„Jadłam jajka z promocji, a stać mnie było na francuskie sery. Miałam poważny powód, by udawać biedaczkę przed rodziną”
„Zapadła cisza. Ojciec unikał wzroku, dłubiąc w talerzu. Mama wstała, żeby dolać kompotu, jakby nagle stało się to najważniejszą rzeczą na świecie. Czułam, jak powtarzane kłamstwo zaczyna mnie dusić. Ile razy już opowiadałam, że nie stać mnie na wakacje? Ile razy udawałam, że poluję na promocje w dyskoncie? Sama już nie wiedziałam, co mówiłam ostatnio, a co tylko planowałam powiedzieć”.

- Redakcja
Wszystko zaczęło się całkiem niewinnie. Nowe zlecenie, potem kolejne – i tak nagle zorientowałam się, że mój miesięczny dochód przekracza to, co moi rodzice zarabiali w rok. Kiedyś to ja pożyczałam pieniądze od mamy na bilet do Warszawy. Teraz mogłabym jej co miesiąc fundować wycieczkę do sanatorium, ale… nigdy tego nie zaproponowałam. W moim rodzinnym domu w Zabrzu pieniądze zawsze były problemem. Nawet nie chodziło o ich brak – chodziło o to, jak się o nich mówiło. U nas sukces finansowy równał się oszustwu. A kto miał pieniądze, ten „na pewno coś kręcił”. Tak mówiła mama, a Marek, mój starszy brat, tylko przytakiwał. To właśnie przez nich zaczęłam ten teatr – jeździłam do domu starym oplem, choć na co dzień poruszam się SUV-em z salonu. Wciągałam się w stare swetry z second-handu, a koszmarnie drogą torebkę chowałam na dnie szafy.
– Przecież oni cię kiedyś przyłapią – powtarzał Kamil, mój partner, z którym mieszkam już od czterech lat. – Po co ci te kłamstwa?
Wzruszałam ramionami.
– Nie zrozumieją. Zresztą zawsze byli zazdrośni – powiedziałam mu to chyba setny raz, choć coraz częściej zastanawiałam się, czy to rzeczywiście ich problem… czy raczej mój.
Chciał mnie złapać na gorącym uczynku
– Znowu ta twoja robota z komputerem. Ciekawe, ile naprawdę zarabiasz – rzucił Marek, odkładając widelec i mrużąc oczy, jakby właśnie prowadził przesłuchanie.
Spojrzałam na niego spod rzęs, udając, że nie słyszałam. Na talerzu miałam zasmażaną kapustę i schabowego. U mamy nie wypadało wybrzydzać.
– Pracuję zdalnie. Wszystko zależy od zleceń – odparłam sucho.
– No tak. Zlecenia... I pieniądze z nieba – dodał z ironicznym uśmiechem. – I to ci niby wystarcza na mieszkanie w Warszawie?
– Daj już spokój – wtrąciła mama, ale jej ton był raczej chłodny.
Nie zamierzała stanąć po mojej stronie.
– Może więcej, niż ci się wydaje. To nie twój interes – wymsknęło mi się szybciej, niż zdążyłam się ugryźć w język.
Zapadła cisza. Ojciec unikał wzroku, dłubiąc w talerzu. Mama wstała, żeby dolać kompotu, jakby nagle stało się to najważniejszą rzeczą na świecie. Czułam, jak powtarzane kłamstwo zaczyna mnie dusić. Ile razy już opowiadałam, że nie stać mnie na wakacje? Ile razy udawałam, że poluję na promocje w dyskoncie? Sama już nie wiedziałam, co mówiłam ostatnio, a co tylko planowałam powiedzieć. Marek patrzył na mnie podejrzliwie, jakby już wiedział. Może coś podejrzewał. A może tylko chciał mnie złapać na gorącym uczynku.
Czułam, jak coś się we mnie zacina
W kuchni było duszno, pachniało rosołem i przypalonym mlekiem. Mama krzątała się przy zlewie, ale widziałam, że tylko udaje. Nagle odwróciła się i spojrzała na mnie z tym swoim półuśmiechem, który zawsze zwiastował przesłuchanie.
– Nie bądź taka tajemnicza. Jakbyś się nas wstydziła – rzuciła, wycierając ręce o fartuch.
– Nie wstydzę się was – odpowiedziałam z napięciem. – Ale nie muszę się z wami wszystkim dzielić.
– To my cię wychowaliśmy – uniosła głos. – Mamy prawo wiedzieć, co się z tobą dzieje!
– A może po prostu... nie chcecie wiedzieć? – wybuchłam. – Może łatwiej wam myśleć, że mam gorzej niż wy, niż pogodzić się z tym, że wyszłam na swoje?
– Co ty pleciesz! – mama zbladła. – Ty chyba naprawdę uważasz, że jesteś lepsza od nas...
– Nie uważam. Ale wiem, że nie mogę być szczera, bo wszystko, co powiem, obrócicie przeciwko mnie – odparłam ostro.
Zapanowała cisza. Zegar w rogu kuchni cykał złowieszczo. Matka odwróciła się, udając, że myje talerz. Patrzyłam na jej plecy i czułam, jak coś się we mnie zacina. Ta rozmowa powinna mieć miejsce lata temu. A ja całe życie grałam rolę skromnej córeczki, która „jakoś sobie radzi”. Tymczasem radziłam sobie bardzo dobrze. I właśnie dlatego nie mogłam się do tego przyznać.
Serce biło mi jak szalone
Szłam korytarzem do swojego starego pokoju, gdy usłyszałam swoje imię. Zatrzymałam się. To był głos mamy. Nie podniosłam jednak ręki do klamki, tylko stanęłam w miejscu. Ktoś powiedziałby, że podsłuchuję. Chciałam tylko usłyszeć prawdę.
– Mówię ci, ona coś ukrywa. Ta torba, co z nią przyjechała… Znasz się na markach?
– Znam tyle, że to nie z bazarku. I widziałem zdjęcia tego jej chłopa. Na profilu. Stoją na tle jakiegoś apartamentu. Z balkonem wielkości naszego mieszkania.
– Balkonem? Ty chyba żartujesz!
– I to auto. Widziałem, jak się zapinała pasami. To nie był żaden grat. SUV, nówka sztuka. Myślisz, że ona żyje z tej swojej pracy zdalnej za trzy grosze?
– Ona myśli, że jak mieszka w Warszawie, to może kłamać w żywe oczy.
– I patrzy na nas z góry – dodał Marek. – Jakbyśmy byli jacyś głupsi. Bo my nie mamy laptopa z jabłkiem i nie pijemy kawy za dwie dychy.
Coś we mnie pękło. Nacisnęłam klamkę.
– Słyszałam wszystko.
Zamilkli. Mama odsunęła się od stołu, Marek zamarł z telefonem w ręku. Serce biło mi jak szalone.
– Tak. Mam pieniądze. Mieszkanie. Auto. Ale nie chciałam wam o tym mówić, bo wiedziałam, że to się tak skończy.
– Czyli jednak… – mama zaczęła, ale przerwałam jej.
– Nie jestem winna, że mi się udało. Ale wy… wy zawsze znajdziecie powód, by to obrócić przeciwko mnie.
Tym razem nikt nic nie odpowiedział.
Miałam w sercu pustkę
W salonie panowała cisza, która aż dźwięczała w uszach. Ojciec siedział sztywno przy stole, z rękami splecionymi na kolanach. Marek kręcił się nerwowo przy oknie, a mama stała pod ścianą, z założonymi rękami. Wszyscy patrzyli na mnie jak na obcą.
– Nie rozumiem, czemu nie powiedziałaś wcześniej – odezwała się mama, tonem, który udawał spokój. – Myślisz, że zazdrościmy?
– Tak – odpowiedziałam bez wahania. – Zawsze to robiliście. Marek już w liceum mówił, że się „wymądrzam”, bo uczyłam się do matury. A ty, mamo… zawsze komentowałaś, jak się ubieram, że „po co ci to”, „co ty sobie myślisz”.
– Bo chciałam cię uchronić! – mama uniosła głos. – Żeby ci się w głowie nie poprzewracało!
– A może nie chodziło o mnie, tylko o ciebie? – spojrzałam jej prosto w oczy. – Może to ty nie mogłaś znieść, że twoja córka poszła dalej, niż ty kiedyś marzyłaś?
– Przestań – odezwał się ojciec, cicho, ale stanowczo. – Nie tak się rozmawia z matką.
– Bałam się, że mnie znienawidzicie – ciągnęłam dalej. – Nie mogłam się z wami dzielić, bo zniszczylibyście mnie tą zazdrością.
– Nie wstyd ci? – syknęła mama. – My tu klepiemy biedę, a ty… udajesz pokrzywdzoną.
– Udawałam, żeby mieć z wami jakikolwiek kontakt! – krzyknęłam. – Ale może to był błąd.
Marek trzasnął drzwiami i wyszedł. Mama odwróciła się do okna i zaczęła płakać. Ojciec udawał, że go nie ma. A ja? Czułam ulgę. I pustkę. Bo choć mówiłam prawdę, wiedziałam, że właśnie coś bezpowrotnie się skończyło.
Coś we mnie zgasło
Warszawa powitała mnie chłodem i ciszą. Kamil siedział przy kuchennym stole z laptopem, ale zamknął go, gdy tylko mnie zobaczył. Położyłam torbę na podłodze i zsunęłam z siebie płaszcz jak zbroję po przegranej bitwie.
– I jak było? – zapytał, wstając.
– Lepiej nie pytaj – mruknęłam, podchodząc do lodówki. – Wszystko się wywaliło. Marek wyszedł z domu, mama płakała, ojciec milczał. Idealna rodzinna sobota.
Kamil westchnął i przyciągnął mnie do siebie.
– Powiedziałaś im?
Skinęłam głową.
– Znaleźli zdjęcie na twoim profilu. Wyszło, jak wyszło.
– I co? Wściekli się?
– Nie byli wściekli. Byli… zawiedzeni. Rozczarowani, że nie jestem tą, którą sobie wymyślili. Zawsze myślałam, że jak im pokażę sukces, to będą dumni. Ale nie byli. Byli wściekli, że nie żyję jak oni. Że mam więcej.
– Może to nie ty zawiodłaś ich. Może oni nie potrafili przyjąć twojej prawdy.
Usiadłam przy stole i ukryłam twarz w dłoniach. Czułam się pusta. Wyrzuciłam z siebie wszystko, a mimo to nie czułam ulgi. Tylko rozłam. I lęk – co dalej?
– Nie wiem, czy chcę jeszcze tam jechać – wyszeptałam. – Nie wiem, czy jest do czego wracać.
Kamil nie odpowiedział. Po prostu usiadł obok i ścisnął moją dłoń. Milczeliśmy razem. Od tamtej wizyty minął miesiąc. Telefon milczy. Ja też nie dzwonię. Nie wiem, co bym powiedziała – „przepraszam, że mi się udało”? „Że miałam dość udawania”? Czasem łapię się na tym, że chcę wysłać mamie zdjęcie z wyjazdu albo napisać Markowi, że pamiętam o jego urodzinach. Ale nie robię tego. Coś we mnie zgasło. Zamiast tego żyję dalej. Pracuję, chodzę na jogę, śmieję się z Kamilem. Ale w środku mam wyrwę. Taką, która zostaje, kiedy ktoś odrzuca prawdziwego ciebie. Może kiedyś zadzwonią. Może się pogodzimy. A może nie. Wiem tylko jedno – już nigdy nie będę udawać.
Julia, 32 lata
Czytaj także:
- „Zerwałyśmy kontakt ze szwagierką przez pomidory. Gdy wyciągnęłam rękę na zgodę, ona odstawiła cyrk”
- „5. rocznicę ślubu miałam świętować na Helu, a trafiłam do piekła. Po niespodziance od męża zwiałam, gdzie pieprz rośnie”
- „Samotny rolnik miał mi dać godną starość. Krętacz zamiast forsy miał słomę w butach i nie śmierdział groszem”