Reklama

Od samego początku naszego małżeństwa czułam, że Maria, moja teściowa, widzi we mnie rywalkę, nie synową. Z każdą nową sytuacją, czy to z powodu prezentu, który jej nie odpowiadał, czy mojej spóźnionej odpowiedzi na jej wiadomość, Maria potrafiła zamienić wszystko w prawdziwy dramat.

Reklama

Michał, mój mąż, nie traktował tego poważnie. Zawsze powtarzał, że „Taka już jest mama, nie przejmuj się”. Ale ja miałam dość ciągłego poczucia winy i nieustannego napięcia. Czułam się osaczona. Pewnego dnia, po kolejnej burzliwej kłótni, podczas której Maria zalała się łzami i lamentowała, że „Nikt mnie tu nie docenia, wszystko, co robię, jest nieważne”, wpadłam na nietypowy pomysł. Może zamiast walczyć z nią, spróbuję ją... chwalić?

Wdrożyłam swój plan w życie

Po burzliwej rozmowie z Marią, Michał przyszedł do mnie do kuchni. Patrzył na mnie z tym swoim nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– Co się znowu stało? – zapytał, nalewając sobie szklankę wody.

– Twoja mama zrobiła ze mnie potwora, bo nie odpowiedziałam na jej wiadomość od razu. – westchnęłam, próbując opanować emocje. – Mam pewien pomysł. Co, jeśli zacznę ją chwalić? Może wtedy coś się zmieni.

Michał uniósł brew, ewidentnie zaskoczony.

– Chcesz być dla niej przesadnie miła? Po co?

– Może wtedy przestanie mnie oskarżać o wszystko. – odpowiedziałam, patrząc mu w oczy. – Muszę spróbować, bo inaczej się uduszę.

Nieco później, podczas rodzinnego obiadu, postanowiłam przetestować mój plan. Patrząc na zastawiony stół, pochwaliłam teściową.

– Mamo, jak pięknie podałaś ziemniaki. No i masz świetny gust do kwiatów.

Maria była wyraźnie zaskoczona, ale przyjęła komplementy z nieco zdezorientowanym uśmiechem. Zauważyłam, że tego dnia była spokojniejsza i mniej skora do dramatyzowania.

To była moja wygrana

Kilka dni później zadzwoniła do mnie teściowa. Kiedy spojrzałam na ekran telefonu, westchnęłam, ale odebrałam.

– Zosiu, zrobiłam dziś rosół, chyba wyszedł mi wyjątkowo dobry – usłyszałam w słuchawce.

Przez chwilę zastanawiałam się, jak zareagować, ale szybko się otrząsnęłam.

Na pewno jest pyszny, mamo. Zawsze masz talent do gotowania – odpowiedziałam z entuzjazmem.

Maria milczała przez moment, jakby nie dowierzając moim słowom, ale potem usłyszałam w jej głosie zadowolenie.

– Dziękuję, Zosiu. To miłe z twojej strony.

Po tej rozmowie Michał zauważył, że jego matka wydawała się bardziej opanowana i rzadziej dawała upust swojej frustracji, nawet przy nim. Widząc tę zmianę, czułam satysfakcję. Zamiast walczyć z manipulacją, zaczęłam ją kontrolować. Czułam, jakby to była moja mała wygrana, ale jednocześnie zastanawiałam się, jak długo uda mi się podtrzymywać tę iluzję.

Stworzyłam potwora

Podczas kolejnego rodzinnego spotkania Maria z dumą zaczęła opowiadać reszcie rodziny, jak bardzo ja ją „rozumiem i szanuję”. Słysząc to, Michał uśmiechnął się do mnie z uznaniem.

– Nie wiem, co zrobiłaś, ale mama jest jakby inna – powiedział, kiedy wróciliśmy do domu.

Zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie stworzyłam nowej wersji teściowej – kobiety uzależnionej od pochwał. Zamiast dramatyzować, teraz szukała uznania wszędzie. Każda rozmowa z nią kończyła się pytaniem: „Czy myślisz, że dobrze zrobiłam?”.

Coraz częściej łapałam się na tym, że muszę wymyślać nowe sposoby na komplementowanie jej, by utrzymać ją w dobrym nastroju. Czułam, że sytuacja wymyka się spod kontroli, a ja sama wpadam w pułapkę, którą sama sobie zastawiłam.

Czułam się rozdarta

Pewnego dnia postanowiłam skonfrontować się z teściową. Nasza rozmowa była napięta, a emocje buzowały tuż pod powierzchnią.

– Naprawdę wierzysz, że nagle zaczęłam cię podziwiać? – zapytałam wprost, próbując powstrzymać drżenie w głosie.

Maria na chwilę zamilkła, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć. W końcu jednak uniosła brodę w górę i zaprzeczyła.

– Oczywiście, że nie! Po prostu czuję, że zasługuję na uznanie i w końcu zaczęliście mnie doceniać! – jej głos był pełen przekory.

Patrzyłam na nią, próbując zrozumieć, czy mówi prawdę, czy to tylko kolejna gra. Zdałam sobie sprawę, że Maria wcale się nie zmieniła na lepsze – po prostu znalazła sposób, by inni prawili jej komplementy. Nawet, jeśli nie zawsze były szczere. Sprytnie wykorzystała zmianę mojej postawy i owinęła sobie wszystkich wokół palca.

Teraz zamiast dramatów, szukała pochwał. Byłam rozdarta, czy to jest naprawdę to, czego chciałam.

Gorzkie zwycięstwo

Kilka dni później, siedząc z Michałem w salonie, usłyszałam od niego słowa, które mnie zaskoczyły.

– Mama mówi, że czuje się teraz lepiej niż kiedykolwiek. Widzisz? Może zawsze trzeba było jej dawać to, czego chciała – stwierdził, patrząc na mnie z uśmiechem.

Spojrzałam na niego, a w mojej głowie zawirowały sprzeczne myśli. Czy rzeczywiście nauczyłam ją jeszcze skuteczniejszej manipulacji? Maria była teraz spokojniejsza, ale wszyscy w rodzinie musieli podtrzymywać tę iluzję. Gdy tylko przestawaliśmy ją chwalić, natychmiast wracała do swojej roli ofiary.

Czułam, że moje działania, choć miały na celu poprawę sytuacji, stworzyły nową formę zależności. Czy to rzeczywiście było zwycięstwo? Zastanawiałam się, jakie konsekwencje przyniesie ta nowa dynamika w przyszłości.

Siedząc wieczorem na kanapie, rozmyślałam nad tym, co się wydarzyło. Odniosłam "sukces", ale czy naprawdę było warto? Maria teraz musiała być nieustannie doceniana, a ja wpadłam w pułapkę, którą sama na siebie zastawiłam. Chciałam uwolnić się od dramatów, ale stworzyłam coś nowego – teściową uzależnioną od uznania.

Czułam się jak marionetka

Zaczęłam zastanawiać się nad granicą między manipulacją a „dobrą strategią”. Czy rzeczywiście wygrałam, czy tylko znalazłam inny sposób na przegraną? Każdy komplement, który z początku miał być tylko próbą rozwiązania konfliktu, stał się elementem codzienności, w której wszyscy byliśmy uwięzieni.

Michał nadal nie widział w tej sytuacji problemu. Był zadowolony, że jego matka jest spokojniejsza i szczęśliwsza. Ja jednak czułam się jak marionetka, zmuszona do odgrywania roli, której nie chciałam. Zdałam sobie sprawę, że moja strategia, choć przyniosła ulgę, miała swoje ciemne strony. Czułam, że sytuacja może wymknąć się spod kontroli, gdy tylko zabraknie tej nieustannej fali uznania, której Maria teraz potrzebowała jak powietrza.

Zastanawiałam się, co przyniesie przyszłość. Czy będę w stanie znieść tę iluzję na dłuższą metę? Czy też będę musiała znaleźć inny sposób, by poradzić sobie z teściową? Być może jedyną prawdziwą odpowiedzią była szczerość i postawienie granic, niezależnie od konsekwencji.

Historia pokazała mi, jak cienka jest granica między manipulacją a dobrą strategią. Czasem jedno i drugie mogą prowadzić do zupełnie nieoczekiwanych rezultatów. Wciąż zastanawiałam się, czy naprawdę jestem gotowa na konsekwencje mojej decyzji. Czy to był tylko początek nowego rodzaju dramatu? Pozostawało mi tylko czekać i obserwować, jak sytuacja się rozwija.

Reklama

Zofia, 42 lata

Reklama
Reklama
Reklama