Reklama

Gdy ktoś mnie pytał, skąd jestem, zawsze odpowiadałam półprawdą.

Reklama

– Z południa – rzucałam z uśmiechem, zbywając temat, zanim rozmówca zdąży zapytać o szczegóły.

Czasem jeszcze dodawałam „niedaleko Krakowa”, choć w rzeczywistości nasza wioska była tak oddalona od jakiegokolwiek miasta, że nawet ksiądz dojeżdżał tylko w niedziele.

Wstydziłam się domu

Na uczelni nikt nie wiedział, jak naprawdę wygląda mój dom rodzinny. Ani że do liceum musiałam dojeżdżać dwoma autobusami. Ani że moi rodzice codziennie harowali od świtu do nocy, żeby starczyło na moje podręczniki, dojazdy i czesne w akademiku.

Studiowałam prawo. Byłam dobra, ambitna, może nawet za bardzo – bo jak tylko tu przyjechałam, zaczęłam budować wersję „lepszej siebie”. Kiedy koleżanki mówiły o swoich wakacjach w Grecji czy na Bali, opowiadałam, że „moi rodzice mają apartament, ale rzadko tam jeżdżą, za gorąco”.

Z czasem zaczęłam wierzyć w tę swoją wersję. W tę Karolinę z dużego miasta, z pieniędzmi i rodzicami, którzy są już na emeryturze, a wcześniej prowadzili własną firmę. I to działało. Do momentu, aż pojawił się Maciek.

Maciek był inny. Nie interesowały go drogie knajpy ani markowe ciuchy. Miał w sobie jakąś prostą dobroć, ciepło, które mnie przyciągało, a jednocześnie przerażało. Bałam się, że jeśli dowie się prawdy, to wszystko się rozsypie. A jeszcze bardziej bałam się, że jeśli ja się przed nim odsłonię, to nie będę już mogła wrócić do tej „lepszej wersji siebie”.

Chciał poznać rodziców

– Karola, kiedy mnie w końcu zabierzesz do siebie? – zapytał pewnego dnia, ściskając moją dłoń, gdy wracaliśmy z zajęć. – Chciałbym poznać twoich rodziców.

– Jeszcze nie teraz – powiedziałam szybko. – Tata ostatnio źle się czuje… i mają remont w mieszkaniu…

– To chyba nie problem? Nawet jeśli będą worki z gipsem w korytarzu – uśmiechnął się. – Ja nie z takich, co się boją brudu.

Uśmiechnęłam się, ale czułam, jak serce zaczyna mi walić. Bo remontu nie było. I nie było żadnego apartamentu. Był tylko drewniany dom z ceglaną dobudówką, pokój z linoleum na podłodze i kołdra z wyprzedaży w Biedronce.

A potem któregoś dnia zadzwonił telefon. Na ekranie – „Mama”. Już sam ten fakt zaniepokoił mnie, bo mama nigdy nie dzwoniła o tej porze. Odebrałam, a jej pierwszy oddech w słuchawce sprawił, że poczułam ścisk w żołądku.

– Karolina? Tata miał wypadek. Spadł z rusztowania. Jest w szpitalu. Nie wiem, co z nim będzie… – jej głos drżał, a ja automatycznie wstałam z krzesła, przewracając notatki na ziemię.

Nie miałam wyjścia

Nie odpowiedziałam. Nie umiałam. Serce waliło mi tak mocno, że ledwo stałam. Przez moment miałam wrażenie, że zaraz stracę równowagę. W tym samym czasie Maciek już był przy mnie.

– Karola? Co się dzieje? – zapytał, chwytając mnie za ramiona.

– Muszę jechać… – wyjąkałam. – Mój tata… miał wypadek…

– Jadę z tobą – powiedział natychmiast.

– Nie musisz jechać – rzuciłam zbyt ostro, może nawet obcesowo. Zrobił krok w tył, ale nie odpuścił.

– Chcę być z tobą. Cokolwiek się dzieje – nie chowaj się przede mną – powiedział spokojnie, ale stanowczo.

Nie miałam siły się sprzeczać. Chciałam jechać sama, żeby zdążyć jeszcze wymyślić jakąś kolejną wersję wydarzeń, kolejne kłamstwo. Ale zrozumiałam, że nie mogę. Nie po tym, jak głos mamy roztrzaskał moje wyobrażenia o dystansie, który utrzymywałam między sobą a rzeczywistością.

Byłam przerażona

Podróż była długa. Pociąg wlókł się jakby na złość, a każdy kilometr przybliżał mnie do tego, co starałam się ukrywać przez całe studia. Siedzieliśmy obok siebie. Maciek trzymał mnie za rękę, a ja patrzyłam przez okno, udając, że wszystko jest w porządku. W głowie miałam gonitwę myśli – co powiem, jak zareaguje, czy się ode mnie nie odsunie, kiedy zobaczy mój prawdziwy świat?

Przy każdej kolejnej stacji czułam się coraz mniejsza. Próbowałam w głowie powtarzać jeszcze raz swoją „legendę” – opowieści o tym, jak rodzice kupili apartament, jak wyjechali na emeryturę, jak tata kiedyś prowadził firmę, ale teraz odpoczywa. Wszystko to nagle traciło sens. Bo prawda czekała już na peronie. A ja jechałam jej naprzeciw.

Dworzec wyglądał tak, jak go zapamiętałam – chłodny, nijaki, jakby czas się tu zatrzymał. Maciek rozejrzał się, jakby szukał taksówki, a ja udawałam, że szukam telefonu w torebce, byle tylko nie spojrzeć mu w oczy.

Prawda się wydała

Droga do szpitala była krótka, ale czułam, że każdy metr zbliża mnie do momentu, w którym wszystko się rozsypie. Serce waliło mi tak głośno, że ledwo słyszałam, co mówi kierowca. Przed wejściem do szpitala zatrzymałam się, jakbym miała zaraz zawrócić.

– Maciek… Słuchaj, nie musisz tam wchodzić. Ja tylko na chwilę, zapytam, co z tatą i… – zaczęłam, ale nie pozwolił mi dokończyć.

– Karola. Nie musisz się tłumaczyć. Idziemy razem – powiedział cicho, łapiąc mnie za rękę.

W środku pachniało środkami do dezynfekcji i stresem. Znalazłam oddział chirurgii, gdzie pielęgniarka wskazała nam salę. Mama siedziała na krześle, wtulona w kurtkę, jakby miała ją ochronić przed tym całym chaosem.

– Karolciu, jak dobrze, że jesteś… – wyszeptała i wstała, od razu mnie przytulając. Pachniała proszkiem do prania, który znałam z dzieciństwa.

Z łóżka uniósł się lekko tata. Na głowie miał opatrunek, twarz pociętą i spuchniętą. Ale oczy – te same, ciepłe, jak zawsze.

– Hej, córeczko – powiedział cicho, z trudem się uśmiechając. – Tylko mnie nie rozpłacz, bo mi się szwy rozejdą.

Podeszłam, chwyciłam jego rękę. Była szorstka, zgrubiała od pracy, znajoma.

Było mi głupio

Maciek stał w progu, niepewny, ale uśmiechnięty. Po chwili zrobił krok do przodu i spojrzał na moich rodziców.

– Karola… ty nie masz się czego wstydzić. Ja chciałbym mieć takich rodziców.

A mnie ścisnęło w gardle, bo wiedziałam, że właśnie zaczyna się koniec mojego kłamstwa.

Szliśmy wolno, w ciszy. Szpital został za nami, ale napięcie w mojej klatce piersiowej nie mijało. Maciek milczał, jakby czekał, aż sama zacznę mówić. I w końcu pękłam.

– Nie mam apartamentu – zaczęłam cicho, zatrzymując się na przystanku autobusowym. – Moi rodzice nie są na żadnej emeryturze. Tata tyrał całe życie, żeby mnie utrzymać. Mama sprzątała po nocach, żebym mogła mieć podręczniki, laptop, wyjazd na studia.

Maciek patrzył na mnie uważnie, nie przerywał.

– Kłamałam od początku. Bo się bałam, że jak powiem prawdę, to nikt nie będzie chciał mnie znać. Ty też nie.

– Jesteś jedną z najsilniejszych osób, jakie znam – powiedział cicho. – Gdybym ja miał takich rodziców, byłbym z nich dumny.

Wtedy pierwszy raz poczułam, że mogę mu zaufać. Nie tylko dlatego, że powiedział coś ładnego. Ale dlatego, że nie odwrócił się ode mnie. Nie uciekł.

Karolina, 23 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama