„Ukochany wmawiał mi, że zna najlepsze miejsce na grzyby. Zamiast do lasu chodził pod jeden, zupełnie inny adres”
„Wróciłam z pracy wcześniej. Bezszelestnie weszłam do mieszkania. Grześka nie było w domu. Usiadłam na kanapie. Po piętnastu minutach usłyszałam znajome kroki na klatce. A potem – coś, co sprawiło, że zamarłam”.

- Redakcja
Mieszkaliśmy w bloku z wielkiej płyty, gdzie sąsiedzi wiedzieli o sobie wszystko. I, o dziwo, dobrze się w tym odnajdywałam. Byłam księgową w pobliskiej szkole, a Grzesiek pracował zdalnie. I miał jedną pasję – grzyby. To znaczy, tak twierdził. Co weekend wracał utytłany po szyję, w gumowcach, z koszykiem pełnym borowików, podgrzybków, kurek. Nawet miał swój „sekretny zakątek” w lesie, którego, jak mówił, nie zdradziłby nikomu – nawet mnie. No, ale ja mu wierzyłam. Bo czemu miałabym nie wierzyć?
Aż któregoś dnia coś mi nie zagrało. Zbyt czyste ręce, idealne grzyby i dziwnie pachnąca koszula. I wtedy zaczęłam łączyć fakty. Bo w naszym bloku na drugim piętrze mieszkała Renatka – rozwódka po czterdziestce z figurą jak u trzydziestolatki i biustem, który nie pozostawiał złudzeń, że niektóre cuda nie są dziełem natury.
Spojrzałam na niego przenikliwie
W sobotę po południu Grzesiek wparował do mieszkania z triumfalnym uśmiechem i koszykiem pełnym grzybów.
– No, popatrz, co znalazłem! – zawołał, rzucając klucze na komodę. – Prawdziwe okazy, co? Borowiki jak z katalogu!
Zajrzałam do koszyka. Rzeczywiście – piękne. Aż za bardzo. Żadnych śladów ziemi, liści, nic.
– Ty je w lesie znalazłeś czy w myjni samochodowej? – zapytałam, unosząc brew.
– No co ty! – zaśmiał się nerwowo. – Przecież nie kupiłbym ich na bazarze, daj spokój. W moim zakątku teraz wysyp jest. Chcesz się kiedyś wybrać? – zapytał szybko, jakby chciał zmienić temat.
– Nie wiem. Może. Ale ciekawa jestem jednej rzeczy – spojrzałam na niego przenikliwie – jak to się stało, że wróciłeś dziś czysty? Ani jednej plamy. Nawet buty suche.
– Bo dziś nie było błota! – odparł zbyt entuzjastycznie. – Serio.
– Aha… – powiedziałam powoli, udając, że kupuję tę wersję. – No to dobrze, bo jakbyś przyniósł do domu znowu piach na dywan, to byś znowu go odkurzał.
Uśmiechnął się nerwowo. Jeszcze nie wiedziałam, co się dzieje, ale coś zaczynało mi śmierdzieć. I nie były to grzyby.
Miałam mętlik w głowie
W niedzielę po południu zeszłam po mleko do sklepu osiedlowego. Przed klatką mięłam się z Renatą.
– O, jak tam twój grzybiarz? – zawołała.
Nie wiedziałam, co jej odpowiedzieć.
– W porządku – odpowiedziałam z przesadnym uśmiechem. – Dzisiaj odpoczywa.
– Bo wiesz, tak się składa, że wczoraj… hm… miałam gościa. Zgubił się chyba, bidulek. Mówił, że szuka skrótu do lasu.
– Grzesiek?
– No przecież nie sąsiad z trzeciego piętra – zaśmiała się, pokazując rząd białych jak śnieg zębów. – Wpadł tylko na herbatkę. Tyle, co pogadaliśmy, nic wielkiego.
– Herbatkę… – powtórzyłam, próbując nie przegryźć języka. – A mówił, że był w lesie.
– Może był… potem – wzruszyła ramionami. – Ale zanim poszedł, pomógł mi z żarówką. Fajny facet z niego. Szkoda, że mój Zbyszek nie był taki pomocny.
Uśmiechnęłam się sztucznie.
– Zbyszek też lubił grzyby?
– Zbyszek lubił wszystko, co nie było mną – rzuciła sucho. – Dlatego jest byłym.
Odwróciła się na pięcie i poszła do klatki, zostawiając mnie z bijącym sercem i galopującymi myślami. Grzesiek pomagał z żarówką. Jasne. A potem pewnie znalazł borowiki na dnie jej kuchennej szafki.
Nie zaskoczył mnie
W poniedziałek zrobiłam coś, czego nigdy wcześniej nie robiłam. Wróciłam z pracy wcześniej. Bezszelestnie weszłam do mieszkania. Grześka nie było w domu, chociaż teoretycznie powinien być w pracy. Usiadłam na kanapie. Po piętnastu minutach usłyszałam znajome kroki na klatce. A potem – coś, co sprawiło, że zamarłam.
– No nie, Rena, no nie mów tak – zaśmiał się Grzesiek. – Przecież to tylko kawa. Mówiłem, że nie mogę zostać dłużej.
– Ale ty zawsze „nie możesz dłużej” – prychnęła ona. – A twoja żona co, dalej wierzy w te bajki o lesie?
– Jeszcze tak – jego głos był cichszy, jakby spojrzał w moją stronę przez drzwi. – Ale muszę uważać. Karolina jest sprytna. Wczoraj się prawie wydało.
Zamarłam. Przysięgam, przestałam oddychać.
– Oj, przestań – Renata zachichotała – moglibyśmy kiedyś naprawdę wyskoczyć gdzieś razem. Nie tylko do mojej kuchni.
– Daj spokój… To miało być na luzie – odpowiedział, wyraźnie spięty.
– A ja się przywiązuję, wiesz? I jak już ktoś pomaga mi z żarówkami, to chciałabym, żeby to robił na stałe.
Zamknęłam oczy. Nie wiem, czy bardziej bolało to, co słyszałam, czy fakt, że nie byłam zaskoczona.
Utarłam mu nosa
W kolejną sobotę Grzesiek wrócił jak gdyby nigdy nic, znowu z koszykiem pełnym grzybów. Tym razem naprawdę się postarał – nawet umorusał policzek jakimś błotem. Aż byłam pod wrażeniem kreatywności.
– Znowu się udało! – zawołał wesoło. – Mówiłem, że ten mój zakątek to złoto.
– Cudownie – uśmiechnęłam się słodko. – Aż szkoda, że nie ma tam zasięgu. Dzwoniłam do ciebie trzy razy.
– Serio? – udał zaskoczenie. – No widzisz…w lesie nie zawsze można złapać zasięg.
– Albo u Renatki w kuchni – rzuciłam cicho, stawiając na stół dwa talerze.
Zamarł.
– Co? – wydukał.
– Słyszałam was. Zabawne, że zawsze po takich kawkach wracasz z pełnym koszykiem.
– To nie tak. Ja… tylko raz… znaczy, może kilka razy…
– Nie musisz się tłumaczyć – przerwałam mu spokojnie. – Zrobiłam na kolację risotto z grzybami. Twoimi ulubionymi. I wiesz co?
– Co? – zapytał niepewnie.
– Kupiłam je na tym samym bazarku, gdzie ty je „zbierasz”. Od tej starszej pani z czerwonym szalem.
Milczał. I dobrze. Bo ja też nie miałam już siły słuchać tych kłamstw.
– Smacznego – rzuciłam, siadając naprzeciwko.
Patrzył na mnie, jakbym podała mu arszenik. Jadłam spokojnie, delektując się każdą łyżką. Bo to było moje risotto. I wtedy zrozumiałam, że coś się między nami skończyło. Jednak tym razem nie zamierzałam go sklejać.
Zdobyłam się na odwagę
Tydzień później dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Grzesiek jeszcze spał, chrapiąc w najlepsze, jakby poprzedni wieczór w ogóle się nie wydarzył. Wiedziałam, co zrobię. Przy śniadaniu zagrałam swoją rolę perfekcyjnie.
– Dzisiaj wrócę później – oznajmiłam, smarując grzankę. – Asia z pracy ma urodziny, pewnie się przeciągnie.
– Aha – odparł, nie podnosząc wzroku znad telefonu. – To baw się dobrze.
Złapał przynętę. Idealnie. Zamiast iść do pracy, poszłam do pobliskiej kawiarni i przeczekałam tam do popołudnia. Po 16:00 wróciłam pod blok. Cichutko jak kot. Wspięłam się schodami na drugie piętro i schowałam się za węgłem. Nie czekałam długo. O 16:27 Grzesiek zapukał. Drzwi się otworzyły. Renata w wyszeptała mu coś do ucha, a on się zaśmiał i wszedł jak do siebie. Nie płakałam. Naprawdę, nie. Zeszłam do naszego mieszkania, weszłam cicho. Kiedy wrócił wieczorem, byłam już spakowana.
– Gdzie ty się wybierasz? – zapytał zaniepokojony.
– Na herbatkę – powiedziałam chłodno. – Ale bez żarówek, bez kłamstw i bez twoich grzybów z targu.
– Nie rób scen…
– Sceny to ty robiłeś w kuchni Renatki. Ja tylko kończę ten żałosny spektakl.
Wyszedł za mną na klatkę schodową, ale ja nie odwróciłam się ani razu. Już nie musiałam.
Odzyskałam spokój
Przez pierwsze dni było cicho. Nikt nie opowiadał o „mchu jak dywan”, nikt nie zostawiał błota w przedpokoju. I wbrew pozorom – dobrze mi było. Po dwóch tygodniach Grzesiek napisał:
„Wpadniesz po książki o grzybach? Zostawiłaś wszystkie”.
Odpisałam:
„Zostaw je sobie. Może w końcu nauczysz się rozróżniać prawdziwki od kłamstw”.
Nie odezwał się więcej. W weekend wybrałam się do lasu. Sama. Bez koszyka, bez celu. Po prostu szłam. I dopiero tam poczułam się naprawdę wolna. W pewnym momencie zadzwonił telefon. Asia.
– I jak tam twoje zbieranie grzybów? – zapytała przyjaciółka z przekąsem.
– Wiesz co? – uśmiechnęłam się. – Znalazłam dzisiaj coś lepszego.
– No co?
– Spokój. I siebie.
– O rany, brzmisz, jakbyś była naprawdę szczęśliwa!
– Może trochę. W końcu.
W lesie nie było ani perfum, ani kłamstw. Tylko ja, drzewa i cisza, którą wcześniej myliłam z samotnością. Wracając do domu, kupiłam sobie bukiet jesiennych kwiatów od tej samej babci, co sprzedawała borowiki. Uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, jakby wszystko wiedziała. A ja po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się szczerze.
Karolina, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Pomogłam zupełnie obcej dziewczynie w ciąży i los mi to sowicie wynagrodził. Otrzymałam w zamian najcenniejszy skarb”
- „Moja córka zakochała się w mężczyźnie, którego znałam aż za dobrze. Gdy prawda wyszła na jaw, zniszczyła naszą rodzinę”
- „Gdy odkryłam, że mąż zdradza mnie z moją siostrą, rzuciłam się w ramiona innego. Ta zemsta miała gorzki smak”