„Ukochany zabrał mnie na off-road. Gdy utknęliśmy w błocie, wiedziałam, że nie tylko wycieczka zaraz się skończy”
„Wyjechaliśmy z miasta wczesnym popołudniem jego jeepem. Zatrzymaliśmy się na krótką przerwę przy jeziorze. Rozłożyliśmy koc, Karol wyjął termos z herbatą i jakieś ciastka. Śmialiśmy się z tego, jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie”.

- Redakcja
Zawsze byłam ostrożna. Może nie przesadnie lękliwa, ale z pewnością rozsądna. Żadnych skoków na bungee, żadnych nieplanowanych wycieczek bez ubezpieczenia i żadnych facetów, którzy żyją jakby jutro miało nie nadejść. I właśnie dlatego sama siebie zaskoczyłam, kiedy zaczęłam spotykać się z Karolem.
Intrygował mnie
Karol był… inny. Tak, to chyba dobre słowo. Inny niż wszyscy, których znałam. Głośny śmiech, błysk w oku i wieczna gotowość do przygody.
Spotkaliśmy się miesiąc temu na imprezie u znajomych. Ja z kieliszkiem białego wina i planem powrotu do domu o 22. On – z plecakiem, który miał wszystko, od scyzoryka po mapę Mazur. Wymieniliśmy kilka zdań, potem kilka żartów, a potem… kilka całusów na tarasie. I tak to się zaczęło.
Była między nami jakaś chemia, ale nie mogłam ignorować tego wewnętrznego głosu: „On nie pasuje do twojego świata. Ty szukasz spokoju, stabilizacji. On to huragan w spodniach”. A jednak dawałam się wciągać. Karol mówił, że jestem zbyt spięta, że potrzebuję odrobiny luzu. Może miał rację? Może właśnie tego było mi trzeba?
Był szalony
Kiedy zaproponował weekendowy wypad off-roadowy, najpierw się roześmiałam. Myślałam, że żartuje. Ale on był śmiertelnie poważny.
– Będzie super! Spanie w aucie, wieczór przy ognisku, zero zasięgu, tylko my i dzika natura!
– A jak coś się stanie? – zapytałam sceptycznie.
– Nie bądź taka! Będzie super! – odparł z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.
Wbrew zdrowemu rozsądkowi zgodziłam się. Chciałam go poznać lepiej, zobaczyć, czy za tymi wiecznymi żartami kryje się ktoś, komu mogłabym zaufać. I tak w piątkowe popołudnie spakowałam plecak, zostawiłam w domu swoje „co, jeśli” i ruszyliśmy.
Wyjechaliśmy z miasta wczesnym popołudniem jego jeepem. Zatrzymaliśmy się na krótką przerwę przy jeziorze. Rozłożyliśmy koc, Karol wyjął termos z herbatą i jakieś ciastka. Śmialiśmy się z tego, jak wyglądało nasze pierwsze spotkanie, wspominaliśmy dzieciństwo i snuliśmy marzenia na temat wymarzonego domu. Na moment zapomniałam, jak bardzo jesteśmy różni. Kiedy wieczór zbliżał się niepostrzeżenie, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy dalej.
Miałam złe przeczucia
Byłam już trochę zmęczona, kiedy Karol nagle zjechał z głównej drogi. Spojrzałam na niego pytająco.
– Gdzie skręcasz?
– Przez dolinę będzie szybciej. I ciekawiej – powiedział z uśmiechem.
– Nie powinniśmy tam jechać. Tam nawet nie ma drogi.
– Ale właśnie o to chodzi! To jest przygoda!
Przytknęłam dłoń do czoła, wpatrując się w mapę na telefonie. Droga, którą proponował, była tylko cienką linią między dwoma szaro-zielonymi plamami. Nie było żadnych oznaczeń, nic, co sugerowałoby, że ktoś tamtędy jeździ. Czułam napięcie, które pojawiało się zawsze, gdy coś wymykało mi się spod kontroli.
– Karol, serio. To nie wygląda dobrze.
– Zaufaj mi. Będzie pięknie. Poza tym, mamy auto terenowe, nie ma się czego bać.
Nie miałam siły się kłócić. Chciałam spokoju, nie awantury o kilka kilometrów. Odchyliłam głowę i zamknęłam oczy, próbując się nie denerwować. W głowie tliło się jednak przeczucie, że to nie będzie taka wycieczka, jaką sobie wyobrażałam.
Byłam przerażona
Najpierw usłyszałam, jak silnik zaczyna pracować ciężej, potem poczułam, jak auto lekko osiada. Karol wrzucił niższy bieg, ale koła zamiast ruszyć do przodu, zaczęły się ślizgać.
Rozejrzałam się – byliśmy na dnie doliny, dookoła tylko mokradła i powykręcane drzewa, które wyglądały jakby same próbowały się stąd wydostać. Droga, jeśli można to tak nazwać, była ledwo widoczna. Ziemia była nasiąknięta wodą, a przed nami rozciągała się błotnista przestrzeń bez śladów innych aut.
– Karol, stój.
– Spokojnie, przejedziemy. Jeszcze trochę gazu…
Zanim zdążyłam zaprotestować, samochód ugrzązł na dobre. Karol próbował cofać, potem kręcił kierownicą, ale było tylko gorzej. Błoto zaczęło wdzierać się na koła, a auto przechylało się lekko na bok.
– Super, po prostu cudownie – powiedziałam cicho, patrząc na ekran telefonu. Brak zasięgu.
Karol wysiadł i zaczął obchodzić samochód, próbując coś zaradzić, ale wiedziałam, że nie ma wyjścia. Byliśmy uwięzieni. Przez chwilę jeszcze próbował podkładać pod koła gałęzie. Nic nie pomagało.
– Musimy poczekać do rana. Zrobi się jaśniej, może poziom wody opadnie. Zobaczymy, co da się zrobić – powiedział, kiedy wrócił do środka.
To był czarny scenariusz
Było już ciemno. W środku samochodu powoli robiło się zimno. Siedziałam z ramionami skrzyżowanymi na piersi, próbując się ogrzać. Cisza była ciężka, przerywana tylko jego nerwowym stukaniem w telefon.
– Nie przesadzaj, jutro rano się stąd wydostaniemy – rzucił lekko.
– To nie jest zabawne. Mógłbyś raz mnie potraktować poważnie.
– Przecież jesteśmy razem! Zaufaj mi.
Spojrzałam na niego i poczułam coś, czego nie chciałam dopuścić do siebie wcześniej. Nie było w nim odpowiedzialności, nie było troski. Była tylko ekscytacja i naiwna wiara, że wszystko się samo ułoży. A ja potrzebowałam kogoś, kto nie tylko się śmieje, ale też wie, kiedy przestać.
Był niepoważny
Wzięłam telefon, sprawdziłam baterię – jeszcze był naładowany, choć wciąż bez zasięgu. Z plecaka wyjęłam butelkę z wodą i czekoladowy baton, który trzymałam na czarną godzinę. Czarna godzina właśnie nadeszła.
– Dokąd idziesz? – Karol uniósł głowę, zaspany.
– Po pomoc. Przecież widzisz, że nie ruszymy się stąd sami.
– Poczekaj, pójdę z tobą.
– Nie – zatrzymałam się przy drzwiach. – Zostań. Dam radę.
Spojrzał na mnie zdziwiony, może trochę zaniepokojony, ale już nic nie powiedział. Ruszyłam. Mokradła wokół były ciche i puste. Szłam przed siebie, próbując znaleźć jakikolwiek znak, że ktoś tu bywa. Po godzinie trafiłam na resztki starego ogrodzenia, potem na ślady opon. W oddali zauważyłam dach budynku. Z każdym krokiem narastało we mnie zmęczenie, ale też jakaś dziwna ulga.
Sprowadziłam pomoc
Dotarłam do małego gospodarstwa. Mężczyzna, który otworzył mi drzwi, zareagował szybko – zadzwonił po sąsiada z traktorem. Z pomocą wróciliśmy do auta. Karol czekał, siedząc na masce z opuszczoną głową.
Pomogli nam wyciągnąć samochód, ruszyliśmy w stronę asfaltu. Nie rozmawialiśmy. Myślałam tylko o jednym: to był nasz ostatni wspólny wyjazd.
Minął tydzień. Nie odbierałam od niego telefonów, nie odpisywałam na wiadomości. Wiedziałam, co mam zrobić, tylko odwlekałam moment, by mieć pewność, że nie działam w emocjach. Ale uczucia się nie zmieniały – byłam rozczarowana i zmęczona.
Po kolejnym tygodniu spotkaliśmy się w parku, na jego prośbę. Przyniósł kawę i próbował się uśmiechać. Usiadłam naprzeciwko, z sercem ciężkim, ale spokojnym.
– Potrzebuję partnera, nie przewodnika po dżungli – powiedziałam cicho.
– Czyli to koniec? Bo nie udał się jeden wyjazd?
– Nie wyszło, bo ty nie rozumiesz różnicy między zabawą a ryzykiem.
Nie odpowiedział. Wstałam i odeszłam. Było mi smutno, ale wiedziałam, że zrobiłam to, co trzeba.
Agnieszka, 30 lat
Czytaj także:
- „Kochałam męża, ale nagle zawinął się do grobu. Do dzisiaj mam do niego żal, że zostawił mnie samą na pastwę losu”
- „Pojechaliśmy do Międzyzdrojów ratować nasz związek. Skończyło się awanturą o paragon grozy za gofra”
- „Pojechaliśmy na Bali świętować rocznicę. Zostawił mnie tam z walizką i rachunkiem na 100 tysięcy”