Reklama

Cisza. To ten moment tygodnia, na który czekam najbardziej. Poniedziałek rano. Paweł jeszcze śpi, ja z kubkiem kawy siadam przy laptopie, zakładam słuchawki i udaję, że mój świat jest tylko mój. Że mogę w nim zniknąć. Po weekendzie pełnym rozmów, śmiechów, przekrzykiwań i tupotu czyichś butów znów mogę poczuć, że oddycham. Tak naprawdę.

Reklama

Mieszkamy razem od trzech lat. W dużym mieście, na osiedlu pełnym psów, biegaczy i ludzi, którzy robią karierę w necie. Paweł pracuje w agencji reklamowej – jest copywriterem, lubi ludzi. Tak, bardzo lubi ludzi. Najchętniej wszystkich zaprosiłby na noc do nas. I czasem tak właśnie robi. Na początku nawet mi to imponowało – jego otwartość, energia, towarzyskość. Moje kompletne przeciwieństwo. Zawsze potrafił zagadać nieznajomego w kolejce po hot-doga. Ale po kilku miesiącach bycia tłem dla jego towarzyskiego życia zaczęło mnie to po prostu męczyć.

– Magda, wpadnie Tomek z Asią, okej? – słyszę zazwyczaj w czwartek wieczorem. – Tylko na planszówki.

Planszówki, piwo, muzyka, śmiech. Do drugiej w nocy. Potem ktoś zostaje spać na sofie. Ja zakładam stopery do uszu i udaję, że śpię.

A w poniedziałek rano… cisza. Moja ulubiona chwila tygodnia.

I tak tydzień po tygodniu. Z początku próbowałam rozmawiać. Delikatnie. Że może nie co weekend, że może czasem po prostu my we dwoje. Zawsze kończyło się tym samym – uśmiechem i tekstem:

– Przesadzasz. Przecież to tylko sobotni wieczór.

Tyle że ja czuję, jakbym co tydzień oddawała kawałek siebie. Zastanawiam się, kiedy się w tym zgubiłam zupełnie. Bo teraz siedzę tu, z kawą, i myślę, że jestem tylko lokatorką we własnym mieszkaniu. Statystką w czyimś życiu towarzyskim.

Nigdy mnie nie słuchał

– Serio? Znowu? – wyrwało mi się, gdy zobaczyłam w kuchni pustą butelkę po whisky i kubek z niedopitą herbatą Asi.

– A co znowu? – Paweł właśnie wychodził z łazienki, rozczochrany, zadowolony z siebie. – Fajnie było, nie?

– Może dla ciebie. Dla mnie to był trzeci weekend z rzędu, kiedy nie mogłam spokojnie odpocząć.

– Ale Magda, przecież mówiłem... sobota to tylko jedna noc.

– Jedna noc? – nie wytrzymałam. – To nie jest „jedna noc”. To jest hałas, porozrzucane rzeczy, brudne gary i ludzie, którzy siedzą w moim salonie, jakby to była ich kawalerka. A ja? Ja się czuję jak gość. Własny pokój mam tylko rano w poniedziałek.

Zamilkł na chwilę. Wiedział, że niczego nie wyolbrzymiam. Ale jak zawsze próbował obrócić to w żart.

– No ale przecież ich znasz, są spoko. Tomek cię lubi...

– Paweł, do cholery! Nie chodzi o to, czy mnie ktoś lubi. Chodzi o to, że nikt mnie nie słucha! Ja tu mieszkam. Ja chcę ciszy, przestrzeni, normalnego wieczoru.

– Przesadzasz.

– Nie, właśnie nie. Ty po prostu mnie nie słuchasz. Nigdy nie słuchasz. Czuję się, jakbym była intruzem w twoim domu.

Zacisnęłam dłonie. Paweł spojrzał na mnie jak na kogoś, kto właśnie przewrócił mu ulubiony stolik. Odsunęłam się i zamknęłam w łazience. Znowu. Tam, siedząc na podłodze, szeptałam do siebie: „To się nie zmieni. Już próbowałam łagodnie. I co? ‘Przesadzasz’. Może po prostu nie pasujemy do siebie”.

Może to ze mną jest coś nie tak?

Zadzwoniłam do niej z balkonu. Wciąż miałam w sobie ten niedzielny gniew, który nie chciał opaść.

– Cześć, mamo. Masz chwilę?

– Zawsze mam dla ciebie czas, skarbie. Coś się stało?

– Nie wiem. Chyba tak. Chyba nie daję już rady z Pawłem. Z tym wszystkim. Z tym... brakiem spokoju.

– Oj Magduś, przecież to facet. Oni potrzebują wyjścia, rozrywki. Nie można im ciągle czegoś zabraniać. Musisz się dostosować, wiesz?

Zacisnęłam zęby. No jasne. Klasyka. Dostosuj się.

– Mamo, ale ja też tu żyję. I nie chcę imprez co tydzień. To nie tak, że nie pozwalam. Ja po prostu nie mam już gdzie być.. sobą. Czuję się zmuszona do bycia kimś, kim nie jestem.

– Kochanie... życie we dwoje to kompromisy. Nie można stawiać tylko na swoim. Ważne, żeby on był szczęśliwy. Bo jak on będzie szczęśliwy, to i ty będziesz miała spokój.

– Serio? – parsknęłam. – Mam się poświęcić, żeby on miał „spokój”? A ja co? Co z moim szczęściem?

– Oj Magduś... ty zawsze byłaś taka cicha, zamyślona. Może to po prostu trudne dla ciebie.

– Może. Może to ze mną jest coś nie tak... – powiedziałam cicho i rozłączyłam się.

Zsunęłam się plecami po ścianie balkonu i kucnęłam przymykając oczy. W głowie miałam wspomnienia – jak jako dziecko potrafiłam godzinami siedzieć sama w swoim pokoju, czytać książki, układać puzzle, marzyć. Wtedy byłam spokojna. Wtedy byłam sobą. Teraz miałam wrażenie, że ktoś ten mój spokój systematycznie niszczy. A ja nie wiedziałam już, ile z niego jeszcze zostało.

Czułam, jak się we mnie gotuje

Nie spałam. Była prawie pierwsza w nocy. Wyszłam z sypialni po wodę i wtedy usłyszałam Pawła w salonie. Mówił ściszonym głosem przez telefon.

– No mówię ci, Tomek, robi z igły widły. Jakby się świat walił, bo raz w tygodniu ktoś wpadnie. Ja się duszę w tym domu. Bez was bym oszalał.

Zamarłam. Serce biło mi jak młot. Stałam za framugą i czułam, jak się we mnie gotuje.

Weszłam do salonu. Powoli.

– To ja się duszę. I chyba już nie mogę oddychać.

Paweł odwrócił się gwałtownie. Telefon wypadł mu z ręki na kanapę.

– Magda... ja...

– Nie. Mówiłeś, że przesadzam. Że to tylko sobota. A teraz mówisz, że bez nich byś oszalał? Że ten dom to dla ciebie więzienie?

– Nie, to nie tak. Ja po prostu... potrzebuję ludzi, wiesz? Atmosfery, rozmów...

– A ja potrzebuję ciszy. Potrzebuję oddechu. I co? Mój spokój nie ma znaczenia?

– Mówiłaś, ale... nie wiedziałem, że aż tak...

– Bo nie słuchasz. Nigdy nie słuchałeś.

Patrzył na mnie, jakbym właśnie rozsypała coś cennego. W jego oczach była panika. Ale i rezygnacja.

To może powinnaś zamieszkać sama – powiedział cicho.

Nie odpowiedziałam. Przez chwilę tylko stałam. Potem odwróciłam się i wyszłam. Wzięłam bluzę, telefon, klucze. Drzwi zamknęły się za mną niemal bezgłośnie. Po raz pierwszy od dawna wyszłam, nie mówiąc, kiedy wrócę.

Pragnęłam samotności

Miasto nocą było dziwnie spokojne. Chodziłam bez celu, przecinając puste ulice jak duch. Przystanęłam w parku, na ławce, którą znałam z porannych spacerów. Teraz wyglądała inaczej – zimna, mokra, obca. Ale usiadłam. Zbliżała się trzecia. Wciągnęłam powietrze i wyciągnęłam telefon. Wyłączyłam dźwięk. Nie chciałam wiedzieć, czy Paweł pisał. Nie chciałam myśleć, że może nie pisał wcale.

Patrzyłam w niebo. Żadnej gwiazdy. Tylko sztuczne światła latarni i cienie drzew, które wyglądały jak zdeformowane dłonie. Pamiętam, jak jako dziewczynka siadałam na podobnej ławce z książką. Sama. Zawsze sama. I to nie było złe. To było spokojne. To było moje. Czułam się wtedy bezpiecznie. Nikt nie zagłuszał moich myśli, nie wchodził w moją przestrzeń.

I właśnie teraz – pośród szarości i ciszy nocy – poczułam coś znajomego. Nie szczęście. Ale ulgę. Jakby moje ciało w końcu zrozumiało, że może się nie spinać. Że nie musi już grać roli dziewczyny „na luzie”, która lubi, kiedy wszyscy wpadają bez zapowiedzi. Zastanawiałam się, czy to znaczy, że jestem niezdolna do wspólnego życia. Czy jeśli pragnę samotności, to znaczy, że nie pasuję do nikogo? Że jestem wadliwa?

Zimny wiatr przewiał mi włosy na twarz. Wsunęłam ręce w rękawy bluzy i zamknęłam oczy. Może po prostu tak już musi być. Może to właśnie jestem ja.

Może tak musiało być

Wróciłam o świcie. Drzwi były niezamknięte. Paweł siedział na kanapie, zgaszony, z czerwonymi oczami. Pusty kubek po herbacie stał obok jak rekwizyt z nieudanej sztuki.

Myślałem, że coś ci się stało – powiedział cicho, jakby bał się mnie wystraszyć.

– Właściwie... coś się stało. Tylko nie wiem, czy to da się naprawić – usiadłam na fotelu, daleko od niego.

– Przepraszam. Wiem, że schrzaniłem. Nie chciałem... nie rozumiałem.

– Nie, Paweł. Ty nie chciałeś rozumieć. Mówiłam, pokazywałam, prosiłam. Za każdym razem bagatelizowałeś. Udawałeś, że to nic. A to było dla mnie wszystko.

– Ale przecież... ja cię kocham. Wiesz o tym, prawda?

– Może. Ale ja już nie wiem, czy to wystarczy.

Zamilkł. Patrzył na mnie jak ktoś, komu właśnie pęka coś w środku, ale nie wie, co ma przytrzymać najpierw.

– Więc to koniec?

– Nie wiem. Nie chcę kończyć. Ale też nie chcę żyć nie swoim życiem. Potrzebuję przerwy. Potrzebuję ciszy. Miesiąca. Tylko dla siebie.

– A jeśli w tym czasie uznasz, że lepiej ci samej?

To znaczy, że tak musiało być.

Spojrzał na mnie z rezygnacją. Ale nie błagał. Może pierwszy raz od dawna naprawdę mnie usłyszał.

Wreszcie mogłam być sobą

Wynajęłam małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Kawalerka z dużym oknem i starym parkietem, który skrzypiał pod stopami, jakby skrzeczał: „Witaj z powrotem”. Pierwsze dni były dziwne. Cicho było aż za bardzo. Każdy dźwięk – kapanie kranu, wiatr za oknem – brzmiał jak echo moich myśli. Ale właśnie tego potrzebowałam. Żeby wreszcie siebie usłyszeć.

Zaczęłam znów czytać. Spacerować bez celu. Rano zaparzałam herbatę i patrzyłam przez okno, jak świat się budzi. Bez pośpiechu. Bez gwaru. Bez Pawła. Dzwonił. Rzadko. Czasem wysyłał esemesa: „Jak się masz?”. Odpowiadałam, ale krótko. Trzymałam dystans, bo nie wiedziałam już, za kim tęsknię. Za nim? Czy za wyobrażeniem, że możemy być parą, mimo że jesteśmy z innych planet?

Nie potrafiłam dać odpowiedzi. Jeszcze nie. Ale z każdym dniem czułam się bardziej sobą. Nie tą wersją, którą ulepiłam, żeby zmieścić się w jego świecie. Sobą – tą, która lubi ciszę, porządek, samotne wieczory i książki bez rozpraszaczy.

Nie wróciłam. Jeszcze nie. Nie powiedziałam „koniec”. Ale też nie powiedziałam „zacznijmy od nowa”. Może nie każda miłość musi przetrwać. Może czasem najważniejsze, co możemy dać sobie nawzajem, to odejście w porę. Bez dramatów. Bez nienawiści. Po prostu – zrozumienie, że cisza też może być domem.

Magda, 31 lat


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama