Reklama

Nie przepadam za niespodziankami. Przez większość życia to, co nieprzewidziane, kończyło się dla mnie stresem, łzami albo nerwowym śmiechem, który tylko pogarszał sprawę. Mój partner, Igor, miał zgoła odmienne podejście – uwielbiał niespodzianki, tajemnice i ukryte znaczenia. Dlatego, kiedy pewnego wieczoru postawił przede mną talerzyk z serniczkiem i poprosił, żebym „zerknęła pod spód”, poczułam się nieco nieswojo. Nie podejrzewałam jednak, że to, co tam znajdę, przewróci mój świat do góry nogami. I że prawdziwe zaskoczenie jeszcze się nawet nie zaczęło.

Poczułam się skrępowana

– Zrób sobie przerwę, kochanie – usłyszałam za plecami. – Zasłużyłaś.

Obróciłam się zaskoczona. Igor stał z talerzykiem, na którym leżał kawałek mojego ulubionego sernika. Tego z delikatną polewą cytrynową i cienką warstwą ciasteczkowego spodu. Westchnęłam, odrywając wzrok od laptopa, który od trzech godzin wyświetlał ten sam arkusz kalkulacyjny.

– Własnoręcznie? – uniosłam brwi, zerkając podejrzliwie na wypiek.

– A jakże! – uśmiechnął się szeroko. – No… może z małą pomocą pani z cukierni. Ale podany z sercem!

Usiadł naprzeciwko i patrzył na mnie tak uważnie, że aż poczułam się skrępowana. Wbiłam widelczyk w ciasto. Smak był doskonały, jak zawsze. Ale Igor wciąż milczał, nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Coś się stało? – zapytałam niepewnie, z ustami pełnymi ciasta.

– Zerknij pod spód talerzyka – rzucił cicho.

Z trudem przełknęłam kęs. Talerzyk był porcelanowy, z błękitnym rantem. Podniosłam go ostrożnie i… prawie zakrztusiłam się z wrażenia. Pod spodem, na środku, leżało coś maleńkiego i błyszczącego. Pierścionek. Cienka obrączka z drobnym oczkiem. Oszalał?

– Igor… – zaczęłam, ale głos mi się załamał.

– Spokojnie, to nie to, co myślisz – przerwał mi natychmiast. – Znaczy, nie do końca…

Serce mi łomotało. Ręce zrobiły się mokre. To nie był styl Igora. On unikał patosu, nie cierpiał wielkich gestów. Więc co tu robił ten pierścionek? Czy miałam się cieszyć… czy może bać?

Nie miałam łez w oczach

– To prezent – powiedział Igor z uśmiechem, który coś we mnie ściągnął. – Tak po prostu.

– Po prostu? – uniosłam talerzyk wyżej, żeby jeszcze raz spojrzeć na pierścionek. – Kto daje pierścionki „tak po prostu”?

– Ja – odpowiedział, nonszalancko opierając łokcie o stół. – Chciałem ci zrobić niespodziankę. I... pasuje, prawda?

Wyjął z pudełka maleńką błyskotkę i sięgnął po moją dłoń. Nie protestowałam, chociaż w głowie huczało mi od myśli. Palec serdeczny. Zsunął pierścionek delikatnie, powoli, jakby próbował upewnić się, że nie przesadza. Leżał jak ulał. Tylko że mnie nie zalała fala wzruszenia. Nie miałam łez w oczach. Miałam pytania. Mnóstwo pytań.

– To... nie zaręczyny? – zapytałam w końcu, choć brzmiało to absurdalnie.

– Nie. To znaczy... nie dzisiaj. Chciałem, żebyś wiedziała, że myślę o przyszłości, o nas. Że widzę to wszystko jako coś poważnego – tłumaczył się, patrząc na mnie z napięciem.

Wzięłam głęboki wdech, potem drugi. I wtedy zauważyłam coś jeszcze. Na blacie, obok kubka z herbatą, leżała mała torebeczka z niebieską kokardką. W środku błyszczał drugi drobiazg – bransoletka z grawerem. Sięgnęłam po nią powoli. Napis był prosty: „Na dobry początek”.

– Początek czego? – spytałam cicho, nie podnosząc wzroku.

Igor przez chwilę milczał, potem odparł:

– Czegoś, czego się nie spodziewasz. Ale chyba już się zaczęło.

Niestety wszystko się zgadza

Jeszcze tego samego wieczoru, kiedy Igor zasnął na kanapie, wzięłam bransoletkę do ręki i raz jeszcze spojrzałam na grawer. „Na dobry początek”. Tak banalne, a jednocześnie tak dwuznaczne. Przesunęłam palcem po chłodnym metalu, jakby mogło mi to zdradzić więcej niż jego słowa. Mimo zmęczenia nie mogłam zasnąć. Zamiast tego leżałam w łóżku i przypominałam sobie wszystkie ostatnie „dziwności”. Zmienione hasło do jego komputera. Częstsze wieczorne rozmowy przez telefon, które kończył, gdy tylko wchodziłam do pokoju. Raz nawet powiedział, że rozmawiał z siostrą, tylko że... jego siostra od lat mieszka w Niemczech i nie dzwoni „codziennie o dwudziestej pierwszej”.

Wstałam. Cicho, boso. Zeszłam na dół i wzięłam jego kurtkę z wieszaka. Nie wiem, co mnie pchnęło do tego, ale zaczęłam przeglądać kieszenie. Portfel, paragony, pomadka ochronna. I... bilet parkingowy z dnia, kiedy miał być w delegacji. Centrum handlowe na drugim końcu miasta. Nie miałam złudzeń. Wszystko się zgadzało. Usiadłam na krześle, zaciskając dłoń na bransoletce. Czy to był właśnie „dobry początek”? Początek końca? Albo raczej początek innej wersji naszego życia, tej, w której nie wszystko, co mówił, było prawdą? Wróciłam do sypialni i spojrzałam na niego. Spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. Jakby nie nosił w sobie żadnego sekretu. Tylko ja już wiedziałam. I nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć więcej.

Nie potrafiłam się ucieszyć

Następnego dnia zachowywałam się normalnie. Robiłam śniadanie, mówiłam o pogodzie, nawet zażartowałam z sąsiadki, która jak zwykle wyrzucała śmieci w szlafroku. Igor był jak zawsze ułożony, czuły, nieświadomy tego, że nocą układałam w głowie setki scenariuszy. Aż w końcu sam sprowokował rozmowę.

– Wiesz, chyba powinienem powiedzieć ci coś jeszcze – zaczął, kiedy siedzieliśmy przy śniadaniu. – To nie miał być tylko prezent. Ani tylko taki symboliczny gest.

Odstawiłam kubek z kawą i popatrzyłam na niego uważnie. Już byłam gotowa. Wiedziałam, co usłyszę. Kogo poznał. Gdzie się spotykali. Ile to trwało. Szykowałam się na cios.

– Kupiłem nam mieszkanie.

– Co?! – ledwo wykrztusiłam.

– Mieszkanie – powtórzył spokojnie. – W tej nowej inwestycji pod lasem, pamiętasz? Marzyłaś o tym, żeby mieć kawałek zieleni za oknem i ciszę. Po prostu… zrobiłem to. Umowa rezerwacyjna już podpisana, zadatek przelany.

Zamarłam. Coś we mnie się zmieniło. Nie potrafiłam się ucieszyć. Zamiast tego zobaczyłam w głowie tamten bilet z parkingu. Tamtą godzinę. Tamtą nazwę centrum handlowego.

– Byłeś tam sam? – zapytałam bez ostrzeżenia.

Wbił we mnie wzrok.

– Gdzie?

– W tym centrum. Tam, gdzie miałeś „delegację”. – Wycedziłam to słowo jakbym się go brzydziła.

Zrobił się blady. Spojrzał w bok. Odpowiedź nie padła, ale i tak wszystko już wiedziałam. Nie kupuje się przyszłości, kiedy ukrywa się przeszłość.

Między zdumieniem a zdradą

Igor przez chwilę milczał, potem oparł łokcie o stół i przetarł twarz dłońmi.

– To nie było tak, jak myślisz – powiedział cicho, ledwo słyszalnie.

Zamknęłam oczy. Klasyk. Zawsze „nie było tak jak myślisz”. Zawsze coś trzeba „wytłumaczyć”. A potem okazuje się, że wszystko było dokładnie tak, jak się myślało, tylko nawet trochę gorzej.

– To nie była żadna kobieta – dodał. – W sensie... nie romans. Pojechałem tam z Olkiem.

– Olkiem?

– Kolega z pracy. – Uśmiechnął się gorzko. – Kumpel po rozwodzie, nazwijmy to. Dobrze się rozumiemy. Nie zawsze się z nim zgadzam, ale...

Nie dokończył. Bo ja już się domyśliłam, o co chodzi. Olek był tym typem faceta, który co drugi weekend zmienia samochód, a co trzeci – dziewczynę. Kiedy Igor wracał po rozmowach z nim, miał w sobie nerwowy błysk, jakby chciał coś wyrwać, coś udowodnić. Sobie, mnie, światu...

– Więc po prostu łaziliście po centrum?

– Oglądaliśmy meble. I... pierścionki. Wiesz, chciałem coś symbolicznego. Nie oświadczyny, tylko znak, że naprawdę się staram. Że to nasz krok do przodu.

Patrzyłam na niego długo. I nie byłam pewna, czy bardziej boli mnie to, że uwierzyłam w coś złego… czy że moje podejrzenia w ogóle się sprwdziły. Czy zaufanie może wrócić, kiedy raz się ukruszyło? Bransoletka leżała wciąż na moim nadgarstku. Delikatna, cienka, niby nic nieznacząca. A jednak to ona przypominała mi, że coś się zmieniło. Coś, czego już nie da się cofnąć.

Poczułam, że mogę oddychać

Przez kolejne dni nie rozmawialiśmy o tym więcej. Igor wracał wcześniej do domu, gotował obiady, sprzątał łazienkę, a ja obserwowałam to wszystko z dystansem, jakby z zewnątrz. Coś we mnie pękło, ale nie krzyczałam, nie urządzałam scen. Zamiast tego milczałam. I myślałam. Nie o zdradzie. Nie o bransoletce. O tym, jak szybko można zacząć się bać. Jak łatwo zasiewa się wątpliwość, kiedy uczucie nie ma już tej świeżej energii co na początku, tylko opiera się na codziennych gestach. I jak trudno odróżnić niespodziankę od zasłony dymnej.

W piątek przyszłam wcześniej z pracy. W kuchni pachniało cynamonem i czymś słodkim. Na stole stał sernik. Ten sam, co tydzień temu. Obok – koperta. Bez kokardki, bez złudzeń. Otworzyłam ją. W środku były klucze. Do nowego mieszkania. I krótka notatka: „Nie wszystko robimy dobrze. Ale chcę spróbować jeszcze raz. Jeśli chcesz – z tobą.” Usiadłam przy stole. Zjadłam kawałek sernika. Spokojnie, bez pośpiechu. I dopiero wtedy poczułam, że mogę oddychać. Nie wiedziałam jeszcze, czy pojadę z nim obejrzeć to mieszkanie. Nie wiedziałam, czy dam temu drugą szansę. Ale wiedziałam jedno – że nie pozwolę więcej, by ktoś mnie uspokajał, zamiast ze mną rozmawiać. I jeśli ten związek ma się odrodzić, to nie przez pierścionki w cieście. Tylko przez prawdę. Nawet, jeśli bywa gorzka.

Iwona, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama