Reklama

Nie, nie tak sobie wyobrażałam starość. Miałam być aktywną seniorką – spacerować z koleżankami, może nawet zapisać się na jakieś warsztaty w domu kultury. A tymczasem... Zawsze byłam samodzielna. Nawet po śmierci męża. Zosia i Tomek – moje dzieci – mają swoje życie, kredyty, dzieci, problemy. Ja nie chcę im dokładać kolejnych. I tak wiem, że się martwią. Ale co im z tego?
Zresztą, nie powiedziałam im, że nie zapłaciłam ostatniego rachunku za gaz. I że już trzeci raz przysyłają mi ponaglenie ze spółdzielni. Bo co bym powiedziała? „Cześć, dzieci, mama nie ma za co żyć”? Przecież by im się serce złamało. A ja nie chcę, żeby patrzyli na mnie jak na ciężar.

Reklama

– Barbaro, ty naprawdę jesteś uparta jak osioł – mówiła mi ostatnio sąsiadka, Wiesia, kiedy zobaczyła mnie zawiniętą w trzy swetry i rękawiczki w domu.

– A ty nie wiesz, ile teraz kosztuje ogrzewanie? – odpowiedziałam z uśmiechem, ale nawet nie spojrzałam jej w oczy.

Wiesia wzdychała, poprawiając swoje okulary.

– Pogadaj z dziećmi. Przecież one ci pomogą.

– Mają swoje życie, Wiesiu. Ja nie potrzebuję niczyjej litości.

Kiedy wróciłam do mieszkania, usiadłam w kuchni i pozwoliłam sobie na kilka łez. Nikt nie widzi, to można. Byłam kiedyś zaradna. Twarda. Potrafiłam urządzić święta za 200 złotych i jeszcze dzieci się cieszyły. A teraz? Teraz udaję, że nie mam apetytu, bo nie stać mnie na lepsze jedzenie. I jeszcze wymyślam, że „czystek” mi się skończył, żeby Julia – moja wnuczka – nie zauważyła, że herbaty też nie ma. Ale ona coś przeczuwa. I chyba nie da się długo oszukać...

Wnuczka była podejrzliwa

– Babciu, czemu tu tak zimno? – zapytała Julia, ledwie przekroczyła próg. – Kaloryfery ci nie działają?

– A działają, działają, tylko ja tak wolę... chłodniej. Lepiej się śpi – rzuciłam szybko, wciągając rękawy swetra jeszcze głębiej, żeby ukryć czerwone z zimna dłonie.

Julia pokręciła głową, ściągając kurtkę.

– Jak ty tu możesz siedzieć w takim chłodzie? Przecież zmarzniesz.

– Oj, przestań, dziecko, ja się urodziłam w czasach, kiedy spało się przy zamarzniętych oknach. Odporność mam jak koń – zażartowałam, ale sama wiedziałam, że głos mi zadrżał.

W kuchni szybko ukryłam pustą półkę po herbacie. Zalałam wodą zwykłą torebkę ziół, które znalazłam na dnie szuflady.

– Tylko czystek mi się skończył – rzuciłam mimochodem.

– Przecież ostatnio mówiłaś, że masz cały zapas.

– No widzisz... starość, skleroza – uśmiechnęłam się, ale Julia nie odwzajemniła uśmiechu.

– A co w lodówce? Może coś razem ugotujemy? – zaproponowała, zaglądając bez pytania.

Zamarłam. W lodówce był serek wiejski z przeceny, otwarty kilka dni temu, trochę margaryny i dwa jajka.

– Oj, nie trzeba, kochanie. Zrobiłam sobie już zupę wczoraj, cała jeszcze została – skłamałam. – Ty weź, idź do baru, coś zjedz. Dzieci tak teraz robią.

Julia nic nie powiedziała. Usiadła przy stole i patrzyła na mnie z takim spokojem, że aż poczułam się naga. Wiem, że coś przeczuwała. Ale ja nie mogłam jej pozwolić odkryć prawdy. Bo to wstyd. Wstyd, że uczyłam ją piec sernik, a teraz nie ma za co kupić mąki.

Nie miałam już siły udawać

Telefon zadzwonił, kiedy robiłam sobie herbatę z resztki mięty, której nie powinnam już używać – stara jak świat. Spojrzałam na wyświetlacz. Zacisnęłam zęby. Drżącym palcem odebrałam.

– Pani Barbaro, przypominamy o zaległości za gaz. Termin minął dwa tygodnie temu. Jeśli nie zostanie uregulowana w ciągu 7 dni, naliczone będą kolejne opłaty.

– Tak, tak, wiem… – powiedziałam cicho, wciskając przycisk zakończenia rozmowy.

Zacisnęłam telefon w dłoni. Miałam ochotę go rzucić. Dość tego. Ale co z tego, skoro pieniędzy nadal brak.

Babciu? – Głos Julii tuż za mną. – Kto dzwonił?

Zamarłam. Nie słyszałam, że wróciła z apteki.

– Eee, pomyłka chyba – wymamrotałam. – Ciągle ktoś dzwoni z ofertą garnków albo innych pierdół.

Julia przyglądała mi się uważnie. Po chwili sięgnęła po mój telefon, który zostawiłam na blacie.

– Babciu? To przecież nie pomyłka.

– Oddaj – powiedziałam zbyt ostro, wyrywając jej urządzenie. – To moja sprawa!

– Babciu, masz problemy? Czemu mi nic nie powiedziałaś?

Wtedy pękłam. Jak szklanka, co się długo trzyma, ale wystarczy drobne puknięcie.

– Bo się wstydzę! – krzyknęłam. – Przez całe życie byłam samodzielna, zaradna, dawałam sobie radę. A teraz mam prosić o jałmużnę?!

Julia podeszła do mnie, ale się cofnęłam. Jeszcze nie byłam gotowa. Jeszcze byłam zbyt dumna, żeby przyjąć współczucie. Ale ona już wiedziała. I nie zamierzała odpuścić.

Córka miała pretensje

Leżałam na kanapie, owinięta kocem, z zamkniętymi oczami. Chciałam, żeby wszystko zniknęło. Rachunki, wstyd, Julia z tym jej czujnym spojrzeniem. Ale usłyszałam głosy z kuchni. Julia... rozmawiała przez telefon.

– Mamo, ona nic nie mówi, ale tam jest naprawdę źle. Lodówka prawie pusta, a w mieszkaniu zimniej niż na klatce. Tak, wiem... ale ona się po prostu boi. Boi się, że pomyślimy, że jest... słaba.

Zamarłam. Rozmawiała z moją córką. Chciałam się podnieść, zaprotestować, ale nie miałam siły. Ani argumentów. Pół godziny później drzwi się otworzyły z trzaskiem. Do mieszkania weszła moja córka – Zosia, z mężem i wnukiem. Wszyscy jednocześnie. A ja… siedziałam skulona, jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku.

– Mamo, czemu nic nie mówiłaś?! – Zosia rzuciła się do mnie, z oczami pełnymi łez.

– Bo się bałam, że mnie odsuniecie – wyszeptałam. – Że uznacie, że jestem bezużyteczna. Przez całe życie byłam silna. A teraz co?

Wtedy Julia uklękła przede mną, wzięła moje dłonie w swoje.

– Babciu, my cię kochamy. A nie twoją emeryturę, rachunki czy siłę. Ciebie. Zrozum to wreszcie.

Spojrzałam na nią. A potem na córkę. I pierwszy raz od dawna poczułam coś dziwnego. Ulgę. Pomieszaną z przerażeniem.

Wszystko im powiedziałam

Usiedliśmy razem przy kuchennym stole. Córka podała herbatę, nawet nie pytając, czy chcę. Może dobrze. Bo gdyby mnie spytała, pewnie bym znowu zaprzeczyła, zagrała swoją rolę silnej Barbary.

– Powiedz nam wszystko, mamo – poprosiła Zosia spokojnie. – Nie ocenimy cię. Obiecuję.

Zaczęłam mówić. O tym, jak po śmierci taty przestałam spać spokojnie. Jak przez pierwsze miesiące nie potrafiłam zjeść obiadu, bo wszystko przypominało mi jego. Jak potem odwróciłam się od życia i zamknęłam się w rutynie. Ale przede wszystkim... opowiedziałam o pieniądzach. A raczej ich braku.

– Nie mówiłam nikomu, że od roku nie wykupuję wszystkich leków. Że przestałam chodzić do fryzjera, bo każda złotówka była na wagę złota. Że te kaloryfery, o których mówiła Julia... były po prostu zimne. Bo nie opłaciłam rachunku.

Głos mi się łamał, ale mówiłam dalej.

– Nie chciałam być ciężarem. Przez całe życie byłam silna, zaradna. Sama ogarniałam dom, dzieci, problemy. A potem wszystko zaczęło się sypać, tylko nikt nie patrzył. I dobrze. Bo nie chciałam, żebyście patrzyli. Chciałam udawać, że nadal jestem waszą niezłomną matką.

W kuchni zapanowała cisza. Potem Zosia podeszła do mnie i przytuliła.

– Już nie musisz udawać. Teraz my się tobą zajmiemy.

A ja, po raz pierwszy od dawna, pozwoliłam sobie poczuć. Żal, wstyd, ulgę. Wszystko naraz.

I tak czułam wstyd

Nie chciałam jałmużny. Nie chciałam koperty z pieniędzmi wrzuconej do torebki, jakby to miało załatwić sprawę. I chyba oni to zrozumieli.

– Babciu – Julia przyszła do mnie dwa dni później z uśmiechem i notesem w dłoni. – Mam pomysł. Pomożesz mi pisać bloga. Będziemy spisywać twoje wspomnienia. O PRL-u, o życiu bez internetu, o tym, jak radziłaś sobie z dziadkiem i dzieciakami w trzypokojowym mieszkaniu.

Popatrzyłam na nią zdziwiona.

– A kto to będzie czytał?

– Zobaczysz. Ludzie uwielbiają prawdziwe historie. A ty masz ich więcej niż niejeden pisarz. Pomożesz mi, będziesz naszym domowym kronikarzem. Za to ci zapłacę – uśmiechnęła się szelmowsko.

Wzięłam notes do ręki. Papier był nowy, ale palce zadrżały mi jak przy czymś świętym.

– Nie wiem, czy potrafię...

– Potrafisz. Ja ci pomogę. A ty pomożesz mi. Widzisz, to nie jałmużna. To współpraca.

Tak właśnie się zaczęło. W niedzielę przyjechali wszyscy. Przywieźli nową herbatę, produkty spożywcze, a córka rozsiadła się przy laptopie i powiedziała:

– Mamo, pokaż mi te płatności. Razem wszystko ogarniemy.

Nie byłam już samotna. Ani bezużyteczna. Ale wciąż... wstyd nie chciał odpuścić.

– Czuję się, jakbym znowu mogła oddychać – powiedziałam do Julii. – Ale nie wiem, czy kiedyś przestanę się wstydzić.

– Nie musisz się przestawać. Ważne, że nie jesteś już sama – szepnęła.

Mam wsparcie

Dwa dni temu przyszło rozliczenie gazu. Zamiast ściskać portmonetkę, jakbym w niej miała złoto, podałam rachunek Zosi. Wzięła go bez słowa, kliknęła coś w telefonie i powiedziała tylko: „Zrobione”. Żadnego kazania. Żadnej litości w oczach. Tylko działanie. Jakbym była ważna. Nadal.

Odwiedza mnie teraz więcej ludzi niż przez ostatnie trzy lata. Sąsiadka przychodzi po przepis na kapuśniak. Julia pokazuje mi komentarze z bloga: „Pani Barbara przypomina mi moją babcię. Proszę więcej!”. Uśmiecham się. Nie wierzę do końca, ale uśmiecham się. Ale gdy zostaję sama, wciąż nachodzą mnie myśli. Że zawiodłam. Że nie potrafiłam. Że gdyby mąż żył, wstydziłby się za mnie.

Tylko że zaraz potem przypominam sobie Julii oczy. To, jak powiedziała: „Kochamy cię. Niczego więcej nie musisz udowadniać.” Więc próbuję. Dzień po dniu. Małymi krokami uczę się ufać. Sobie. I innym. Bo nie zawsze trzeba być silnym. Czasem wystarczy po prostu nie być samemu.

Barbara, 75 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama