Reklama

Kiedyś myślałam, że jestem szczęściarą. Nie miałam wielkich marzeń, chciałam tylko spokojnego życia, rodziny, stabilizacji. I przez jakiś czas wydawało mi się, że właśnie to mam. Mąż – Tomek, dom, codzienność, która była przewidywalna aż do bólu, ale… moja. Poświęciłam się tej naszej codzienności bez reszty. Przez dwanaście lat małżeństwa to ja trzymałam wszystko w garści – dzieci, rachunki, zakupy, obiady, urodziny teściów. Tomek miał tylko „być”. I ufałam mu. Ufałam mu bezgranicznie.

Reklama

Czasem zastanawiałam się, co ja tak naprawdę czuję. Czy jeszcze go kocham, czy to już tylko przyzwyczajenie? Ale zaraz po tych myślach pojawiała się druga fala – przecież nie mam na co narzekać. Jest lojalny, nie pije, nie bije, nie awanturuje się. Tak mówią kobiety, które boją się przyznać, że czują się samotne nawet w duecie. Też tak mówiłam. Wszystko prysło jak bańka mydlana w pewien zimowy wieczór. Nie wiem, co mnie wtedy podkusiło. Może intuicja, może przypadek. Tomek jak zwykle zostawił telefon na stole. Cicho zawibrował. Przesunęłam palcem i... zamarłam. Wiadomość od niej: „Wczoraj było cudownie. Tęsknię już”. Zdjęcie – uśmiechnięta kobieta, w czerwonej bieliźnie.

Nie krzyknęłam. Nie wybuchłam. Nie zrobiłam sceny. Schowałam telefon na miejsce. A potem po prostu... usiadłam na kanapie i patrzyłam w ścianę przez godzinę, może dwie. Nie wiem. W głowie pustka, w sercu dziura. Zaczęłam analizować każdy nasz dzień, każde jego „spóźniłem się, bo korek”, każde „muszę jeszcze zostać w pracy”. Nie powiedziałam mu nic. Przez trzy dni udawałam, że nic się nie stało. On też niczego nie zauważył. Ale we mnie już coś umarło. Cisza między nami była jak stalowy mur. Aż wreszcie pojawiła się ta myśl. Cicha, nieśmiała, ale coraz wyraźniejsza: „Skoro on może żyć beze mnie, to ja mogę bez niego.”

Chciałam poczuć się kobietą

Trzeciego dnia po tym, jak przeczytałam tę wiadomość, Tomek zapytał, czemu jestem taka cicha. Siedzieliśmy razem przy śniadaniu, ja grzebałam widelcem w jajecznicy, a on popijał kawę. Spojrzał na mnie jakby trochę zaniepokojony, ale bardziej z przyzwyczajenia niż z troski.

– Coś się dzieje, Asia? Jesteś jakaś inna – powiedział z ustami przy kubku.

Odłożyłam widelec i spojrzałam na niego. W środku czułam mieszaninę chłodu i czegoś, co nie miało jeszcze nazwy. Nie było płaczu, nie było rozpaczy. Było coś jak... zamrożenie.

– Może po prostu przestałam udawać, że wszystko jest w porządku – powiedziałam spokojnie, bez żadnego napięcia. Zaskoczyło mnie, jak łatwo to przeszło mi przez gardło.

Zamilkł. Na chwilę zrobiło się jeszcze ciszej niż przedtem, chociaż radio dalej grało. Nawet nie zapytał, co mam na myśli. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, jakby szukał jakiejś kotwicy w tej kuchni, w tym poranku, w mojej twarzy, ale nic nie znalazł. Po prostu wstał od stołu i poszedł do łazienki. Zostałam sama. Czułam, jak bardzo mnie już nie ma w tym małżeństwie. Jeszcze tu siedzę, jeszcze nalewam herbatę do jego kubka, ale gdzieś pod skórą rośnie mi nowe ja, które już nie zamierza na nic czekać. Po tylu latach starań z mojej strony, po dziesiątkach kompromisów i cichych rezygnacji, nie chciałam już być tą, która zawsze rozumie i wybacza.

Wieczorem, kiedy siedział na kanapie i przeskakiwał po kanałach, patrzyłam na niego inaczej. Jak na obcego mężczyznę, który kiedyś wiedział, jak mnie rozśmieszyć, ale już dawno zapomniał, co lubię, czego się boję, co mnie boli. A ja? Ja też go już nie znałam. Po raz pierwszy pomyślałam wtedy, że może czas znów poczuć się kobietą, nie tylko żoną. Kobietą, która patrzy w lustro i widzi tam coś więcej niż zmęczoną twarz kogoś, kto zrezygnował z siebie dla świętego spokoju. Może właśnie teraz mam szansę, żeby odzyskać coś, co przez te wszystkie lata zagubiłam.

Potrzebowałam zmiany

Nie poszłam do fryzjera z zemsty. Nie kupiłam sukienki, żeby mu coś udowodnić. To wszystko działo się naturalnie, jakby moje ciało i głowa wreszcie zaczęły mówić jednym głosem. Potrzebowałam zmiany, która nie będzie dla kogoś – tylko dla mnie. Zadzwoniłam do Kingi. Odbierała moje milczenie inaczej niż Tomek. Po prostu przyszła, bez wielkich pytań, i zabrała mnie do galerii. Nie miałam planu. Chodziłyśmy między wieszakami i śmiałyśmy się, jakbyśmy miały po szesnaście lat.

– Wow, nie wiedziałam, że tak świetnie wyglądasz w czerwieni – powiedziała, kiedy wyszłam z przymierzalni.

– Nie wiedziałam, że jeszcze potrafię wyglądać dobrze – odpowiedziałam półgłosem. Ale coś się we mnie wtedy poruszyło.

Zaczęłam chodzić na jogę. Spotykałam się z dziewczynami, piłam wino na schodach pod domem, malowałam usta bez okazji. I patrzyłam na siebie jak na osobę, którą warto lubić. Mężczyźni zaczęli się za mną oglądać. Nie flirtowałam z zemsty, nie szukałam miłości. Chciałam tylko wiedzieć, że jeszcze istnieję. Tomek to zauważył. Przestał patrzeć przez ekran. Zaczął pytać, kiedy wrócę. Ale ja nie zamierzałam już z niczego się tłumaczyć.

Czułam, że żyję

Zaczęło się od prostych pytań. Kiedyś nie interesowało go, gdzie jestem. Teraz sprawdzał godzinę, ale udawał obojętność. Któregoś wieczoru wróciłam późno. Nie spieszyłam się. Było mi dobrze wśród ludzi, z którymi mogłam być sobą. Weszłam do mieszkania, zdjęłam buty i usłyszałam, jak zamyka zmywarkę.

Z kim byłaś tak późno? – zapytał z kuchni, niby spokojnie.

Stanęłam w drzwiach i spojrzałam mu w oczy.

– Z ludźmi, którzy mnie doceniają – powiedziałam z lekkim uśmiechem.

Zaniemówił. A ja poczułam, że zaczynam oddychać. Przez kolejne dni był inny. Kręcił się blisko, próbował zagadywać, robił śniadania. Ale było w tym coś nerwowego. Jakby chciał nadrobić coś, co już mu dawno uciekło. Pamiętam, jak stanęłam wtedy przed lustrem i pomyślałam: kiedyś to ja czekałam, dzwoniłam, dbałam, żeby się nie oddalił. Teraz on mnie gonił. Ale nie miał już gdzie dojść. Siedzieliśmy razem przy stole. Próbował mówić o planach na wakacje, o filmie, który moglibyśmy obejrzeć. Słuchałam go w ciszy. W końcu przerwałam.

Już nie jesteś mi potrzebny. Wyszłam z twojego cienia i jest mi tu dobrze – powiedziałam spokojnie.

Nie odpowiedział. Wpatrywał się we mnie, jakby pierwszy raz mnie widział. I może faktycznie tak było.

Nie szukałam zapomnienia

Poszłam do baru nie po to, żeby kogoś poznać. Po prostu chciałam wyjść z domu, usiąść przy wysokim stoliku, napić się czegoś chłodnego i poczuć, że nie jestem częścią czyjegoś planu dnia. Zrobiłam się ostatnio odważniejsza. Zakładałam sukienki bez rękawów i buty na obcasie, chociaż jeszcze rok temu wszystko, co nosiłam, było szare albo czarne. Siedziałam sama, sączyłam drinka i patrzyłam na ludzi. Przysiadł się do mnie mężczyzna, pewny siebie, ale nie nachalny. Nie wyglądał jak ktoś, kto szukał przygody. Raczej jak ktoś, kto lubił rozmowy i ciszę między nimi.

– Mogę postawić ci drinka? – zapytał, zerkając na moją szklankę.

– Możesz, ale nie licz na nic więcej. Ja tylko świętuję swoją wolność – odpowiedziałam bez złośliwości, z uśmiechem.

Skinął głową, zamówił dwa takie same i nie pytał dalej. Wróciłam do domu późno, ale spokojna. Nie było w tym nic dramatycznego. Nie szukałam zapomnienia. To nie był romans. To był moment, w którym zrozumiałam, że już się nie boję być sama. Że sama nie znaczy pusta. Sama znaczy wolna, silna i obecna. Tomek jeszcze próbował. Zadzwonił, zapytał, czy może wpaść, porozmawiać. Nie odrzuciłam go brutalnie, ale powiedziałam jasno, że nie ma już o czym. To była moja decyzja. I była spokojna jak tafla wody na jezioreze o poranku.

Stracił mnie, a ja zyskałam siebie

Wiedziałam, że prędzej czy później się zjawi. Kiedy zapukał, nie zdziwiłam się. Stał w drzwiach z twarzą, która miała wyrażać skruchę, ale bardziej wyglądał na zdezorientowanego. Wpuściłam go do kuchni. Usiadł przy stole, gdzie kiedyś pił poranną kawę, i przez dłuższą chwilę nic nie mówił.

Wiem, że zawaliłem – zaczął w końcu. – Ale nie możemy tego spróbować naprawić?

Patrzyłam na niego spokojnie. Czekałam, aż skończy, aż powie coś więcej, może coś, czego nigdy wcześniej nie umiał powiedzieć. Ale nic mu chyba nie przyszło do głowy.

– Nie. Bo nie ma już czego naprawiać – odpowiedziałam cicho. – Straciłeś mnie, a ja zyskałam siebie.

Pokiwał głową, jakby przyjmował wyrok. Ale jego wzrok wciąż błądził po kuchni, po moich dłoniach, po twarzy. Jakby czegoś szukał. Może jeszcze jednej szansy, może choć cienia dawnych emocji. Nie znalazł. Nie było dramatów. Nie rzucał słów na wiatr, nie błagał. Po prostu wstał i wyszedł. Tak po cichu, jak wszedł. Zamknęłam za nim drzwi i odwróciłam się do pustego mieszkania. Nie czułam pustki. Czułam spokój. To nie było pożegnanie z nim. To było pożegnanie z tą wersją mnie, która czekała, tłumaczyła, znosiła. Byłam gotowa żyć po swojemu.

Nie chciałam już czekać

Siedziałam na balkonie z kieliszkiem wina w dłoni. Sierpniowe wieczory miały w sobie coś z ulgi. Świat zwalniał, oddychał ciszej. Patrzyłam na dachy sąsiednich domów i myślałam o tym, ile kobiet siedzi teraz tak samo, jak ja. I ile z nich nadal czeka. Nie chciałam już czekać. Na nic. Na nikogo. Nie czułam żalu, nie czułam gniewu. To wszystko zostało gdzieś tam, pod warstwą decyzji, które podjęłam z opóźnieniem, ale wreszcie świadomie. Nie byłam ofiarą. Przez długi czas nie umiałam tego nazwać, ale teraz wiedziałam, co to było. To była walka o siebie. O własny głos, o prawo do smutku i prawo do radości.

Miłość? Nie wykluczałam jej. Ale już nie była dla mnie jedynym celem. Nie zamierzałam przestawać być sobą, żeby dopasować się do kogoś innego. Patrzyłam na zachodzące słońce i czułam, że ten dzień był naprawdę mój. Wreszcie. Bez gry pozorów, bez tłumaczenia się, bez kurczowego trzymania się czegoś, co od dawna nie miało sensu. Zawsze myślałam, że najważniejsza w moim życiu będzie ta jedna osoba, której oddam serce. A dziś wiedziałam, że tą osobą jestem ja sama.

Joanna, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama