„Udawałam w internecie kogoś, kim nie jestem, ale on był sprytniejszy. Rozkochał mnie, wyłudził kupę kasy i zniknął”
„Nie dziwiło mnie, że dotąd nigdy nie wpadliśmy na siebie z Markiem. Choć z profilu wynikało, że mieszkamy dość blisko siebie, to on, jako przedstawiciel handlowy, stale przebywał poza domem. Praca stanowiła też główny powód do wymówek przed spotkaniem”.

- Hanna, 40 lat
Dałabym wiele, żeby móc cofnąć czas i nie ulec namowom koleżanek, by założyć konto randkowe w internecie. Wiem, że obie moje przyjaciółki chciały jedynie uszczęśliwić samotną matkę. Dlatego Jowita, zawodowa fotografka i blogerka, zaproponowała, że zrobi mi profesjonalną sesję zdjęciową, Martyna zaś zaoferowała, że pożyczy mi swoje szałowe ciuchy. Odmówiłam przytłoczona ich zaangażowaniem i świadomością swoich dodatkowych kilogramów, ale były tak przekonujące, że choć kazałam im wybić sobie ten pomysł z głowy, to w tajemnicy ściągnęłam aplikację na telefon. Po pełnej wahania nocy zdecydowałam się założyć konto, ale na zdjęcie profilowe ustawiłam znalezioną w internecie fotkę sympatycznej i całkiem zgrabnej kobiety. Nie chciałam pokazywać siebie, bo pewnie nikt by się nie odezwał.
Spodobało mi się flirtowanie
Mojego zapału nie ostudziły pierwsze sprośne lub zwyczajnie głupie wiadomości wysyłane przez facetów, którym wpadłam w oko, bo każdy wyraz męskiego zainteresowania poprawiał mi humor. Nareszcie, po ośmiu latach od narodzin Helenki i trzech od rozstania z jej ojcem, przestałam być dla mężczyzn powietrzem, a dla siebie zmęczoną życiem kobietą z lekką nadwagą, której ciągle brakuje pieniędzy na nowy ciuch, fryzjera czy fluid. Odżyłam i zamiast ciągle narzekać, zaczęłam częściej się uśmiechać.
Po dwóch tygodniach flirtowania, ośmielona powodzeniem, postanowiłam przejąć inicjatywę. Teraz to ja wybierałam i zaczepiałam chłopaków. Nie każdy miał ochotę na pogawędkę, tym bardziej cieszyło mnie, gdy któryś potwierdził, że wpadłam mu w oko, i zaczynał ze mną rozmawiać. Wielu chciało po prostu poświntuszyć, ale zdarzali się i tacy, którzy naciskali na spotkanie. Jedni chcieli się wygadać, inni zaciągnąć mnie do łóżka, lecz studziłam zapędy każdego z nich świadoma, jak bardzo różnię się od ideału. Sądziłam, że na tym skończy się moja obecność tam, gdyby nie Marek.
„Hej, czemu nie wstawiasz innych swoich zdjęć? Chętnie popatrzyłbym jeszcze na Ciebie” – napisał z pozoru niewinne zdanie. W ciągu dwóch miesięcy mojej obecności na portalu randkowym nie przyszło mi do głowy, że oprócz głównego zdjęcia profilowego powinnam wrzucać też inne fotki. Nim jednak zdążyłam odpisać, Marek zwrócił uwagę na mój biogram, w którym opisywałam, jak co drugi dzień tańczę zumbę w fitness klubie, a raz w tygodniu biegam i jeżdżę po okolicy na rowerze.
„Może kiedyś umówimy się na wspólną przejażdżkę?” – zaproponował. Poczułam, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Po pierwsze, dlatego że Marek był w moim typie – niewysoki, ale świetnie zbudowany, zadbany brunet. Po drugie, wydawał się mężczyzną, jakiego każda kobieta chciałaby mieć u swojego boku. Z kilku zamieszczonych przez niego zdjęć wynikało, że ma psa, z którym lubi ścigać się na rowerze, lubi szatańsko mocną kawę o poranku i całkiem dobrze gotuje. Serwowane przez niego potrawy wyglądały tak zachęcająco, że bladł przy nich każdy upichcony przeze mnie obiad. I taki ideał zapragnął spędzać ze mną czas!
Dalej ściemniałam
Zdenerwowana zaczęłam przetrząsać internet w poszukiwaniu dziewczyn zbliżonych urodą i figurą do mojego wymyślonego wizerunku. W końcu znalazłam dwie nieco niewyraźne fotki. Na jednej panna machała ręką, siedząc w oddali na sportowym rowerze, na drugiej pląsała po pokoju, zwrócona tyłem do aparatu. Na oba zdjęcia Marek zareagował entuzjastycznie. „Byłaś rowerem w Szkocji? Jak się tam dostałaś? Przejechał całą Europę czy wypożyczyłaś rower na miejscu? Wiesz, że uwielbiam Wyspy? Znam tam każdy skrawek ziemi”.
Nogi się pode mną ugięły, kiedy przeczytałam jego słowa. Szukając zdjęć, skupiłam się jedynie na postaci kobiety, więc nie analizowałam widoku za nią. Nim odpisałam, przeczytałam kilka podróżniczych blogów, żeby bardziej uwiarygodnić moją odpowiedź. Nie muszę chyba mówić, że każde zdanie wywoływało kolejne pytania. Zrozpaczona byłam gotowa zakończyć znajomość, szczęśliwie Marek w końcu zrobił się senny, a od następnego dnia zmienił temat rozmowy.
Zauroczyłam się
Coraz częściej pytał o to, co myślę czy czuję. Ciekawił go mój rozkład dnia i obowiązki, a kiedy wyznałam, że jestem samotną matką, wypuścił garść serduszek, bo okazało się, że on też jest rodzicem. Co prawda weekendowym, ale bardzo tęskni za swoim synkiem. „Rozwiodłem się z żoną, lecz nie z dzieckiem” – tym wyznaniem całkowicie zdobył moje serce.
Nasze szczere rozmowy sprawiały, że stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. Zainteresowanie Marka sprawiło, że nie tylko poczułam się stuprocentową kobietą, ale i zapragnęłam się zmienić. Zaczęłam od diety i ćwiczeń ściągniętych z internetu, zmieniłam fryzurę, a na koniec zajęłam się garderobą. Wciąż nie miałam pieniędzy na nowe ciuchy, ale od czego są sklepy z używaną odzieżą i wyprzedaże? To wszystko sprawiło, że znajomi przestali poznawać mnie na ulicy. Teraz już nie byłam szarą, zahukaną myszką, lecz pełną życia, wysportowaną i zadbaną 40-latką.
– Wyglądasz jak milion dolarów – przyjaciółki piały z zachwytu, a wraz z nimi najbliższa rodzina.
– Mama, jesteś ekstra! – cieszyła się córka.
Wszyscy próbowali się dowiedzieć, kto jest powodem mojej metamorfozy, ale zbywałam ich pytania uśmiechem, bo byłam przekonana, że pewnego dnia poznają Marka. W myślach coraz więcej łączyło mnie z kobietą ze zdjęcia na moim koncie randkowym, więc byłam przekonana, że Marek też nie dostrzeże różnicy między nami. „Zresztą zawsze powtarza, że łączy nas coś więcej niż fizyczność” – tłumaczyłam sobie, nalegając coraz częściej na spotkanie z ukochanym.
Nie dziwiło mnie, że dotąd nigdy nie wpadliśmy na siebie z Markiem. Choć z profilu wynikało, że mieszkamy dość blisko siebie, to on, jako przedstawiciel handlowy, stale przebywał poza domem. Praca stanowiła też główny powód do wymówek przed spotkaniem. O wideoczatach nie mogło być mowy, bo Marek wolał pisać, niż rozmawiać przez telefon. W końcu jednak dał się namówić na kawę w centrum miasta, po czym przestał się odzywać.
Potrzebował pomocy
Odchodziłam od zmysłów, bojąc się, czy nic mu się nie stało w czasie którejś ze służbowych podróży, ale nawet nie wiedziałam, gdzie go szukać. Szczęśliwie odezwał się po trzech dniach, tłumacząc się rozległym udarem mamy. Od tamtej pory coraz częściej narzekał na swoją sytuację rodzinną. Jako jedynak musiał zająć się mamą, bo dużo starszy tata nie był w stanie sprawować samodzielnie nad nią opieki. Przez to praca Marka zawisła na włosku. „Przepraszam, nie czuj się zbywana, ale mam tyle na głowie… Nie chodzi o pieniądze, ale o czas. W tej chwili moje potrzeby nie mają znaczenia” – tłumaczył się, po czym znowu znikał na kilka dni.
Zbywał mnie, gdy oferowałam pomoc, i omal mnie nie zablokował, kiedy zaproponowałam, że zapożyczę się i sfinansuję jego mamie wyjazd na turnus rehabilitacyjny w jednym z najlepszych ośrodków w kraju, co kosztowało 6 tysięcy złotych. Wtedy musiałam długo go przepraszać, jednak miesiąc później zmienił zdanie i przystał na moją pomoc. Z wdzięczności nawet przełamał niechęć do rozmów telefonicznych i zadzwonił do mnie, obiecując zarówno spotkanie, jak i zwrot pieniędzy.
– Daj mi miesiąc, góra dwa – wyszeptał niskim głosem.
– Tym się teraz nie przejmuj! Oddasz, gdy będziesz mógł, ale spotkania i tak ci nie daruję! – rzuciłam oczarowana i szczęśliwa, że wreszcie go słyszę.
Wyczułam, że rozbawiłam go swoim wyznaniem, więc obiecał dotrzymać słowa.
– Tak cię kocham… Szaleję za tobą i nie mogę się już doczekać, kiedy cię zobaczę… Jesteś jedynym jasnym promyczkiem w moim ponurym życiu – mówił wtedy, nie przestając mi dziękować.
Tyle że potem go zwolniono z powodu częstych nieobecności i musiał szybko znaleźć sobie nowe zajęcie.
– Oczywiście oddam ci pieniądze, ale teraz nie mam nawet 800 zł na rachunki – powiedział przybity.
Zniknął z internetu i mojego życia
Zapewne zapożyczyłabym się w kolejnym banku, żeby dołożyć się do jego wydatków, ale on więcej się nie odezwał. Czekałam cierpliwie na jakikolwiek znak życia, póki nie zobaczyłam, że zlikwidował swoje konto.
Jego numer telefonu też okazał się nieaktualny. Administrator aplikacji wyjaśnił mi, że nie może udzielać prywatnych informacji o użytkownikach. Nie wiem, kim naprawdę był człowiek, dla którego wywróciłam swoje życie do góry nogami. W internecie przeczytałam, że w takiej sytuacji mogę zgłosić sprawę na policję, lecz nie zrobiłam tego z obawy, że funkcjonariusze będą szydzić z mojej głupoty. Przyjaciółkom też wstydzę się wyznać prawdę.
Pewnie pomyślą, że upadłam na głowę, zadłużając się dla faceta, którego nigdy nie widziałam. Nie wiem, co jest gorsze – moja naiwność, długi, których nie jestem w stanie spłacić, czy fakt, że w głębi duszy wciąż kocham Marka. Choć bardzo się staram, nie potrafię przestać o nim myśleć. Wam jedynym mogę się przyznać, że gdyby tylko pojawił się i przeprosił tym swoim aksamitnym głosem, to wybaczyłabym mu oszustwo. I chyba tego najbardziej się wstydzę, dlatego nigdy nie pójdę na policję.