. Modelki pod futrami miały na sobie skąpe sukienki oraz dzieła jubilerskie – jako pokaz dodatkowy. No i na tym właśnie przyjęciu wypatrzył mnie Remigiusz.

Od razu wyczuwało się, że jest z dobrej rodziny. Potrafił dwudziestolatce nieźle zawrócić w głowie. Zwłaszcza takiej jak ja, która nocami miała ataki paniki, że nic jej się w życiu nie uda i że będzie musiała zarabiać ciałem, by przeżyć. Byłam zupełnie sama na świecie. A moi przyjaciele niewiele mogli mi pomóc w razie czego, bo mieli tyle samo co ja.

A tu zjawia się rycerz w lśniącej zbroi, z zamkiem, wielką rodziną, i mówi: to wszystko twoje, włącznie z moim sercem i ciałem.

Z początku mimo wszystko byłam nieufna. Tak, chciałam, żeby okazał się brylantem, ale moje życie do tego czasu było pełne szkiełek udających diamenty. Byłam ostrożna, co tylko podkręcało jego uczucie. Zdobywał mnie prawie pół roku, aż wreszcie poddałam się. Wprowadziłam się do jego mieszkania w mieście.

Nie da się udawać dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zwłaszcza na własnym terenie. Powolutku zaczęłam dostrzegać rysy na lśniącej zbroi mojego wspaniałego rycerza. Kochał mnie, pragnął, nie przeczę, ale zrozumiałam, że uważa mnie za swoją własność. Udowadniały to drobne gesty, słowa, ton głosu. Mroziło mnie to. Remi wyczuł, że zdobycz zaczyna się mu wymykać. Wtedy mi się oświadczył.

Powiedziałam „tak”. Nie wiem dlaczego – może byłam oszołomiona otoczeniem, w którym Remi padł na kolana. Paryż, luksusowy apartament, taras w kwiatach, kolacja dla dwojga, kelnerzy poruszający się bezszelestnie jak duchy. Pierścionek z wielkim brylantem. Po prostu nie wypadało powiedzieć „nie”, prawda?

Nie podobały im się nasze zaręczyny

Kiedy wróciliśmy do Polski, przedstawił mnie swojej rodzinie. Nie byli zachwyceni – widziałam to po ich twarzach. Byłam nikim. Znajdą, podrzutkiem do szpitalnego okna życia. Ale Remi nie pozwolił, by boczyli się zbyt długo. Widziałam, że swoich rodziców też owinął wokół palca. Gorzej, że ja też nie byłam zachwycona jego rodziną. To był całkiem inny świat – sztywny, wymagający, od–do, tradycja tu, tradycja tam.

Kiedyś wydawało mi się, że tego chciałam, ja, wychowanka domu dziecka marząca o rodzinie. Ale okazało się, że wolę swobodę, wolność i szczerość. Więc pewnego dnia powiedziałam Remiemu, że jednak wysiadam z luksusowej limuzyny naszego małżeństwa. I że było fajnie, ale wystarczy. Nie jestem jego godna. Tak powiedziałam, żeby ułagodzić jego urażone ego.

Wydawało mi się, że zrozumiał. Zaproponował, żebym jeszcze kilka tygodni pomieszkała w jego mieszkaniu, zanim znajdę sobie coś innego. A on przeniesie się do pokoju gościnnego. Gdy to powiedział, nawet przez chwilę się zawahałam. Może jednak źle robię? Może mam muchy w nosie? Może jestem przewrażliwiona i widzę demony tam, gdzie ich nie ma?

Wykorzystał mnie i zaszłam w ciążę

Nie wiem, być może zmieniłabym zdanie po tych kilku tygodniach, ale siedem dni później Remi wszedł nocą do mojej sypialni. Nie chciałam się z nim kochać, ale nie zwracał na to uwagi. Wziął, co chciał. Wyprowadziłam się jeszcze tej samej nocy. Właściwie uciekłam do przyjaciółki. Nie chciałam go znać. Ale miesiąc później okazało się, że jestem w ciąży.

– Ale jak? – pytałam zdumiona, pokazując przyjaciółce tabletki antykoncepcyjne, które brałam. – Przecież jestem zabezpieczona.

Milena pomyślała chwilę.

– Tak sobie myślę, że on podmienił ci tabletki na jakieś placebo. Dlatego był taki pełen zrozumienia i pozwolił ci dalej mieszkać u siebie. On to zaplanował.

Miała rację. Nie wiem, skąd Remi się dowiedział, że jestem w ciąży, ale pojawił się i powiedział, że wciąż jestem jego narzeczoną, a mama już organizuje ślub. Zamówiła nawet suknię od Prady.

– Musimy się pośpieszyć, żebyś nie przytyła za bardzo – powiedział. – Bo się nie zmieścisz.

Dziecko zmieniło wszystko. On o tym wiedział, bo kiedy jeszcze mu ufałam, opowiedziałam mu o swoim smutnym, samotnym życiu. I jedynym prawdziwym pragnieniu.

– Chcę, by moje dziecko miało inne życie – mówiłam. – Jestem zdolna do wszelkich poświęceń, by było bezpieczne i miało szansę na zdobycie wszystkiego, co jest dla niego możliwe.

Zagrał więc na tej strunie i obiecał, że nasze dziecko będzie miało wszystko – miłość, rodzinę, możliwość nauki na najlepszych uniwersytetach. Świat będzie leżał u jego albo jej stóp.

– Kocham cię – przekonywał mnie Remi. – Nie wyobrażam sobie bez ciebie życia. A teraz mamy dziecko. Nawet moi rodzice wiedzą, że klamka zapadła. W naszej rodzinie nie zostawiamy naszych dzieci poza kręgiem. Rozumiesz, prawda?

Chciał mnie zamknąć w złotej klatce

Poczułam się jak w horrorze. Oto człowiek, który potraktował mnie jak klacz rozpłodową, mówi mi o miłości, o tradycji rodzinnej. I jednocześnie czułam, że nie mam sił, by odrzucić przyszłość mojego dziecka. Klatka się zatrzasnęła. Stałam więc i patrzyłam, jak krawcowa poszerza kreację od Prady. A we mnie, gdzieś głęboko, narastała rozpacz. Wiedziałam, że powinnam uciekać. I to była moja wina, do nikogo nie mogłam mieć pretensji. Ta rozpacz, poczucie bezsilności i jednocześnie gniew niemal mnie dusiły.

– Ała! – krzyknęła krawcowa. A zaraz: – Ożesz, kur…

Spojrzałam zaskoczona na kobietę, która sprawiała wrażenie raczej delikatnej i nobliwej. I zrozumiałam, dlaczego tak brzydko zaklęła. Na boku sukienki wykwitła czerwona plama krwi. Krawcowa ukłuła się szpilką w palec i trafiła dokładnie w małą żyłkę.

Patrzyłam na plamę i czułam dziką satysfakcję. Pani Lucyna będzie niepocieszona. Bo jeśli nawet pójdę do ślubu w tej sukni, to z pewnością już nie trafi na aukcję charytatywną. Jedną tradycję trafił szlag. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to pierwsze z serii pechowych wydarzeń.

To były znaki ostrzegawcze

Ślub miał się odbyć w rodzinnym mieście ojca Remigiusza, w tamtejszym kościele, w którym żenili się, chrzcili i byli żegnani wszyscy członkowie rodu. Mieli tu swoją posiadłość, do której zjechaliśmy z Remim na trzy dni przed uroczystością. Tam właśnie przymierzałam suknię.

W dzień przed ślubem pokojówka pani Lucyny przypaliła jej ślubną kreację zbyt gorącym żelazkiem. Co prawda przysięgała, że żelazko było ustawione na najniższy poziom, więc nie rozumie, co się stało, ale nikt jej nie uwierzył.

Tego samego dnia po śniadaniu ojciec Remiego dostał rozstroju żołądka. Po południu miał być uroczysty obiad dla rodziny. Weszłam do jadalni i zobaczyłam pięknie nakryty wielki stół. W gardle poczułam przypływ goryczy. Patrząc na te wszystkie przygotowania, ledwie powstrzymywałam się, by nie krzyczeć.

I wtedy, na moich oczach zaczęły pękać kryształowe kieliszki na stole. Wszyscy się zbiegli i patrzyli na to ze zdumieniem.

– To sprawka jakiegoś dźwięku – powiedział Remi. – Albo drgań.

Po południu dowiedzieliśmy się, że cukiernik, który robił tort, zrezygnował. Dlaczego? Bo za każdym razem wychodził mu z biszkoptu zakalec. Przyjechał osobiście do pani Lucyny.

– Słyszałem, co się dzieje – powiedział. – Kryształy, suknie. Pani kucharka powiedziała, że dopiero co ugotowana zupa skwaśniała. I że w piwnicy wybuchły butelki z szampanem.

– Skąd pan to wie? – spytała złym głosem mama Remiego.

– To małe miasto, proszę pani. Takie wydarzenia trudno jest ukryć. Wszyscy już wiedzą, że to pechowy ślub.

– Bzdury – zdenerwowała się pani Lucyna. – Ciemnogród. Żądam zwrotu zaliczki i uiszczenia kary za zerwanie umowy.

– Nie ma sprawy. Wolę zapłacić, niż brać dalej w tym udział. Bo pech lubi się udzielać.

Kiedy cukiernik poszedł, pani Lucyna spojrzała na mnie spod oka.

– Od początku wiedziałam, że nie przyniesiesz mojemu synowi szczęścia. I kto teraz upiecze tort? – syknęła do mnie.

– Najwyżej nie będzie tortu – wzruszyłam ramionami.

Popatrzyła na mnie z przerażeniem, jakbym powiedziała jakąś straszną herezję. Nie obchodziło mnie to. Poszłam do swojego pokoju i zamknęłam się w nim. Ostatnia noc. Źle spałam. Nie wiem, co mi się śniło, ale budziłam się co godzinę, półtorej. I za każdym razem byłam coraz bardziej zmęczona.

Nad ranem obudziłam się z atakiem paniki. Z trudem ją opanowałam. Wstałam i poszłam do łazienki, by obmyć rozgorączkowaną twarz. Spojrzałam w lustro, w swoje oczy.

– Będzie dobrze – wmawiałam sobie, żeby się uspokoić.

I nagle lustro pękło. Jakby ktoś rzucił w nie kamieniem. Odskoczyłam z okrzykiem. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. I zrozumiałam. Te wszystkie pechowe wydarzenia to są sygnały, które mówią mi, że nie wolno mi wychodzić za mąż za Remiego.

– Kim jesteś? – spytałam.

Ktoś musiał mi te znaki dawać, prawda? Kto? Moja prawdziwa mama? Nic o niej nie wiedziałam, nawet czy żyje, czy nie. Może to jej dusza próbuje mi pomóc. Albo babcia. Niestety, nikt mi nie odpowiedział.

Musiałam się od nich uwolnić

Resztę poranka spędziłam bezsennie, próbując zebrać się odwagę, by odejść. Ale oni mi nie pozwolą, pomyślałam. Nie mogą sobie na to pozwolić. A Remi ma obsesję. Jestem bezsilna. No i moje dziecko… Powinno mieć ojca i dziadków…

Kiedy tylko to pomyślałam, poczułam okropny ból w podbrzuszu. Jakby ktoś przebił mnie rozżarzonym prętem. Ogarnął mnie strach, że stracę maleństwo.

– Nie, błagam – szeptałam, zwijając się na łóżku. – Nie odchodź. Kocham cię, dziecino. Jesteś wszystkim, co mam. Nie zabierajcie mi go, błagam.

Nie wiem, skąd przyszła pewność, że jeśli wezmę tego dnia ślub z Remigiuszem, stracę dziecko. Że ono odejdzie. Wybór należał do mnie. Podjęłam decyzję. I ból zniknął. Zanim wszyscy wstali, mnie już w miasteczku nie było. Wróciłam do mieszkania Mileny. Bałam się, co będzie, gdy pojawi się tu Remi, ale mijały dni, a on nawet nie dzwonił. Jakiś czas później dowiedziałam się, że rodzina zmusiła go, by sobie mnie odpuścił. Posłuchał.

Dlaczego? Kiedy goście pojawili się w kościele, jeszcze nie wiedząc, że panna młoda dała nogę, z przerażeniem zobaczyli, że wszystkie kwiaty, którymi był przystrojony kościół, sczerniały i zgniły. Uznano, że to sygnał od Boga, że nie życzy on sobie tego ślubu. Że wybranka Remigiusza to samo zło…

Reklama

Niech im będzie. Mogę być w ich oczach narzeczoną diabła, byle trzymali się ode mnie z daleka. A ja wiem, że sobie poradzę i moje dziecko będzie szczęśliwsze ze mną jedną, niż z tą całą rodziną z tradycjami.

Reklama
Reklama
Reklama