Reklama

Mieszkam sama, w trzypokojowym mieszkaniu, które kiedyś dzieliłam z mężem i synem. Mąż zmarł dziesięć lat temu, a syn wyprowadził się do Niemiec – za pracą i, jak mówi, za spokojem. Cóż, rozumiem. Jednak samotność to nie cukierek. Dlatego, kiedy moja starsza siostra zadzwoniła z propozycją spotkania, nie wahałam się ani chwili.

Spotkanie dla pań na emeryturze – powiedziała z entuzjazmem. – Kawa, ciasto, rozmowy. Nie możesz wiecznie siedzieć w domu!

No więc ubrałam się ładnie – beżowy żakiecik i apaszkę, którą dostałam od syna. Nałożyłam odrobinę różu i ruszyłam. Nawet serce mi zadrżało z radości. Nie spodziewałam się tylko, że to wszystko będzie miało... dość osobliwy finał.

Patrzyłam osłupiała

Sala była wypełniona po brzegi. Białe obrusy, filiżanki w równych rzędach, a na środku każdego stołu – bukiecik sztucznych kwiatów. Usiadłam obok Tereni, która miała na sobie garsonkę z broszką w kształcie łabędzia.

– I jak, dobrze wyglądam? – zapytała, wygładzając spódnicę.

– Jak zawsze – uśmiechnęłam się. – Ale po co ten cały strój? Przecież to tylko spotkanie.

– No właśnie. Kobieta musi się zawsze dobrze prezentować. Nigdy nie wiadomo, kto będzie – odpowiedziała z tajemniczym uśmiechem.

Zanim zdążyłam dopytać, na scenie pojawił się mężczyzna w garniturze. Wyglądał jak prowadzący z telewizji śniadaniowej.

– Dzień dobry, drogie panie! – zaczął energicznie. – Cieszę się, że mogę tu dzisiaj być. Przygotowaliśmy coś wyjątkowego – pokaz, który odmieni wasze kuchnie!

– Pokaz? – szepnęłam do Teresy. – Myślałam, że to spotkanie towarzyskie.

– No spotkanie… z niespodzianką – odparła z lekkim skrzywieniem.

W tym momencie na stół wjechał wózek z połyskującymi garnkami. Jeden z nich miał nawet wbudowany termometr.

– Czy wiedziały panie, że dzięki tym garnkom zużyjecie o 40% mniej energii? – kontynuował prowadzący.

Patrzyłam osłupiała.

Co to ma znaczyć? – syknęłam.

– Cicho. Jeszcze mi podziękujesz.

Miałam ochotę wstać i wyjść

Garnki błyszczały jak nowe samochody w salonie. Sala milczała jak zaklęta. A mnie coś zaczynało w środku zżerać.

Przecież ja mam komplet garnków. Całkiem dobrych! – szepnęłam przez zaciśnięte zęby.

– Nikt ci nic nie każe kupować. Ale posłuchać można, nie? – odpowiedziała niewinnie, choć doskonale znałam ten ton.

Prowadzący wyjął jakiś cennik i rozwinął go jak zwój świętych pism.

– Dla pań, tylko dziś – mówił z uśmiechem – komplet garnków za jedyne… cztery tysiące siedemset złotych! Ale uwaga! Pierwsze dziesięć pań otrzyma bon na pięćset złotych!

Sala aż się poruszyła. Dwie panie z pierwszego rzędu już wstały, łapiąc za torebki.

– Zwariowały? – mruknęłam. – Przecież to cała emerytura!

– To inwestycja – siostra nachyliła się do mnie. – Zdrowe gotowanie. Oszczędność energii. I zobacz, jak ładnie wyglądają.

– A ty… – zmrużyłam oczy – ty je już masz?

Spojrzała w bok. Milczała przez chwilę, a potem się przyznała.

Kupiłam w zeszłym miesiącu. Ale mam raty.

W tamtym momencie miałam ochotę wstać i wyjść. Mimo to zostałam.

Poczułam się oszukana

Po krótkiej przerwie kawowej na scenę wyszła kobieta. Uśmiechała się sztucznie, ale pewnie.

– Drogie panie! – zaczęła z pasją. – Chcecie zdrowia, młodości i oszczędności? Garnki, które dziś pokazujemy, to nie tylko naczynia. To styl życia!

Zerknęłam na Teresę. Klaskała jak urzeczona.

– Naprawdę wierzysz w te bajki? – syknęłam jej do ucha.

– Daj spokój. Zobacz, jak ta kobieta wygląda. Na pewno wie, co mówi. Poza tym korzystam z tych garnków i różnica jest kolosalna!

– Jak to różnica? Co niby w nich gotujesz, co wcześniej nie wychodziło?

– Zupę brokułową. W zwykłym garnku była mdła, a teraz? Aromatyczna! – powiedziała z pełnym przekonaniem.

– Brokułowa? Błagam cię…

Kobieta na scenie opowiadała właśnie o wyjątkowej technologii. Brzmiało to, jak z podręcznika magii.

– Ale najważniejsze, panie – mówiła dalej – to możliwość zarabiania! Tak! Bo każda z was może zostać ambasadorką marki i mieć z tego realne pieniądze!

O nie, pomyślałam. Tego się nie spodziewałam.

– Co to znaczy „ambasadorka marki”? – rzuciłam w stronę Teresy podejrzliwie.

– No… że zapraszasz znajome na takie spotkania. I dostajesz prowizję, jak coś kupią – odparła, zerkając mi niepewnie w oczy.

– Zaraz. Chcesz mi powiedzieć, że ja tu przyszłam, żebyś mogła sobie zarobić na moje zakupy?!

– Ula, nie mów tak… Myślałam, że może też byś chciała…

– Nie! – przerwałam jej. – Myślałam, że spotykam się z siostrą.

Było mi jej żal

Po mojej uwadze zapadła niezręczna cisza.

– Nie chciałam cię wykorzystać. Naprawdę. Tylko… no wiesz. Te garnki… to był impuls. A potem przyszedł rachunek.

– Czyli teraz próbujesz go spłacić moim kosztem?

– Nie twoim. – Podniosła wzrok. – Myślałam, że jak ci się spodobają, to może… sama uznasz, że warto. I tyle. Chciałam dobrze.

Prychnęłam.

– Chciałaś dobrze? To trzeba było zaprosić mnie do kawiarni, a nie na przedstawienie z garnkami w roli głównej.

Nie stać mnie na kawiarnię – odparła cicho.

Ten jeden moment mnie przyhamował. Patrzyłam na Teresę – moją wyniosłą, zawsze elegancką, poukładaną starszą siostrę – i po raz pierwszy zobaczyłam, że coś się w niej załamało. Miała zmęczone oczy, skórę napiętą na kościach policzkowych. I jakiś cień rezygnacji w kącikach ust.

– To znaczy, że naprawdę masz problemy finansowe?

Wzruszyła ramionami.

– Kiedy Wojtek zmarł, myślałam, że jakoś dam radę. Emerytura, trochę oszczędności. Tylko że ceny rosną, a ten człowiek tak pięknie mówił o zdrowiu i inwestycji… Dałam się nabrać.

Westchnęłam. Chciałam się złościć, ale nagle zrobiło mi się jej po prostu żal. Nawet te garnki zaczęły wyglądać mniej absurdalnie.

Obiecaj, że więcej mnie tak nie wrobisz.

– Słowo harcerza – uśmiechnęła się blado.

– I pokaż mi te swoje supergarnki. Zobaczymy, czy choć zupę pomidorową da się w nich ugotować.

Zrobiło mi się przykro

Tydzień później zaprosiła mnie do siebie na obiad. W kuchni wszystko lśniło, jakby miała przyjechać delegacja z ministerstwa zdrowia. Na stole stała waza z zupą pomidorową.

– No to co, testujemy te twoje magiczne garnki? – zapytałam, zasiadając do stołu.

– Bez sarkazmu, proszę. – Teresa podała mi chochlę. – Gotowałam trzy godziny. I wszystko w tym dużym, z tym termometrem.

Nalałam sobie ostrożnie. Zupa wyglądała przyzwoicie, pachniała nawet lepiej, niż się spodziewałam. Wzięłam łyżkę do ust.

– No i? – zapytała, wpatrując się we mnie jak dziecko czekające na ocenę rysunku.

– No… dobra. Nawet bardzo dobra. Tylko że chyba bardziej zasługa przypraw niż metalu.

– A widzisz! – ucieszyła się. – Jednak coś w tym jest.

– Wiesz, nie jestem przeciwniczką garnków. Tylko mam problem w tym, że są przynętą.

Spuściła wzrok.

– Masz rację. Było mi głupio. Tylko ja nie miałam kogo zaprosić. Z tobą to chociaż mogę się pośmiać, pokłócić. A te inne panie? One przychodzą tylko, jak wiedzą, że będzie gratis.

Zrobiło mi się przykro.

– Wiesz co? Może następnym razem po prostu mnie zaproś. Bez prezentacji. Sama coś ugotuję. Może i w twoich cudownych garnkach.

Teresa się roześmiała.

– Zgoda. Zrobisz pierogi. Wiesz, że nienawidzę lepić.

Spojrzałam na nią z czułością

Minęło kilka tygodni, zanim temat garnków przestał być między nami kością niezgody. Z czasem zaczęłyśmy się spotykać częściej. Zwyczajnie. Na kawę, na spacer, na marudzenie o kolanach i polityce. Któregoś dnia, gdy siedziałyśmy na jej balkonie z kubkami kawy zbożowej, Teresa spojrzała na mnie z półuśmiechem:

– Wiesz, że te garnki są teraz schowane w szafce?

– Co, rozczarowanie nowoczesnością?

– Nie. Po prostu… jak gotuję sama dla siebie, to mi wszystko jedno. Ale jak ty przychodzisz, to wolę wyjąć stare. Te, w których mama robiła rosół.

– No proszę.

– A co, nie mogę być sentymentalna? – rzuciła z przekąsem.

– Możesz. Nawet ci pasuje. Tylko już nigdy nie zapraszaj mnie na pokaz garnków.

– Już żadnych pokazów. Wystarczy, że przyjdziesz czasem na pierogi.

Spojrzałam na siostrę z czułością. Bo żadna powłoka mineralna, termometr ani miedziane dno nie zastąpią siostrzanego śmiechu.

– A wiesz co?

– Hm?

– Następnym razem ja gotuję. U siebie. I ani słowa o promocjach.

– Obiecuję. A mogę przynieść swój nóż? Tylko nóż!

– No dobra. Weź ten z diamentowym ostrzem.

Obie się roześmiałyśmy.

Urszula, 66 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama