Reklama

Pewnego dnia moja koleżanka przyniosła do pracy wiklinowy koszyk. W środku coś cicho popiskiwało.

Reklama

– To kot? – zdziwiłam się.

Ola skinęła głową.

– Okociła się kotka mojej mamy. Trzy już poszły do ludzi, został tylko ten, bo był najsłabszy. Ale teraz już dzielny z niego facet!

Otworzyła koszyk. Ze środka popatrzyły na mnie mądre zielone oczy. Kociak miauknął przyjaźnie.

– Przyniosłam go, bo Ewa coś mówiła, że chciałaby kotka dla swojej córki… – ciągnęła Ola, a ja tymczasem wzięłam cieplutką kuleczkę na ręce: była taka maleńka, puszysta i słodka.

Poruszyłam palcami, żeby pogłaskać kotka, a on zmrużył oczy i ułożył się w zagłębieniu moich dłoni, moszcząc się wygodnie.

– …więc może weźmie tego – dokończyła Ola i wtedy obejrzała się na mnie, zamarła na moment, po czym stwierdziła: – Chociaż wydaje mi się, że ten kotek już ma właścicielkę.

Jak nie pokochać takiego malucha?

Nigdy wcześniej nie miałam w domu zwierzaka. Rodzice, a szczególnie mama, nie zgadzali się na to, aż w końcu przestałam nawet prosić. Kiedyś tylko wzięłam na ferie od koleżanki świnkę morską, bo Iza wyjeżdżała do dziadków i nie miała jej z kim zostawić. Pamiętam, że nosiłam tę świnkę w kapturze bluzy, a ona, przerażona, nasikała mi do środka i mama strasznie się zdenerwowała. Nie wiem dlaczego, bo przecież bluzę można było uprać. A ile się wtedy nasłuchałam o zarazkach!

Teraz jednak mieszkałam sama i mogłam sprawić sobie kota.

– Tylko czy ja sobie z nim poradzę? – zapytałam niepewnie Olę.

– Oczywiście, że tak! – z entuzjazmem zapewniła mnie koleżanka. – Powiem ci, co lubi jeść, kupisz mu zabawki i drapak. Zobaczysz, mieć w domu kota to wielka frajda! Za dwa dni nie będziesz mówić o niczym innym… Tylko, wiesz – przypomniała sobie – on jeszcze nie ma imienia.

Spojrzałam na puszystą kuleczkę. W tym samym momencie kot zmarszczył nosek i kichnął.

– Już wiem! Nazwę go Apsik! – stwierdziłam z zadowoleniem. – Ale co z córeczką Ewy? Nie będzie płakać, że nie dostanie kota?

– Bez obaw! Nie będzie, bo nic o nim nie wie. Przyniosłam kota, bo miałam nadzieję, że wcisnę go Ewce. Zamierzałam działać z zaskoczenia – roześmiała się Ola.

I tak Apsik trafił do mnie.

Musiałam wybierać: ja albo mój kiciuś

Niestety, jak się wkrótce przekonałam, nadałam mu to imię w złą godzinę. A może w szaloną godzinę… No bo czego się spodziewałam, wiedząc o mojej alergii na niemal wszystko? Że nie będę uczulona na kota? Jakim cudem?! Najpierw zauważyłam, że mi puchną ręce, gdy tylko go pogłaszczę. Do tego doszła opuchlizna na twarzy, bo Apsik uwielbiał rano wskakiwać do mojego łóżka i przytulać się do mojej buzi, liżąc ją na dzień dobry. A w ślinie kociej jest najwięcej alergenów.

Kiedy pierwszego dnia obudziłam się z twarzą jak księżyc w pełni i zapuchniętymi oczami, nie było mi do śmiechu. Wzięłam leki odczulające, które mam przepisane z powodu uczulenia na pyłki i roztocza, ale wiedziałam, że i tak czeka mnie wizyta u lekarza. Na wieść o tym, że wzięłam sobie kota, moja pani alergolog spojrzała na mnie z lekką zgrozą.

– Z pani alergią to nie była mądra decyzja – stwierdziła.

Cóż, faktycznie moje uczucie do Apsika nie miało nic wspólnego z rozsądkiem. To była przecież miłość od pierwszego wejrzenia. Doktor zrobiła mi test skórny i nie musiała długo czekać, aby na mojej ręce pojawił się obrzęk.

– I co mam teraz zrobić? – spytałam bezradnie jak dziecko. – Jestem uczulona na roztocza, więc i tak regularnie odkurzam mieszkanie. Nie mam zasłon i kotar…

– Czy pani wie, jak wyglądają roztocza? – zapytała pani doktor.

Tak, widziałam je kiedyś na zdjęciu mikroskopowym i oprócz tego, że wyglądają jak potwory z kosmosu, to wiem, że są małe.

– Kocie alergeny są dziesięć razy mniejsze! – krzyknęła. – I w dodatku lepkie, więc przylepiają się do wszystkiego! Żeby się ich pozbyć, musi pani najpierw wyrzucić kota, potem wywietrzyć mieszkanie, wyprać wszystko, co mogło je „złapać”, i czekać kilka miesięcy, aż ostatnie latające w powietrzu alergeny wreszcie się ulotnią!

Przerażająca perspektywa…

– Człowiek się bardzo szybko uczula na kota, alergia potęguje się w ciągu dwóch lat. Na psa, dla porównania, do siedmiu… – dodała smętnie lekarka. – No i uczulenie może przejść w astmę.

Jako dziecko byłam zagrożona astmą. Wiecznie świstało mi w oskrzelach i bez względu na porę roku miałam uporczywy kaszel. Brałam wziewne leki sterydowe, przez które długo nie rosłam i wiecznie byłam najniższa w klasie. Rodzice dzielnie walczyli z moją chorobą, zabierając mnie często w góry latem, a zimą nad morze (tak, odwrotnie niż jeżdżą zwykli, zdrowi turyści). I w wieku 12 lat mogłam wreszcie odstawić sterydy. Czyżbym teraz miała zaprzepaścić starania rodziców?

W drodze do domu doszłam do wniosku, że jestem silna i poradzę sobie ze znalezieniem dla Apsika nowego, dobrego domu. Gdy gdy tylko kot wybiegł mi na spotkanie i przewrócił się na brzuszek, ewidentnie domagając się pieszczot, od razu wiedziałam, że nic z tego… Za bardzo go pokochałam.

– Jakoś sobie poradzimy, prawda, kochanie? – obiecałam kotu, a on zamruczał z zadowolenia.

Co ja się natrudziłam przez kolejne miesiące, aby nie reagować na mojego kota tak, jakbym właśnie dostała grypy! Przecierałam codziennie jego futerko wilgotną szmatką, wietrzyłam mieszkanie, co tydzień prałam pościel łącznie z kołdrą i poduszką. Kupiłam także Apsikowi specjalny szampon antyalergiczny, którego nie znosił, lecz ja mu powtarzałam, że to dla naszego wspólnego dobra. Wyglądało na to, że mnie rozumie, bo coraz mniej prychał, kiedy pakowałam go do kąpieli.

Wyczytałam gdzieś, że najwięcej alergenów gromadzi się w kuwecie, więc wystawiłam ją na balkon, co przyjął ze spokojem. A ja tak jakby mniej kichałam.

Prawie już na niego nie reagowałam, kiedy w pracy okazało się, że muszę zacząć brać udział w wyjazdach służbowych. To był duży krok naprzód w mojej karierze, ale… Każdy kilkudniowy nawet wyjazd powodował, że „odzwyczajałam się” od kota, i kiedy wracałam, znowu byłam uczulona. To był koszmar! Wyjeżdżałam w każdym miesiącu co najmniej raz, a czasem nawet dwa razy, co oznaczało, że w domu potem na okrągło chodziłam opuchnięta i na lekach. W końcu zrozumiałam, że tak się nie da żyć.

– Kochanie, trudno, będziemy musieli się rozstać – powiedziałam kotu ze łzami w oczach i poszukałam mu nowego domu.

Gdyby nie jego instynkt…

Wzięli go do siebie znajomi mieszkający po drugiej stronie miasta, ze 40 kilometrów ode mnie. Wiedziałam, że Apsikowi będzie u nich dobrze, bo mają domek z ogródkiem i prawdziwego hopla na punkcie kotów, a mój podopieczny zawsze im się podobał.

Z bólem oddałam mojego ulubieńca. Sprzątając dom, płakałam rzewnymi łzami przez dwa dni. Trzeciego dnia, kiedy wracałam z pracy, przed swoimi drzwiami zobaczyłam… Apsika! Siedział tam sobie na wycieraczce i miauczał rozpaczliwie.

– Kotku, jak tutaj trafiłeś? Jesteś nadzwyczajny, wiesz? – rzuciłam się do niego, a tymczasem Apsik, zamiast jak zwykle przewrócić się na grzbiet i wystawić brzuszek do głaskania, umknął mi z rąk!

– Kochanie, co się dzieje? Obraziłeś się, tak? – spytałam z troską, znów podchodząc bliżej, a wtedy kot przemknął mi między nogami i rzucił się schodami w dół.

Natychmiast puściłam się za nim biegiem po schodach z dziewiątego piętra. Krzyczałam do Apsika, aby na mnie zaczekał, lecz on sadził susami, pokonując kolejne piętra. Kiedy byłam chyba na trzecim, nagle… wieżowcem targnął silny wstrząs. Huk był taki, że pierwsze, o czym pomyślałam, to było trzęsienie ziemi!

– Dom się wali! – krzyknęłam przerażona i jeszcze szybciej zaczęłam zbiegać za moim kotem, prawie łamiąc po drodze obcasy.

Czekał na mnie na parterze, przy drzwiach. Złapałam go na ręce i wybiegłam na dwór. Kilkanaście metrów od budynku zatrzymałam się i zadarłam głowę. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą było wynajmowane przeze mnie mieszkanie, ziały puste, osmolone okna z powybijanymi szybami. A mieszkania obok w ogóle jakby nie było… Straszyła tylko potężna wyrwa w ścianie.

Miała pani mnóstwo szczęścia – powiedział mi potem strażak. – W sąsiednim mieszkaniu ulatniał się gaz. Gdyby pani była u siebie, pewnie by panią strasznie poraniło albo nawet… – tu zamilkł. „… albo nawet zabiło” – dokończyłam za niego w myślach.

Okazało się, że moi sąsiedzi wyjechali na kilka dni i pozamykali szczelnie okna, a z uszkodzonego palnika ulatniał się gaz. W niewietrzonym mieszkaniu osiągnął takie stężenie, że doszło do wybuchu, który zmiótł kawał piętra.

Tymczasem mnie uratował mój bohaterski Apsik! Wrócił i kiedy poczuł gaz, nie pozwolił mi wejść do mieszkania, tylko uciekał, i tak wyprowadził mnie z budynku.

Reklama

Oczywiście po tym wydarzeniu już za nic nie mogłam się z Apsikiem rozstać! Zamiast mieszkania w centrum wynajęłam niewielki domek za miastem – te same pieniądze, a mój kot może ganiać po dworze przez cały dzień. Dzięki temu w domu jest mniej alergenów i na razie mój organizm sobie z nimi radzi. Na szczęście dla mnie i mojego ukochanego kota!

Reklama
Reklama
Reklama