Reklama

Nie planowałem tego. Kiedy człowiek traci pracę, myśli, że to tylko chwilowe. Że zaraz coś znajdzie, że przecież ma doświadczenie, kompetencje, dyplom z zarządzania i trzy lata w dużej korporacji. Ale dni zamieniają się w tygodnie, tygodnie w miesiące. I któregoś dnia orientujesz się, że od trzech miesięcy codziennie rano ubierasz się, jakbyś naprawdę szedł do pracy, wychodzisz z domu, a potem siedzisz na ławce w parku, z kawą ze stacji, udając, że masz jakiś cel.

Reklama

To się nie zaczęło od kłamstwa. Zaczęło się od przemilczenia. Od „poczekam z tym jeszcze tydzień”, od „niech się trochę uspokoi, może wtedy powiem”. A potem ten tydzień zamienił się w miesiąc. A potem już nie umiałem z tego wyjść. Bo jak powiedzieć kobiecie, która straciła męża i od dwóch lat leczy się z nerwicy, że jej jedyny syn właśnie stracił pracę i nie ma pojęcia, co będzie dalej?

Mama jest dla mnie wszystkim. Po śmierci taty, kiedy nasz dom zaczął robić się nienaturalnie cichy, nauczyliśmy się być dla siebie ostoją. Ona dbała o mnie jak kiedyś o tatę – z troską, ale i z niepokojem, który czasem mnie przytłaczał. A ja... ja starałem się nie dokładać jej zmartwień. Dlatego nie powiedziałem. Dlatego wciąż wychodziłem z domu jak dawniej.

Na początku jeszcze miałem oszczędności. Uspokajałem się, że to chwilowe. Że na pewno wszystko zaraz pójdzie dobrze. Ale rzeczywistość była inna. Rynek pracy nie wyglądał już tak różowo jak wcześniej, a każde kolejne odrzucone CV wbijało mnie głębiej w poczucie porażki i chyba jakiś stan zamrożenia. Przestałem szukać. Zaczęło mnie paraliżować samo myślenie o tym, że muszę ruszyć do przodu.

I teraz siedzę w parku, piję kolejną rozcieńczoną kawę i myślę tylko o jednym: co będzie, gdy się dowie? Bo wiem, że to się wyda. Tylko jeszcze nie wiem kiedy. I nie wiem, co wtedy stanie się ze mną.

Chroniłem mamę czy siebie?

– Ty się z tym przecież wykończysz – powiedział Kamil, przełykając głośno łyk kawy i patrząc na mnie tym swoim wkurzająco szczerym wzrokiem. – Trzy miesiące, Adam. Trzy miesiące udajesz, że wszystko gra. To się zaraz posypie.

– Nie możesz mówić trochę ciszej? – syknąłem, rozglądając się nerwowo po kawiarnianej sali.

– Tu nie ma nikogo, kto cię zna. Wyluzuj. Ja tylko mówię, jak jest.

– Nie rozumiesz... Ona tego nie zniesie. Po tacie... po tym wszystkim... Ona znowu zacznie się dusić, w nocy się budzić i sprawdzać, czy na pewno zamknąłem drzwi i czy na pewno schowałem klucze. Nie mogę jej teraz rozwalać znowu całego świata.

Kamil pokręcił głową.

– Adam, co z tego, że ją „chronisz”, skoro sam toniesz?

Zamilkłem. Bo wiedziałem, że ma rację. Ale nie chciałem tego przyznać, nawet przed sobą. Wolałem udawać, że wszystko jest pod kontrolą. Że dam radę. Że jakoś się odkuję.

– Zacznę robić fuchy, cokolwiek. Byle nie powiedzieć jej prawdy.

– I co? Będziesz ciągnął to w nieskończoność? – rzucił z rezygnacją.

Nie odpowiedziałem. Nie miałem siły. Bo prawda była taka, że coraz częściej bałem się nie tego, że ona się dowie. Bałem się, co się stanie, jak już nie będę miał żadnego powodu, żeby rano wstać i gdziekolwiek iść. W głowie miałem obraz matki sprzed lat. Bladej, drżącej, martwiącej się o każdą złotówkę. Nie chcę jej takiej widzieć znowu. Dlatego kłamię. Dla niej. Przynajmniej tak sobie wmawiam.

W jej oczach był cień niepewności

– Dziwnie dziś wyglądasz. Wszystko okej? – zapytała mama, kiedy wróciłem do domu. Siedziała przy kuchennym stole, obierała fasolkę szparagową do zupy. Jej oczy były zmęczone, ale uważne. Zbyt uważne niestety.

Jasne, jestem tylko zmęczony – odpowiedziałem, siadając naprzeciwko. – Ciężki dzień.

– A co u szefa? Nadal taki surowy?

Zacząłem się plątać.

– Ten... no, ostatnio trochę odpuścił. Mamy dużo zleceń, więc chyba nie ma czasu na marudzenie.

– Ale przecież mówiłeś tydzień temu, że projektów jest mało... – zmarszczyła brwi. – I że może będą cię przenosić.

Zamrugałem. Czułem jak dłonie zaczynają mi się pocić.

– No wiesz, wszystko się zmienia dynamicznie – rzuciłem nerwowo. – Raz tak, raz inaczej. Jak to w korpo.

Mama spojrzała na mnie z troską.

– A ta wasza firma… przecież mówiłeś, że dużo pracujecie zdalnie. Dlaczego codziennie wychodzisz?

Zamarłem.

– Bo... bo mamy rotację. Czasem trzeba się pokazać w biurze. Takie nowe zasady.

Pokiwała głową, ale widziałem w jej oczach cień niepewności. Udawałem, że tego nie zauważam, ale w środku wszystko mi się zaciskało.
Znowu skłamałem. I znowu zrobiło mi się niedobrze.

Ciotka wyjawiła mój sekret

Usłyszałem jej głos przez zamknięte drzwi. Rozmawiała przez telefon na „głośnomówiącym”. Już po tonie wiedziałem, że coś się dzieje.

– Mówię ci, Marta, on codziennie wychodzi rano, wraca po szesnastej... Co miałby niby robić w parku?

Zdębiałem ze strachu. Stałem na korytarzu, ściskając kubek z herbatą, który zrobiłem sobie tylko po to, żeby mieć pretekst do wyjścia z pokoju.

– Ewa, ja nie chcę siać paniki, ale widziałam go trzy razy. Sam. W tym samym miejscu. W godzinach pracy – głos ciotki był cichy, ale stanowczy.

– Może miał przerwę… może akurat coś załatwiał?

– Ewa, on nie wyglądał, jakby coś załatwiał. Siedział i gapił się w ziemię.

Cisza. Tylko zegar w kuchni tykał głośniej niż zwykle.

Adam nigdy by mnie nie okłamał – powiedziała mama cicho. Ale jej głos nie był już zbyt pewny. Bardziej dało się w nim wyczuć błagalny ton, żeby to, o czym mówi ciotka, nie było prawdą.

Poruszyłem niechcący kubkiem. Herbata się wylała. Wrzątek poparzył mi dłoń, ale nawet się nie skrzywiłem. Nie wydałem z siebie żadnego dźwięku. Wszedłem do pokoju. Zatrzymałem się w progu.

– Mamo... muszę ci coś powiedzieć.

Mama powoli odłożyła telefon na stół. Jej twarz zbladła. Usta zadrżały.

– Tylko spokojnie i nic się nie martw, proszę.

Wolała gorzką prawdę, niż piękne kłamstwa

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy jadalnianym stole. Resztka herbaty wystygła. Milczenie trwało dość długo.

Straciłem pracę trzy miesiące temu – powiedziałem w końcu. – Zwolnili mnie. Redukcja etatów. Nawet się nie spodziewałem. Po prostu pewnego dnia kazali mi się spakować.

Mama się nie odzywała. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami. W końcu westchnęła.

– Wiesz... Ja się domyślałam.

Zaskoczyła mnie. Zmarszczyłem czoło.

– To dlaczego nic nie mówiłaś?

– Bo czekałam, aż mi powiesz. Myślałam, że może potrzebujesz czasu. Ale coraz trudniej było udawać, że nie widzę... tej twojej ciszy, zmęczenia, tego jak patrzysz w ścianę podczas obiadu.

– Nie chciałem, żebyś znowu się martwiła. Po tacie… bałem się. Że nie udźwigniesz kolejnego ciosu.

Mama uśmiechnęła się smutno. Przesunęła dłoń po stole i chwyciła moją.

– Adam… ja nie jestem ze szkła. Strach i samotność czuję bardziej, kiedy nie wiem, co się z tobą dzieje. Wolę gorzką prawdę niż piękne kłamstwa.

Poczułem, jak coś we mnie puszcza. Jakaś żelazna tama. Ulga mieszała się ze wstydem. Tak długo nosiłem to wszystko w sobie. A przecież okazało się, że nigdy nie musiałem.

Byłem zawstydzony

– Dlaczego jej to powiedziałaś? – zapytałem od razu, jak tylko ciotka Marta otworzyła drzwi. Stałem na wycieraczce z zaciśniętymi zębami. – Przecież to nie była twoja sprawa.

– A czyja? – spojrzała chłodno. – Widziałam, jak twoja matka powoli się rozkleja. Każdego dnia coraz bardziej. Nie wiedziała, co się dzieje, ale czuła, że coś jest nie tak. I bolało ją to bardziej, niż gdybyś od razu powiedział prawdę.

Wszedłem do środka. Chciałem coś odpowiedzieć, krzyknąć, wyrzucić z siebie to wszystko, ale nie potrafiłem.

– Myślisz, że nie rozumiem, jak to jest wstydzić się porażki? – ciotka mówiła dalej, nalewając mi jakiegoś dziwnie brejowatego soku. – Że nie znam uczucia, kiedy nie wiesz, czy jutro będziesz mieć za co kupić chleb?

Patrzyłem w szklankę. Płyn miał jakieś grudki i pachniał ziołowo. Rosło we mnie coś na kształt zawstydzenia.

– Może gdybyś przestał być taki... silny za wszelką cenę, to byś zobaczył Adasiu, że ludzie nie gryzą. Czasem po prostu chcą pomóc. Ale ty zamykasz się w sobie i stawiasz jakiś mur. Odcinasz się od innych. Po co?

Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać.

– Bo ja już nie wiem, jak się zza tego muru wychodzi, jak go przebić – wyszeptałem.

Ciotka Marta spojrzała na mnie spokojnie.

– To dobrze, że to powiedziałeś. Bo to znaczy, że może chciałbyś spróbować.

Nie odpowiedziałem. Ale zostałem u niej jeszcze godzinę.

Nie jestem sam i nie muszę udawać

Dwa miesiące później siedzieliśmy z mamą w salonie na kanapie, czytając ja gazetę, ona jakiś klasyczny romans. Na stole niedopita herbata, za oknem cisza. Telewizor cicho migał w tle, ale nikt go nie oglądał.

– I jak tam ten nowy szef? – zapytała spokojnie.

– Rzeczowy. Normalny facet. Trochę wymagający, ale przynajmniej nie krzyczy. Dzisiaj kazał mi opracować prezentację. Powiedział, że „widać, że mam łeb na karku” – uśmiechnąłem się półgębkiem.

Mama się rozpromieniła. Po chwili ściszyła głos.

– Adam… Nie okłamuj mnie nigdy więcej. Cokolwiek się stanie – poradzimy sobie, wiesz?

Skinąłem głową. Nie ufałem jeszcze słowom, ale coś we mnie ruszyło. W dobrym sensie. Jakby napięcie z ostatnich miesięcy zaczęło powoli odpływać.

– Wiem, mamo. Obiecuję.

Zerknąłem na jej dłoń – drobną, pomarszczoną, ale pewną. Oparełem na niej swoją. Nie miałem jeszcze wszystkiego poukładanego. Praca była na okres próbny, pensja daleka od marzeń, ale codziennie wstawałem z poczuciem celu. I, co ważniejsze, nie musiałem już niczego udawać.

– Nie wiem, co będzie dalej. Nowych zadań w pracy nadal się uczę. Ale pierwszy raz od miesięcy czuję się lżej. Bo nie jestem już sam.

Spojrzała na mnie z czułością. Bez słów powiedziała wszystko.

Adam, 34 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama