Reklama

Od pięciu lat jestem w związku z Konradem. Pracuję w agencji kreatywnej, co w praktyce oznacza, że większość mojego dnia spędzam wymyślając hasła reklamowe dla margaryn, suplementów diety i głośników bluetooth. Mimo wszystko lubię swoją pracę. Jest w niej miejsce na ironię, na lekkie zdystansowanie się od świata, a tego mi ostatnio brakowało. Bo mój prywatny świat coraz częściej przestawał być miejscem, gdzie mogłam się uśmiechnąć.

Reklama

Z Konradem poznaliśmy się na imprezie u wspólnych znajomych. Przez pierwsze miesiące byłam nim zafascynowana – pewny siebie, dowcipny, dobrze ubrany, taki „ogarnięty”. Z czasem zauważyłam, że jego ogarnięcie polega głównie na tym, że dobrze wypada w towarzystwie. Ale kiedy nikt nie patrzy, to ja robię zakupy, ja planuję nasz tydzień, ja pamiętam o urodzinach jego mamy.

Nasz związek przetrwał kryzys rok temu. Konrad przez kilka miesięcy szukał nowej pracy, a ja – wiadomo – trzymałam nas na powierzchni. Emocjonalnie, finansowo, praktycznie. Byłam jak lina ratunkowa. Tylko że lina nie może się sama z siebie wiązać w pętle, prawda? Mimo to nie odeszłam. Myślałam: „Zmienimy coś. Po prostu musimy”. Wierzyłam, że jak wyjedziemy razem gdzieś, to coś się odrodzi. Dlatego zaczęłam planować wakacje. Chciałam, żebyśmy znów byli blisko, żebyśmy mogli porozmawiać nie tylko o tym, że trzeba kupić papier toaletowy. Marzyłam o tym, żeby spacerować wieczorami po plaży i po raz pierwszy od dawna poczuć, że jesteśmy razem.

Pamiętam jak siedziałyśmy z Anką w kawiarni przy placu Zbawiciela. Śmiała się gorzko, sącząc swoje cappuccino.

– Ty znowu wszystko załatwiasz. Hotel, bilety, plan dnia, nawet pogodę chcesz przewidzieć. A on? On przyjdzie, spakuje się i pojedzie. Jakby wszystko samo się robiło.

– Ale może tym razem będzie inaczej – rzuciłam niepewnie, choć nawet mnie to nie przekonywało.

– Julia, ty zawsze robisz więcej. I zawsze liczysz, że to się jakoś zwróci. Ale to nie inwestycja. To związek. Tu nie powinno być takich nierówności.

Zamilkłam. Bo wiedziałam, że ma rację. Tylko że jeszcze wtedy bardzo chciałam wierzyć, że te wakacje wszystko naprawią.

Tyle że Kondzio miał już inny plan.

Zaklepał coś w Chorwacji beze mnie

Siedzieliśmy na kanapie, każde z telefonem w dłoni. Niby obok siebie, ale jakby w innych światach. Postanowiłam nie czekać dłużej.

– Myślałeś może o tym, żebyśmy pojechali gdzieś razem w lipcu? Mówiłeś, że bierzesz urlop?

Nie oderwał wzroku od ekranu. Przez chwilę milczał, jakby przeliczał coś w głowie.

– A nie mówiłem? – rzucił w końcu.

– Mówiłeś, że bierzesz urlop, ale nie mówiłeś nic o tym, gdzie i z kim. Ja zarezerwowałam sobie termin i myślałam, że razem coś ogarniemy.

Spojrzał na mnie z ukosa, trochę zaskoczony, trochę zmieszany.

– No… Bo ja już coś zaklepałem. Z chłopakami. Do Chorwacji. Tydzień, może dziesięć dni. W sumie coroczna akcja. Myślałem, że się domyślisz.

Zamarłam.

– Naprawdę? Bez słowa zarezerwowałeś coś z kolegami?

Wzruszył ramionami, jakby chodziło o pizzę, a nie o nasze wspólne plany.

– Myślałem, że się domyślisz. To nasza tradycja. Zawsze jeździmy w lipcu.

– A ja co? Element tła twojego życia? Dekoracja, która czeka na wolny slot w twoim kalendarzu?

Zacisnęłam dłonie na poduszce. Czułam, jak narasta we mnie fala złości.

– Julka, nie przesadzaj. Ty przecież też miałaś parę razy te swoje babskie wypady.

– Ja cię nie proszę o weekend w spa. Ja cię proszę o to, żebyśmy w końcu pobyli razem. I żeby to nie było „przy okazji”.

Zamilkł. Patrzył na mnie jak na kogoś, kto mówi w języku, którego on nie rozumie. A może rozumiał, ale nie chciał?

– To tylko wakacje. Po co z tego robić wielką sprawę?

– Właśnie dlatego, że dla mnie to nie były „tylko wakacje”. To miał być nowy początek. A ty nawet nie zapytałeś.

Nie odpowiedział. Wstał i poszedł do kuchni. Słyszałam, jak nalewa sobie wody, jak otwiera szafkę. A ja siedziałam i miałam wrażenie, że pierwszy raz od dawna patrzę na niego naprawdę. I nie wiem, czy to, co widzę, mi się jeszcze podoba.

Poczułam potworną pustkę

Nie spałam prawie całą noc. Leżałam w łóżku obok Konrada, który jak zwykle zasnął natychmiast, odwrócony do mnie plecami. Słyszałam jego spokojny, równy oddech, a moje myśli krążyły w kółko jak natrętne komary. To naprawdę tak wygląda nasz związek? On robi swoje, ja swoje, a między nami tylko ciche „przepraszam” i nieprzepracowane żale?

Rano zaparzyłam sobie kawę i bezwiednie zaczęłam przeglądać zdjęcia z naszego wyjazdu sprzed dwóch lat. Uśmiechaliśmy się na nich. Ale ja pamiętałam, że tamten wyjazd to też był mój pomysł. To ja znalazłam hotel, to ja zabrałam nas do tej restauracji przy porcie, w której Kamil przeglądał TikToka przez pół kolacji.

Po południu, gdy wrócił z pracy, postanowiłam, że muszę coś powiedzieć. Coś więcej niż tylko „jest mi przykro”.

– Muszę z tobą pogadać. Na serio.

Usiadł, podniósł brwi z odrobiną niechęci. Już wiedział, że nie będzie miło.

Czy ty w ogóle chcesz ze mną być? Czy tylko pasuję ci do obrazka, dopóki nie trzeba nic zmieniać?

– Nie dramatyzuj. To tylko głupi wypad z chłopakami – westchnął.

– Naprawdę? „Tylko głupi wypad z chłopakami”? Dla mnie to była ostatnia nadzieja, że nam jeszcze zależy.

Milczał. Patrzył na mnie długo, a potem powiedział coś, czego długo nie mogłam wyrzucić z głowy:

– Może jesteśmy po prostu innymi ludźmi.

Uśmiechnęłam się gorzko.

– Nie. My jesteśmy tacy sami jak kiedyś. Tylko ja się zmieniłam. Bo mam dość robienia wszystkiego za nas dwoje.

I wtedy pierwszy raz poczułam w sobie coś dziwnego. Nie żal. Nie złość. Pustkę. Jakby mój związek był jakimś pokojem, w którym dawno ktoś zgasił światło, ale ja dopiero teraz to zauważyłam.

Nie chciało mi się nawet płakać

To było jedno z tych bezsensownych popołudni, kiedy nawet nie próbujesz udawać, że robisz coś pożytecznego. Wróciłam z pracy, rzuciłam torbę w kąt i usiadłam przy stole z laptopem. Z nudów zaczęłam przeglądać swój folder ze zdjęciami i planowałam, że może chociaż zmontuję coś ładnego z ostatniego wypadu z Anką. Wtedy usłyszałam dźwięk powiadomienia z telefonu Konrada. Leżał na szafce obok. Na ekranie pojawił się Messenger.

„Magda: ogarniam już bilety, tylko daj znać, czy wolisz apartament z widokiem na morze czy ten drugi – bez 'dramatu' w tle ;)"

Zamarłam.

Wzięłam jego telefon do ręki. Nie miał blokady. Zawsze mówił, że nie mamy przed sobą tajemnic. I nagle to jedno zdanie wyciągnęło mnie z iluzji szybciej niż cokolwiek innego przez ostatni rok. Weszłam w rozmowę. Przewinęłam kilka wiadomości w górę. Serce zaczęło mi walić.

„W końcu odpocznę od wszystkiego. Z nią to tylko narzekanie i pretensje. Z tobą to jak wakacje, nawet bez wyjazdu".

„Nie mogę się doczekać. Chociaż w końcu ktoś mi mówi, że jestem ważny".

W uszach mi dudniło. Usiadłam na łóżku, telefon ciągle w dłoni. Nie wiem, ile tak siedziałam. Kiedy Konrad wszedł do mieszkania, nawet nie odłożyłam jego telefonu.

– Konrad – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Kim jest Magda?

Zbladł. Nawet nie udawał, że nie wie, o co chodzi.

– To nie tak jak myślisz…

– Więc jak? To nie ty pisałeś, że z nią „w końcu odpoczniesz od dramatu”? Że zasługujesz na więcej?

– Julia, proszę cię…

– Oszczędź mi tego. Nawet nie zaprzeczaj. Nawet nie próbuj.

Oparł się o ścianę. Wpatrywał się we mnie jak w obcy obiekt, jakby nagle nie wiedział, jak się do mnie zwracać.

– Wiedziałem, że to się kiedyś posypie. Ale nie chciałem cię ranić.

Zaśmiałam się bez cienia radości.

– To ciekawe. Bo właśnie to zrobiłeś. Raniąc mnie bardziej niż ktokolwiek przed tobą.

I wtedy po raz pierwszy od wielu dni nie miałam ochoty płakać. Tylko spakować walizkę i wyjść. Zanim ten cały dramat naprawdę sięgnie dna.

Zawsze byłam jego planem B

Nie pamiętam, jak długo siedziałam na podłodze przy łóżku. Wszystko we mnie było dziwnie ciche. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Po prostu zebrałam się z podłogi i zaczęłam się pakować. Najpierw kosmetyczka. Potem najpotrzebniejsze ubrania. Laptop. Ładowarki. Konrad siedział na kanapie. Nawet się nie ruszył, kiedy otworzyłam szafę i zaczęłam wyjmować rzeczy. Dopiero kiedy zamknęłam walizkę, podniósł się.

– Julia… Poczekaj. Możemy porozmawiać? Przemyśleć to?

Odwróciłam się do niego. Po raz pierwszy od dawna nie widziałam go przez pryzmat nadziei, tylko takiego, jaki naprawdę był.

– To był błąd, ale nie chciałem cię zranić – powiedział, wyciągając rękę w moim kierunku.

– Nie chciałeś się zatrzymać – odpowiedziałam cicho. – To nie był błąd. To był wybór. Twój wybór.

Złapał się za głowę, jakby dopiero teraz poczuł ciężar sytuacji.

– Julia, ja… nie wiedziałem, że to się tak skończy.

– A co myślałeś? Że wyjedziesz z nią, a ja zostanę w domu i będę ci gotować obiadki na powitanie?

Cisza. Tylko szum ulicy za oknem i odgłos mojego zamka błyskawicznego.

– Możemy to jeszcze jakoś… naprawić? – zapytał z ostatnią nutą desperacji w głosie.

Zatrzymałam się przy drzwiach. Zanim wyszłam, spojrzałam na niego raz jeszcze.

Zawsze byłam twoim planem B. A ty nigdy nie miałeś odwagi mi tego powiedzieć.

Zamknęłam za sobą drzwi i wyszłam na klatkę schodową z walizką. Schodziłam powoli, ale w głowie czułam tylko jedno: ulgę. Nie wiedziałam jeszcze, co będzie dalej. Ale wiedziałam, że nie mogę dłużej żyć w czyimś cieniu.

Nie płakałam, ani nie tęskniłam

Zarezerwowałam pokój dla jednej osoby w małym pensjonacie nad morzem. Nie miałam planu, nie miałam oczekiwań. Nie było już „nas", nie było „co chcesz robić dzisiaj, Konrad"? Byłam tylko ja. I kilka dni dla siebie. Pierwszego dnia obudził mnie śmiech dzieci za oknem. Słońce wdzierało się przez firanki. Leżałam chwilę na łóżku, wpatrując się w sufit. Zaskoczyło mnie, że nie czuję pustki. Nie płakałam. Nie tęskniłam. Tylko oddychałam.

Zeszłam na śniadanie i usiadłam przy stoliku obok pary z dzieckiem. On podawał jej chleb, ona nalewała mu kawę. Przez chwilę poczułam ukłucie zazdrości – tę dobrze znaną tęsknotę za „normalnością”. Ale potem przeszło. Spacerowałam plażą, zbierałam muszle, robiłam zdjęcia zupełnie niepotrzebne nikomu poza mną. Wieczorem poszłam do knajpki, gdzie grał lokalny zespół i gdzie kelnerka uśmiechnęła się do mnie tak ciepło, że pierwszy raz od dawna poczułam, że świat wcale nie jest mi wrogi.

Trzeciego dnia podeszła do mnie kobieta w podobnym wieku, zapytała czy może się dosiąść. Miała na imię Marta, była po rozwodzie i od dwóch lat jeździła sama w różne miejsca.

– Na początku było ciężko – powiedziała, popijając wino. – Ale wiesz co? Samotność to nie jest kara. To przestrzeń. Na oddech. Na myśli. Na to, żeby w końcu zrozumieć, czego naprawdę się chce.

Pokiwałam głową. Wiedziałam, co miała na myśli.

– A ty? – zapytała. – Dlaczego sama?

– Bo w końcu przestałam czekać, aż ktoś mi zrobi miejsce w swoim życiu. I zrobiłam je sobie sama – odpowiedziałam, nawet się nie zastanawiając.

Wieczorem, wracając do pokoju, spojrzałam na siebie w lustrze. Włosy rozczochrane od wiatru, twarz bez makijażu. Ale w oczach nie było już lęku. Była cisza. I spokój.

Julia, 27 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama