„Ukrywam przed rodziną swoje prawdziwe życie, żeby nie odcięli mnie od kasy. Nie mają pojęcia, co robię na co dzień”
„Przykro mi, gdy widzę, jak bardzo są szczęśliwi, myśląc, że realizuję ich marzenia o studiach prawniczych. Wiem, że prędzej czy później będę zmuszona powiedzieć im prawdę. Czuję się z tym naprawdę źle. Na razie jednak paraliżuje mnie strach”.
- Listy do redakcji
Nie powiedziałam rodzicom prawdy i szczerze mówiąc, nie mam zamiaru tego robić w najbliższym czasie! Pewnie kiedyś wszystko się wyda, ale teraz kompletnie mnie to nie obchodzi. Gdyby chociaż na moment posłuchali, co mam do powiedzenia, to dziś nie byłoby tego problemu. No trudno, niech sobie dalej żyją w nieświadomości. Przynajmniej dają mi teraz święty spokój.
Zaplanowali mi życie
Odkąd tylko pamiętam, mama i tata byli pewni, że zostanę prawniczką. Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego tak uważali – nigdy nie ciągnęło mnie w tę stronę. Śmieszne, ale przez dłuższy czas w ogóle nie myślałam o pójściu na studia. Muszę się też przyznać, że matematyka i inne przedmioty ścisłe nigdy nie były moją mocną stroną. W przeciwieństwie do tego, co sobie wyobrażali rodzice, byłam normalną nastolatką, która kocha muzykę i uwielbia zatapiać się w książkach. Wszystko zmieniło się, gdy chodziłam do drugiej klasy liceum. Wtedy właśnie zrozumiałam, że chcę studiować, ale moim prawdziwym powołaniem jest pedagogika.
Od małego ciągnęło mnie do opieki nad dziećmi. Uwielbiałam zajmować się maluchami znajomych, a podczas mojej przygody z harcerstwem prowadziłam własną drużynę i z wielką przyjemnością organizowałam zajęcia dla moich podopiecznych. To szkolny pedagog pomógł mi podjąć ostateczną decyzję. Któregoś dnia po prostu oznajmiłam w domu, że wiem dokładnie, czym chcę się zająć w życiu.
Nawet mnie nie zapytali
– No jasne, że musisz iść na studia, to było oczywiste od początku. Wybierzesz się na prawo.
– Mamo, ja się do tego nie nadaję – denerwowałam się. – Po co mam iść na studia, które w ogóle mnie nie interesują?
– O czym ty mówisz? – tata nie mógł uwierzyć. – Przecież to przepustka do porządnej pracy, wysokich zarobków i społecznego uznania. A co będziesz robić po tej pedagogice? Nie słyszałaś tego starego powiedzenia o nauczaniu cudzych dzieci?
– Tato, ale ja nie przepadam za prawem – odpowiedziałam zniecierpliwiona. – Dlaczego miałabym się męczyć z czymś, co mnie w ogóle nie pociąga, nie interesuje?
– Nie możesz tego wiedzieć, bo nawet nie znasz wszystkich zagadnień – moi rodzice zachowywali kompletny spokój podczas rozmowy, jakby byli absolutnie przekonani o swojej racji. – Najpierw pójdziesz na uczelnię, nauczysz się wszystkiego, a z czasem na pewno ci się spodoba.
– Przecież ja tego nie chcę! – protestowałam stanowczo.
Dlaczego i po co miałabym się z nimi zgadzać? Owszem, mama i tata to fantastyczni rodzice, ale w tym temacie byli jak skała. Zaczęłam się głębiej zastanawiać nad źródłem ich przekonań i któregoś dnia postanowiłam wypytać ich o to, jakie oni mieli plany w młodości.
– Kiedyś chciałem zostać prawnikiem – powiedział tata. – Z mamą poznaliśmy się właśnie na prawie, na początku studiów. Niestety wszystko się zmieniło, gdy mama dowiedziała się, że będzie miała dziecko i musiała przerwać naukę. A ja? Szczerze mówiąc, odpuściłem sobie studia. Skupiłem się na handlu i zarabianiu pieniędzy. Z perspektywy czasu to była dobra decyzja, bo teraz mamy własną hurtownię, sklep i nie musimy się martwić o finanse. Tylko że trzeba było za to zapłacić pewną cenę – musiałem pożegnać się z marzeniami o zostaniu sędzią.
Przerzucili na mnie swoje marzenia
– Muszę się w końcu dowiedzieć – czy to jest powód, dla którego naciskacie na prawo? – zebrałam się na odwagę.
– Zależy nam na twojej przyszłości – odpowiedział ojciec. – Wszystko, co udało mi się zdobyć, wymagało mnóstwa wysiłku. Nie szło mi łatwo. Przecież pamiętasz, jak mało czasu spędzałem z rodziną.
Kiwnęłam głową, choć wcale nie zmieniło to mojego nastawienia do studiowania prawa. Doceniam to, że się o mnie martwią i myślą o mojej karierze. Sama zresztą wiem, że praca fizyczna to nie jest coś dla mnie – przekonałam się o tym podczas pomocy ojcu w magazynie. Te doświadczenia faktycznie pokazały mi, że muszę iść na studia, tylko niekoniecznie te, które oni sobie wymarzyli.
Próbowałam parę razy rozpocząć dyskusję na temat studiów pedagogicznych, ale w końcu odpuściłam, bo nie miało to sensu. Rodzice pozostawali głusi na wszystko, co mówiłam, a każdy z nas trwał przy swojej opinii. Zakładałam, że z biegiem czasu temat naturalnie przycichnie, a gdy przyjdzie moment aplikowania na uczelnię, będą bardziej otwarci na mój wybór. Ale kompletnie się myliłam co do moich rodziców! Kiedy przyszło do internetowej rejestracji na studia, mama pilnowała każdego mojego ruchu i wydawała polecenia.
– Aplikuj na prawo do Warszawy i Krakowa – zasugerowała. – Przeprowadzka na studia to już przesądzona sprawa, pogodziliśmy się z tym. Jak złożysz dokumenty na dwie uczelnie, masz lepszą szansę na dostanie się. My z tatą oczywiście opłacimy rekrutację, więc nie musisz się tym przejmować.
– No a gdybym jeszcze rozważyła pedagogikę i historię? – odezwałam się z wahaniem. – Na wypadek, jakby nie wyszło mi z tym prawem...
– To spróbujesz dostać się w przyszłym roku – stwierdziła mama, która jak zwykle widziała tylko jedną słuszną drogę. – Nie ma co się rozmieniać na drobne.
Podjęłam własną decyzję
Pewnego wieczoru spontanicznie weszłam na stronę uniwersytetu i złożyłam dokumenty na kierunek pedagogiczny. Owszem, musiałam uszczuplić swoje oszczędności, ale trudno! Strasznie się denerwowałam. Nie byłam pewna, czy mnie zakwalifikują, chociaż egzamin maturalny poszedł mi naprawdę dobrze. Ale spotkała mnie niespodzianka – przyjęli mnie nie tylko na pedagogikę w Warszawie, ale również na prawo. Miałam farta, bo najpierw przyszło zawiadomienie o dostaniu się na prawo, więc musiałam pilnować skrzynki na listy. Nie chciałam, żeby mama i tata dowiedzieli się o moim przyjęciu na pedagogikę. Na całe szczęście zdążyłam przechwycić przesyłkę, zanim oni do niej dotarli.
Teraz minął już rok, odkąd w tajemnicy przed rodzicami złożyłam dokumenty na uczelnię. Naturalnie, zdecydowałam się na kierunek, który zawsze mnie pasjonował, a nie ten wymarzony przez rodziców! Później musiałam tak wszystko zaplanować, żeby niczego się nie domyślili. Na szczęście nie było to zbyt trudne, chociaż rodzice byli tak zdeterminowani, że pojechali ze mną do stolicy pomóc mi w poszukiwaniu lokum. Przez cały czas trzymałam pismo z uczelni ukryte w torbie, bo nie mogłam dopuścić, żeby wpadło w ich ręce.
Na szczęście nie muszę kombinować z materiałem do nauki – wszystko wiem od siostry mojego kumpla, która już drugi rok studiuje prawo. Poprosiłam ją o wydruk planu zajęć dla pierwszaków i przykleiłam go na lodówce. To był niezły pomysł, bo gdy rodzice wpadli z wizytą, od razu rzucił im się w oczy. Zaczęli nawet porównywać, jak to wyglądało za ich studenckich czasów. Tylko jedna rzecz wydała im się podejrzana – kompletny brak podręczników akademickich!
Wytłumaczyłam rodzicom, że chodzę do biblioteki z powodu wysokich cen książek. Co prawda mój ojciec od razu próbował wysłać mi kasę na zakupy, ale wyperswadowałam mu, że nie trzeba. Z wdzięcznością zaakceptowałam też gwiazdkowy upominek – kodeks prawa cywilnego. Na wszelki wypadek, zanim znowu do mnie zajrzą, pożyczyłam parę pozycji o prawie z biblioteki. Rzecz jasna, moje prawdziwe lektury wylądowały w schowku.
Ukrywam swoje życie
Naprawdę męczy mnie to ukrywanie prawdy. Cały czas muszę uważać na to, co mówię, a od czasu do czasu sprawdzam różne informacje prawnicze, żeby nie wyszło na jaw, że się nie znam. Do tego non stop czuję się winna. W końcu robię z nich durniów! Szczególnie ciężko mi patrzeć, jak się cieszą, myśląc, że realizuję ich marzenia o moich studiach. Zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później będę musiała się przyznać do wszystkiego. Na razie jednak strach mnie paraliżuje. Boję się, że będą źli, zawiedzeni i zaczną mi wypominać moją decyzję.
Martwię się, że tata może się wkurzyć i odciąć mi pieniądze na studia. Co wtedy zrobię? Na studiach dziennych ciężko będzie znaleźć czas na pracę zarobkową.
W wakacje zamierzam pracować jako wychowawca na trzech turnusach obozowych, co powinno mi dać całkiem niezły zarobek. Do tego regularnie oszczędzam część kieszonkowego od rodziców. Mam też plan, żeby w kolejnym roku szkolnym dostać stypendium za dobre wyniki w nauce. Myślę, że gdy będę miała własne fundusze, będzie mi prościej powiedzieć rodzicom o swojej decyzji. Wtedy nie będę już tak bardzo uzależniona finansowo od mamy i taty. Czasem zastanawiam się jednak, czy nie martwię się na zapas. Bo właściwie co jest złego w tym, że chcę kierować się w życiu własnymi marzeniami, zamiast spełniać cudze plany? Dlaczego miałabym rezygnować z własnego szczęścia tylko po to, by zadowolić rodziców?
Paulina, 21 lat