„Ugotowałem na Wigilię 5 litrów barszczu, bo liczyłem na rodzinne święta. Nikt nie zapukał do moich drzwi”
„Może dlatego w tym roku tak bardzo chciałem zorganizować święta u siebie. Po raz pierwszy. Po dorosłemu. Po mojemu. Chciałem udowodnić… właściwie nie wiem komu. Sobie? Rodzinie? Że potrafię, że ogarnę, że dam radę. Przygotowania zacząłem już tydzień wcześniej”.

- Redakcja
Nazywam się Mirek. Trzydzieści parę lat na karku, introwertyk z krwi i kości, taki co woli słuchać niż mówić. Całe życie miałem wrażenie, że stoję o krok za wszystkim. Najbardziej za moją siostrą — Asią. Zawsze była głośniejsza, śmielsza, bardziej zdecydowana. Mama mawiała: „Asia to huragan, a ty, Mirku, to cichy strumień. Niby płynie, ale nigdy nie wiadomo dokąd.” Nikt nie mówił tego złośliwie. Ale ja słyszałem w tym jedno — jestem tłem. Może dlatego w tym roku tak bardzo chciałem zorganizować święta u siebie. Po raz pierwszy. Po dorosłemu. Po mojemu. Chciałem udowodnić… właściwie nie wiem komu. Sobie? Rodzinie? Że potrafię, że ogarnę, że wreszcie coś należy do mnie, a nie do mojego cienia. Przygotowania zacząłem już tydzień wcześniej.
– No Mirek,… nie możesz zepsuć barszczu, chłopie – mruczałem pod nosem, mieszając zupę w garnku.
Obrus wyprasowałem starannie. Włożyłem pod niego sianko, a każdy talerz ułożyłem z taką pieczołowitością, jakby od tego zależała pogoda na Wigilię. Pierogi leżały równo. Asia pewnie powiedziałaby:
– Mirek, przecież tego nikt nie będzie oglądał lupą…
Może i nie. Ale ja potrzebowałem, żeby było idealnie. I przez chwilę naprawdę wierzyłem, że tak będzie. Choinka pachniała. Światełka mrugały. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Ale ja i tak czułem jakiś wewnętrzny niepokój.
Nie damy rady przyjechać
Krzątałem się po kuchni, kiedy zadzwonił telefon. Spojrzałem na wyświetlacz. Asia. Odebrałem.
– Asia? Wszystko w porządku?
Po drugiej stronie panowała cisza trochę zbyt długa jak na moją siostrę. W końcu westchnęła.
– Mirek… My jednak nie przyjedziemy.
Zastygłem z ręką na obrusie, który jeszcze chwilę wcześniej poprawiałem z jakąś przesadną dokładnością.
– Nie przyjedziecie? – powtórzyłem. – Dlaczego?
– Dzieci są już zmęczone. Ostatni tydzień był szalony. Teściowie też nas zaprosili i… no, wiesz, jak jest. Zrozumiesz.
– Jasne, no pewnie, że rozumiem – odpowiedziałem, maskując swoje rozczarowanie.
– Obiecuję, że wpadniemy po Nowym Roku – dodała, choć oboje wiedzieliśmy, że to tylko słowa rzucane na wiatr.
Pożegnaliśmy się i odłożyłem telefon na blat. Przez chwilę nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Tyle przygotowań, tyle starań, a w jednej chwili wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Próbowałem mówić sobie, że to nic wielkiego, ale im dłużej o tym myślałem, tym bardziej czułem się dziwnie. Usiadłem na krześle i patrzyłem na choinkę, która migała wesoło. W tym momencie zadzwonił telefon po raz drugi. Rodzice.
– Cześć, synku – odezwała się mama – Nie damy rady przyjechać.
Poczułem, jak serce bije mi szybciej.
– Co się stało?
– Twój tata nie czuje się najlepiej. Nic groźnego, ale… No wiesz, lepiej niech wypoczywa. Gdybym wiedziała wcześniej… Tak mi przykro.
Odpowiedziałem spokojnie, choć głos mi się łamał.
– Rozumiem, mamo. Najważniejsze, żeby tata odpoczął.
– Mieliśmy takie plany… – dodała cicho, jakby mówiła bardziej do siebie niż do mnie. – To wszystko tak niefortunnie wyszło. Naprawdę przepraszam.
Zapewniałem, że nic się nie stało, że dam sobie radę, że nie muszą się martwić. W końcu się rozłączyliśmy. A ja zostałem sam, wśród migoczących lampek i zapachu kompotu, który nagle wydał mi się zbyt kwaśny. Nie potrafiłem nazwać uczucia, które narastało we mnie z każdą minutą. Czy to żal, bardziej smutek, a może jedno i drugie. Spojrzałem na przygotowany stół i próbowałem wmówić sobie, że nic się nie stało. Tylko że to zdanie brzmiało w mojej głowie jak coś, w co nikt nie wierzy.
Te święta naprawdę spędzam sam
Rano obudziłem się wcześniej, niż planowałem. Nie było powodu, żeby się spieszyć, ale coś nie pozwalało mi leżeć. W mieszkaniu panowała cisza, taka, która z początku wydaje się kojąca, a potem zaczyna ciążyć. Wstawiłem wodę na herbatę, choć i tak wiedziałem, że wypiję tylko kilka łyków. Wszystko tego dnia robiłem machinalnie, jakbym odgrywał sceny, które ktoś napisał, nie pytając mnie o zdanie. Około południa zadzwonił telefon. Tym razem tata.
– Mirek… – jego głos był przytłumiony, nosowy. – Chciałem tylko powiedzieć, że przykro mi. Miałem nadzieję, że te święta spędzimy razem.
– Nic się nie stało – odpowiedziałem, choć wcale nie czułem, że to „nic”.
– W takim razie… – dodał po chwili – Życzę ci spokojnego wieczoru.
Zakończył rozmowę szybciej, niż zdążyłem cokolwiek dodać. Pomyślałem, że brzmiał jak ktoś, kto ma inne sprawy na głowie. Nie złośliwie, po prostu… jakby nie miał siły zastanawiać się, co dzieje się u mnie. Odłożyłem telefon na stół i na chwilę oparłem dłonie na blacie, czując dziwną falę znużenia. Przecież powinienem być przyzwyczajony do samotnych wieczorów. Często tak kończyły się moje dni. Ale Wigilia była czymś innym. Czymś, co miało naprawić to, co w środku od dawna było poukrywane.
Kiedy przyszła pora, usiadłem do stołu. Przygotowałem wszystko tak, jak planowałem: dwanaście potraw, każda ułożona osobno, jakby miała być oceniana w konkursie. Świece paliły się równo, a światła choinki odbijały się w oknie. Wyglądało to pięknie, ale zupełnie nie pasowało do pustki, którą czułem. Nalałem barszcz do talerza i podniosłem łyżkę do ust. W smaku był dobry, może nawet lepszy niż w poprzednich latach, kiedy gotowała mama. A jednak, kiedy przełknąłem pierwszą łyżkę, poczułem coś zupełnie innego niż smak. To było jak uderzenie świadomości, że te święta naprawdę spędzam sam.
Odstawiłem talerz i spojrzałem na miejsce, gdzie miał siedzieć tata. Obok na to, gdzie miała usiąść mama. Dalej na krzesło przeznaczone dla Asi, jej męża i dzieci. Każde puste. Każde jak przypomnienie. W głowie zaczęły pojawiać się pytania, które odpychałem przez cały dzień. Czy naprawdę byli zmęczeni? A może moje starania nie były dla nich aż tak ważne? Próbowałem tłumić te myśli, ale wracały uparcie. Może chciałem im udowodnić coś, czego nikt nie prosił mnie udowadniać. Może całe to przygotowanie było bardziej o mnie niż o nich. A może nikt nie wierzył, że u mnie będzie tak samo ciepło, jak u nich.
Próbowałem jeść dalej, ale każdy kęs smakował coraz bardziej sztucznie. W końcu odsunąłem talerz i założyłem ręce na oparciu krzesła, jakby to mogło powstrzymać to narastające uczucie, którego jeszcze nie potrafiłem nazwać. To nie był jeszcze gniew. Złość miała pojawić się później. Teraz dominowała pustka. Cicha, gęsta i uporczywa. Usiadłem przy choince i patrzyłem, jak lampki mrugają rytmicznie. Przypomniałem sobie wszystkie Wigilie z tamtych lat. Nawet te, kiedy byłem mały i chowałem się pod stołem, bo Asia zawsze musiała być pierwsza przy prezentach. Wtedy samotność była czymś, co istniało tylko w bajkach. Nigdy przy naszym stole. Teraz siedziałem tutaj, wśród wszystkiego, co przygotowałem sam, i miałem wrażenie, że święta przyszły, ale jakby omijały mnie o krok. Może tak naprawdę nigdy nie były moje.
Chcę wiedzieć, co się dzieje
Siedziałem przy stole już bez świateł. Zgasiłem je specjalnie, bo ich migotanie zaczynało mnie irytować. Czułem, jak coś we mnie narastało, choć nie miałem jeszcze odwagi nazwać tego złością. Nie chciałem siedzieć jak ktoś, komu życie przeciekło między palcami. Chciałem usłyszeć choć jedno zdanie, które by mi przypomniało, że to wszystko ma sens. Wziąłem telefon i zadzwoniłem do rodziców. Mama odebrała od razu, jakby czekała przy aparacie.
– Mirek? Wszystko dobrze? – zapytała.
– Nie – odpowiedziałem. – Nie jest dobrze. Chcę wiedzieć, co się dzieje. Najpierw Asia w ostatniej chwili rezygnuje, teraz wy też. Nikt nawet nie zapytał, jak się z tym czuję.
Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu usłyszałem ciężkie westchnienie taty.
– Synu, nie rób dramatu. To tylko święta.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałem.
– Dla was może tylko święta. Dla mnie to coś, w co włożyłem serce. Chciałem, żeby było inaczej niż zawsze. Chciałem was ugościć tak, jak wy nas gościliście całe życie.
– My to widzimy – odpowiedziała mama. – Naprawdę to doceniamy, ale czasami nie da się przewidzieć pewnych rzeczy.
– A może po prostu Wam się nie chce? – zapytałem ostro.
Mama zaprzeczyła.
– Nie mów tak, Mirek.
– A jak mam mówić? Gdyby Asia zaprosiła, wszyscy bylibyście tam bez mrugnięcia okiem.
– To, co mówisz, jest niesprawiedliwe. – dodał ojciec. Jesteś dorosły, a zachowujesz się teraz, jakbyś był pępkiem świata. Musisz się liczyć z tym, że nie wszystko w życiu będzie zawsze po twojej myśli.
Po tych słowach rozłączyłem się. Czułem, jakby całe moje świąteczne staranie stało się czymś śmiesznym w ich oczach. Jakbym próbował odgrywać gospodarza, którego nikt nie potrzebował.
Nie obrażam się na świat
Kilka minut później telefon znów zadzwonił. Mama. Nie odebrałem. Za drugim razem też nie. Dopiero za trzecim, bo wiedziałem, że jeśli nie odbiorę, przyjadą jutro rano i zaczną wszystko od nowa.
– Mirek – powiedziała mama od razu. – Nie kończmy tego tak.
– A jak to mamy skończyć? – zapytałem twardo.
Tata włączył się do rozmowy.
– Chcemy, żebyś zrozumiał jedno. Nie jesteśmy przeciwko tobie. Doceniamy, że chcesz pielęgnować tradycje. Ale nie możesz obrażać się na świat, kiedy nie wszystko idzie po twojej myśli.
– Nie obrażam się na świat – odpowiedziałem. – Jest mi zwyczajnie przykro, że wszyscy mnie zignorowali.
– Przeszkadzasz – wtrąciła mama. – Nie możesz wywierać na nas takiej presji. Jakby wszystko musiało wyglądać idealnie, bo inaczej będziesz zawiedziony.
– Chciałem, żebyśmy byli razem – powiedziałem, tym razem ciszej. – To wszystko. A teraz muszę ochłonąć.
Zanim zdążyli odpowiedzieć, zakończyłem rozmowę. Zarzuciłem na siebie kurtkę i wyszedłem na zewnątrz. Przechodziłem między blokami, patrząc na okna pełne ludzi siedzących razem przy stołach. Może kiedyś i ja doczekam się u mnie takiej rodzinnej Wigilii.
Mirek, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Jedyne czego chciałam w te święta to święty spokój. Moja rodzina odstawiła taką szopkę, że długo o niej nie zapomnę”
- „Wigilię w tym roku spędzam sama, ale nie jest mi żal. Nie byłam matką na medal, więc karpia zjem w samotności”
- „Na święta mój brat dostał prawdę, bez kolorowego papierka i kokardki. Wszystko w zwykłym dziecięcym liście do Mikołaja”