„Uciekłam z dusznej Warszawy, bo miałam dość wszystkiego. Nie sądziłam, że w zapyziałej dziurze spotkam miłość życia”
„Siedzieliśmy w ciszy. Tylko świerszcze mówiły za nas. I pierwszy raz poczułam, że mogę nie udawać. Że nie jestem jedyną osobą na świecie, która niesie w sobie smutek i tęsknotę”.

- Redakcja
Po śmierci mamy, czas się zatrzymał. Mieszkanie wypełniła głucha cisza, której nie przerywał już dźwięk czajnika, stuk filiżanek ani cichy chód po dywanie. Każdy przedmiot przypominał mi o niej – jej ulubiony szalik zwinięty na krześle, kubek z niedomytym rantem, opakowanie ziół w szufladzie. Nie mogłam tego dłużej znieść. Postanowiłam spakować plecak i po prostu wyjechać. Nie miałam planu. Nie wiedziałam, dokąd jadę, ani jak długo mnie nie będzie. Chciałam tylko uciec od tego wszystkiego. Zostawić za sobą świat, który przestał mieć sens.
Poczułam ulgę
Kupiłam bilet autobusowy do Gdańska. Kierowca przyjechał punktualnie w wyznaczone miejsce. Skinął głową, otworzył bagażnik, a ja wrzuciłam plecak i usiadłam na przednim siedzeniu małego busika. Wymieniliśmy uprzejmości i ruszyliśmy w trasę. Pachniało miętowymi gumami i zapachem odświeżacza.
– Często podróżujesz? – zapytał po chwili, zerkając na mnie kątem oka.
– Raczej nie. To taki… wyjątek – odpowiedziałam, nie patrząc na niego.
– Tutaj ludzie opowiadają rzeczy, których nie mówiliby nikomu – uśmiechnął się.
Zamruczałam coś niewyraźnie. Nie miałam ochoty na zwierzenia.
–Jadę, żeby zapomnieć – powiedziałam po chwili ciszy.
Nie odpowiedział. Skinął tylko lekko głową, jakby to, co powiedziałam, miało sens. Droga mijała zaskakująco spokojnie. Kierowca opowiedział kilka anegdot o pasażerach. Parę razy się zaśmiałam. I to był pierwszy raz od dawna, kiedy poczułam ulgę. Jakby między nami powoli tworzyła się cicha nić porozumienia, której nie trzeba było nazywać. A wspólne milczenie – już nie było niezręczne.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć
Dojechaliśmy do Gdańska późnym popołudniem. Słońce zaczynało powoli opadać nad zatoką, rzucając pomarańczowe światło na karoserię samochodu. Michał zatrzymał się przy dworcu, gdzie miałam wysiąść. Przez chwilę żadne z nas się nie ruszało.
– Masz gdzie się zatrzymać? – zapytał w końcu, trzymając dłonie na kierownicy.
– Nie. Pomyślałam, że najpierw pójdę na spacer, coś zjem... zobaczę miasto.
Skinął głową. Otworzyłam drzwi, ale zanim wysiadłam, rzucił:
– A może pojadę z tobą dalej?
Zawahałam się.
– Słucham?
– Nie wiem, kim jesteś, ale z tobą czuję się... dobrze – powiedział. – Jakby coś się we mnie przestawiło. Tak po prostu. Może to głupie. Ale może nie.
Usiadłam z powrotem. Serce zaczęło mi bić szybciej. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może to był impuls, może oboje byliśmy trochę rozbici. Ale nie zamknęłam drzwi.
– Ja przestałam płakać – wyszeptałam, patrząc przed siebie.
Uśmiechnął się.
– To dokąd teraz?
– Na Mazury – odpowiedziałam, zanim zdążyłam się zastanowić. – Miałam tam kiedyś z mamą jechać. Zawsze odkładałyśmy to na później.
– No to jedziemy.
Ruszyliśmy. Bez planu, bez mapy. Tylko z tym, co mieliśmy przy sobie.
Nie mogłam udawać
Mimo że Mazury były naszym celem, droga poprowadziła nas inaczej. Michał powiedział, że zna miejsce – małą agroturystykę na skraju lasu, gdzie latem śpiewają świerszcze, a zimą wszystko pokrywa śnieg. Właściciele go pamiętali. Dali nam pokój z widokiem na pastwisko. Wieczorem usiedliśmy na werandzie.
– Myślałam, że jak umrze, zniknę razem z nią – powiedziałam cicho, po długiej pauzie. – Wszystko, czym byłam, było w niej. Pamiętasz ten moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że już nikt nie zadzwoni z pytaniem, czy zjadłaś?
– Pamiętam – odpowiedział. – Po rozwodzie pierwszy raz od dawna zrobiłem jajecznicę. I nagle uświadomiłem sobie, że nie mam komu powiedzieć, że przypaliłem.
Spojrzałam na niego. W jego oczach nie było litości – tylko zrozumienie.
– Straciłem kontakt z synem – dodał. – Próbowałem go odzyskać, ale… dzieci mają w sobie taką dumę. Jakby ich serce miało zamek bez klucza.
Siedzieliśmy w ciszy. Tylko świerszcze mówiły za nas. I pierwszy raz poczułam, że mogę nie udawać. Że nie jestem jedyną osobą na świecie, która niesie w sobie smutek i tęsknotę.
– Może właśnie dlatego musimy żyć za nich. I dla siebie – powiedział, ledwie słyszalnie.
Nie odpowiedziałam. Ale już nie było we mnie bólu. Tylko cichy żal. I nadzieja.
Zostałam sama
Następnego dnia zaczęło padać. Deszcz nie ustępował ani na chwilę, jakby niebo uparło się, by wypłukać z nas wszystko, co niewypowiedziane. Zamiast jechać dalej, zostaliśmy na miejscu. Mimo wczorajszej bliskości dziś między nami pojawiło się napięcie. Milczeliśmy przy śniadaniu, unikaliśmy wzroku. Coś się zmieniło.
– Wszystko w porządku? – zapytał w końcu Michał, widząc, że stoję przy oknie już od dłuższej chwili.
– Nie wiem – odpowiedziałam. – Zaczęłam się zastanawiać, po co to wszystko. Czy to nie jest tylko ucieczka?
– Ucieczka przed czym?
– Przed życiem. Przed sobą. Przed pustką.
– Myślałem, że robimy to razem – powiedział cicho.
Odwróciłam się do niego gwałtownie.
– Nie potrzebuję wybawcy.
Zmarszczył brwi.
– A ja nie szukam nikogo, kogo musiałbym ratować. Chcę być obok. Ale jeśli nie chcesz... jeśli cię to przytłacza...
Wstał i sięgnął po kurtkę.
– Poczekaj. Dokąd idziesz?
– Pojadę. Może lepiej, jeśli każde z nas wróci do swojego świata – rzucił bez patrzenia mi w oczy.
Nie zatrzymałam go. Po chwili słyszałam już tylko oddalający się dźwięk silnika. I zostałam sama. Z deszczem, który mieszał się z moimi łzami. Z ciszą, która bolała inaczej niż wcześniej. Bo teraz nie była pusta – była pełna wszystkiego, co mogliśmy mieć.
Nie byłam samotna
Poranny chłód miał w sobie coś świeżego, jakby świat zaczynał się od nowa. Zwinęłam plecak, zapłaciłam gospodarzom i ruszyłam pieszo w stronę przystanku. Planowałam wracać do Warszawy. Usiadłam na drewnianej ławce. Naprzeciwko była tabliczka z rozkładem jazdy, którego nie potrafiłam odczytać – cyfry plątały się ze sobą. W mojej głowie też panował chaos. Chciałam zobaczyć Michała, ale jednocześnie nie wiedziałam, co mu powiedzieć, gdyby wrócił. Wtedy usłyszałam znajomy dźwięk silnika. Odwróciłam głowę.
– Wsiadasz? – zapytał Michał spokojnie.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę. W jego oczach nie było presji. Była propozycja. Możliwość. Nie obietnica.
– Zawsze – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się lekko.
Wrzuciłam plecak do bagażnika i usiadłam na znajomym miejscu obok niego. Ruszyliśmy powoli. Droga przed nami była długa i nieznana. Ale już nie musiała być samotna. Nie mieliśmy planu. I to było w porządku. W radiu leciała cicha muzyka, której słowa brzmiały, jakby ktoś napisał je dokładnie dla nas. Nie rozmawialiśmy przez dłuższą chwilę, ale tym razem to milczenie było spokojne. Ciepłe. Jechaliśmy dalej. Nie po to, by uciec. Tym razem – by coś stworzyć.
Odnalazłam swoje szczęście
Piszę ten list z naszego małego domku na Helu. Michał maluje właśnie balustradę na tarasie, a ja siedzę przy kuchennym stole z kubkiem herbaty i widokiem na rozkołysane morze. Słońce przebija się przez poranne chmury, a w tle słychać mewy i zapach świeżego chleba z pobliskiej piekarni. Czasami jeszcze budzę się ze strachem. Ból i tęsknota nie zniknęły całkowicie, ale przestały rządzić moim życiem. Stały się częścią historii, którą mogę wypowiedzieć bez łez.
Michał został. Nie tylko wtedy przy przystanku. Został każdego dnia, w którym rano był obok, a wieczorem wracał, choćby wkurzony czy zmęczony. Prowadzimy razem mały pensjonat, który nazwaliśmy „Zatoka Spokoju”. Goście pytają nas, czy jesteśmy stąd. Uśmiecham się wtedy i mówię, że tak. Nie wiem, co będzie dalej. I po raz pierwszy to mnie nie przeraża. Nie potrzebuję już planu. Życie nauczyło mnie, że to, co najważniejsze, często przychodzi wtedy, kiedy przestajemy szukać. I że najpiękniejsze podróże to te, które zaczynają się tam, gdzie wszystko się kończy. Na końcu świata znalazłam początek.
Jowita, 41 lat
Czytaj także:
- „Po 25 latach powiedziałam dość. Gdy rzuciłam papiery rozwodowe, mąż o mało nie wypluł wielkanocnej sałatki”
- „Za dom na wsi zapłaciliśmy jak za pałac, a mieszkamy w ruderze. Odpadający tynk i smród wilgoci to nasza codzienność”
- „W starym albumie znalazłam dowody na zdradę męża. Nie spodziewałam się, że to był wierzchołek góry lodowej”