Reklama

Szkatułka z biżuterią mojej mamy była dla mnie zawsze miejscem pełnym skarbów. Te łańcuszki, pierścionki, staromodne broszki… Mogłabym patrzeć godzinami, jak je przymierza i wybiera najodpowiedniejszą błyskotkę, kiedy wychodzi gdzieś razem z tatą.

Reklama

Czasami rozkładała zawartość szkatułki na stole, a ja miałam prawo wybrać sobie jedną z błyskotek, i mama opowiadała mi związaną z nią historię. Byłam pewna, że wiem wszystko o skarbach mamy. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy pewnego dnia odkryłam, że w aksamitnej wyściółce szkatułki jest ukryta kieszonka, a w niej… kawałek stłuczonej porcelany.

Skąd się tam wziął? Dlaczego miał dla mojej mamy takie znaczenie, że owinęła go starannie w bibułkę i schowała?

Bałam się o to zapytać, bo wtedy by się wydało, że samowolnie zaglądałam do szkatułki z biżuterią. Mama nigdy mi tego oficjalnie nie zabraniała, ale czułam, że nie powinnam tego robić. Kilka dni później wypadały imieniny taty i przyszli do nas goście. Zaaferowana nakrywałam stół, rozkładając talerzyki i sztućce, i wtedy dopiero zrozumiałam, dlaczego deseń na kawałku porcelany wydał mi się znajomy! Był identyczny jak ten na talerzykach! Od razu dyskretnie je przeliczyłam i potwierdziły się moje przypuszczenia – jednego brakowało do kompletu.

Kiedy więc goście już sobie poszli i zmywałyśmy z mamą w kuchni, niewinnie ją zapytałam o ten brakujący talerzyk. Co się z nim stało?

Ona jednak w sekundę mnie przejrzała.

– Zaglądałaś do szkatułki? – zapytała z uśmiechem.

Struchlałam, ale przyznałam się.

– No, dobrze. Już pora, abyś się dowiedziała, dlaczego ten stłuczony kawałek jest dla mnie ważniejszy od najpiękniejszej nawet broszki – powiedziała.

Kiedy już leżałam w łóżku, przyszła do mnie i na dobranoc opowiedziała mi o dniu, w którym rozbiła talerzyk.

Nie sądziłam, że ich uczucie wybuchło tak nagle

– Kiedy mój brat, a twój wujek Tomek rozpoczął studia, byłam jeszcze nastolatką. Fascynowały mnie jego opowieści o uczelni i mieście, którymi mnie raczył, przyjeżdżając do domu na niedziele lub święta. Po jakimś czasie zauważyłam, że szczególnie lubię, kiedy opowiada mi o swoim nowym przyjacielu, Leszku.

Kiedy więc pewnego razu dowiedziałam się, że Tomek zaprosił do nas Leszka na weekend, byłam tym strasznie podekscytowana. Nie mogłam się wprost doczekać, kiedy go poznam, a z drugiej strony okropnie się denerwowałam, czy mnie nie weźmie za głupią gąskę, którą zresztą chyba wtedy byłam.

W dniu, w którym chłopcy mieli przyjechać, byłam już tak roztrzęsiona, że ukryłam się w stodole i przez szpary w deskach obserwowałam podwórko. Leszek był wysoki i przystojny, co jeszcze bardziej mnie onieśmieliło, bo już od dawna był obiektem moich marzeń. Teraz wydało mi się absolutnie niemożliwe, żeby kiedykolwiek zwrócił na mnie uwagę… Najchętniej przesiedziałabym w stodole cały weekend, ale musiałam pomóc mamie przy obiedzie. Nakrywałam właśnie do stołu i trzymałam w rękach ten nieszczęsny talerzyk z najlepszego serwisu mojej mamy, kiedy do pokoju wszedł Leszek i coś do mnie powiedział.

Na dźwięk jego głosu zatrzęsły mi się ręce i upuściłam talerzyk, który roztrzaskał się w drobny mak. On rzucił się, aby pomóc mi zbierać okruchy i wtedy nasze ręce zetknęły się po raz pierwszy. Przebiegł mnie dziwny dreszcz i zrozumiałam, że ten chłopak jest mi przeznaczony! Leszek twierdził później, że poczuł to samo.

– Intrygowałaś mnie. Tomek tak ładnie o tobie opowiadał, że bardzo chciałem cię poznać. Praktycznie wprosiłem się do was na ten weekend – przyznał się.

W każdym razie dwa lata później pobraliśmy się, a ja zachowałam sobie ten kawałek talerzyka na pamiątkę naszego pierwszego spotkania. Jak się domyślasz, ten Leszek to twój tata, kochanie! – zakończyła opowieść mama.

Byłam pod wrażeniem tej romantycznej historii. Wiedziałam, że moi rodzice bardzo się kochają, ale nie sądziłam, że ich uczucie wybuchło tak nagle
i z taką siłą.

Tata zmarł niespodziewanie

Mijały lata, dorosłam i poszłam na studia. Wybrałam prawo, jak mój tata, i byłam pewna, że kiedy je skończę, będzie ze mnie bardzo dumny. Niestety, nie dane mu było doczekać mojego dyplomu. Zmarł niespodziewanie pewnego słonecznego dnia. Miał wylew.

Moja mama postarzała się natychmiast o dobre dziesięć lat. Straciła chęć do życia. Prawie nic nie jadła, nie spała… W końcu zaczęła mieć takie kłopoty ze zdrowiem, że musiała pójść do szpitala.

„Depresja sytuacyjna” – brzmiała diagnoza lekarzy. Mama dostała lekarstwa na poprawę nastroju, ale nie chciała ich brać. Namawiałam ją i błagałam, mówiłam, jak bardzo jej potrzebuję, ale pozostawała głucha na moje lamenty.

Ożywiła się tylko nieco, gdy jej wyznałam, że z moim chłopakiem, Tadkiem, zamierzamy się wkrótce pobrać.

– Nie wiem, czy doczekam waszego ślubu – powiedziała. – Dlatego proszę cię, weź nasze obrączki, moją i taty. Niech wam z Tadkiem służą przez długie lata i oby wasze małżeństwo było takie szczęśliwe jak nasze.

– Ależ mamo, nie mogę wziąć twojej obrączki, przecież ty żyjesz i sama powinnaś ją nosić! – popłakałam się.

– Widzisz, kochanie, że i tak nie mogę tego robić, bo mi spada… – wyszeptała, pokazując mi swoją wychudzoną dłoń.

Zabrałam obrączki, które dała mi mama – piękne, z charakterystycznym deseniem. Były dla mnie bardzo drogie, ale nie zamierzałam ich użyć podczas swojej ślubnej uroczystości! Musiałam natomiast coś zrobić, aby moja mama odzyskała chęć życia i poznała swoje wnuki, które zamierzałam jej urodzić.

Nie mogłam dopuścić do tego, aby się poddała!

Jakiś czas później mama miała urodziny. Wpadłam do niej z prezentem, opakowanym w eleganckie puzderko.

Z drżeniem serca czekałam, aż je przy mnie otworzy. Kiedy to zrobiła, jej oczy natychmiast zaszły łzami.

– A to co? – wyszeptała, chociaż byłam pewna, że doskonale wie. Na aksamitnej wyściółce leżał oprawiony w złoto medalion. Złoto miało charakterystyczny deseń ze ślubnych obrączek mamy i taty, a pośrodku medalionu umocowany był ten pamiątkowy kawałek porcelany

– Przepraszam, że go zabrałam z twojej szkatułki bez pytania – powiedziałam.

– Ale kto inny, jeśli nie ty, przekaże najlepiej swoim wnukom historię tego medalionu i waszej miłości? – chwyciłam się ostatniej deski ratunku.

Przekonałam ją – zaczęła zażywać leki i normalnie jeść. Nigdy nie zdejmowała też medalionu, który jej podarowałam.

Reklama

Kilka lat później słuchałam ze wzruszeniem, jak moja pięcioletnia córeczka pyta moją mamę, dlaczego na jej medalionie są takie same złote kwiatki, jak na talerzykach stojących w kredensie…

Reklama
Reklama
Reklama